Gdy się baby nie bije…

Gdy się baby nie bije…

Dodano:   /  Zmieniono: 
W czasie gdy w prasie i gabinetach toczy się dyskusja, dlaczego minister Jarosław Gowin, mimo obietnicy premiera, nie chce podpisać Konwencji Rady Europy „O zapobieganiu i zwalczaniu przemocy domowej", w setkach domów i gospodarstw bite są kobiety. Niektóre traktują to jako coś naturalnego, czyli zgodnego z tradycją, inne mają nadzieję, że to się kiedyś zmieni, że agresor wytrzeźwieje i pokocha. Rzadko która z ofiar interweniuje. Domowi agresorzy walą więc na odlew bez obaw. Wiedzą, że  nie będzie kary. Na straży status quo stoją tradycja, Kościół i minister sprawiedliwości.

Dlaczego minister Gowin konwencji podpisać nie chce? Najpierw pojawiła się teza, że dokumentu nie zna, że go nie przeczytał, że ma za dużo spraw na głowie, by przejmować się kobietami, które przecież siedzą bezpiecznie w domach i gotują. Potem pojawiła się opinia, że dokumentu i  użytych w nim słów nie rozumie. Że trzeba mu pomóc, wyjaśnić i oświecić. Roli tłumacza podjęła się minister Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, która –  kto by w to uwierzył?! – jest z tej samej partii, a do tego nie jest feministką. A więc jest wiarygodna. Pani minister rozmawia, tłumaczy, objaśnia, czym jest równość, czym stereotypy, czym przemoc i  wreszcie czym jest gender. Słowo to jest szczególnie znienawidzone przez Watykan, a więc służby pana ministra starają się je wyśledzić we  wszystkich dokumentach niczym groźnego przestępcę. Gender – według Stolicy Apostolskiej – stanowi narzędzie służące zakwestionowaniu naturalności ról płciowych i w konsekwencji burzy tradycyjną rodzinę. Według Watykanu i ministra Gowina gender (czyli pogląd, zgodnie z którym płciowość jest elementem kultury, a nie natury) stanowi fundament wrażej ideologii (feministyczno-lewackiej), naruszającej boski porządek, zgodnie z którym jak ktoś ma piersi, to musi rodzić, wychowywać, prać i  sprzątać, a jak ktoś ma fallusa, to powinien rządzić i dominować nawet wtedy, jeśli z fallusa użytku nie czyni, czyli chowa go pod duchowną sukienką.

Istnieje również teza, że Gowin boi się konwencji, a w szczególności artykułu 12, który głosi, że „strony stosują konieczne środki, aby  promować zmiany w społecznych i kulturowych wzorcach zachowań kobiet i  mężczyzn w celu wykorzenienia uprzedzeń, zwyczajów i tradycji opartych na niższości kobiet lub na stereotypowych rolach kobiet". Boi się, bo  artykuł ten zagraża polskiej tradycji (na przykład tej, tak pięknie wyrażonej przez wesołe przysłowie: „jak się baby nie bije, to jej wątroba gnije”), ale również chrześcijańskiej rodzinie i takimż wartościom.

A swoją drogą – ileż to wrogów zagraża chrześcijańskim wartościom i  rodzinie! I feministki, i Rada Europy, i lewactwo, i postęp, i  nowoczesność! I jakież kruche muszą one być, że do ich obrony nie  starczają ani kościoły, ani katecheza w szkole, ani tysięczne modlitwy, ani krzyże we wszystkich urzędach publicznych, ani pielgrzymki, ani katolickie stacje radiowe i telewizyjne, ani Opus Dei, ani zapisy w  ustawach, ani mnożące się jak grzyby po deszczu prawicowe partie, ani święci, ani pokolenie JPII, ani Kodeks cywilny, który prawnie chroni uczucia religijne. Może więc chrześcijańskie wartości i chrześcijańska rodzina jakieś sztuczne są i słabowite? Może więc nie ma sensu tak na  siłę ich utrzymywać?

Agnieszka Graff („WO", 13.05) wysuwa jeszcze inną tezę, że minister Gowin po prostu nie chce podpisać konwencji. Zna ją, rozumie, nie boi się niczego, ale nie chce. „Gowin nie jest uparciuchem, ale skrajnym konserwatystą” – pisze Graff, pokazując, że wyjaśnianie ministrowi, iż  jedną z przyczyn przemocy wobec kobiet są tradycja i stereotypy oraz że  słowo gender opisuje pewien stan rzeczy (zmienne role płciowe), a nie, że je projektuje – jest stratą czasu. Bo dla ministra nierówności między kobietami a mężczyznami oparte na tradycji są po prostu słuszne. Jak się status kobiet będzie wyrównywać, to rodzina i tradycja umrą, a w ich miejsce pojawią się homoseksualiści (swoją drogą ci to mają siłę przebicia!).

Według mnie chodzi nie tylko o konserwatyzm ministra Gowina, ile raczej o polityczną pragmatykę lub zwykły cynizm. Pod deklaracjami o ochronie rodziny kryje się z jednej strony uzasadnienie braku polityki socjalnej i antyprzemocowej rządu (po co zajmować się kobietami? Radziły sobie, to  i radzić będą bez polityki państwa), z drugiej strony – wielkie parcie na karierę polityczną samego pana ministra. A tę dziś najłatwiej zrobić na prawej stronie sceny politycznej, przy pomocy Kościoła niż wbrew niemu. A bite kobiety? Co tam? Wątroby im nie zgniją.

Autorka jest profesorką Uniwersytetu Warszawskiego, etyczką, filozofką, publicystką

Więcej możesz przeczytać w 21/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.