W pogoni za wężem

W pogoni za wężem

Dodano:   /  Zmieniono: 
Glam rock, którego historię opowiada "Idol", był protestem przeciwko rockowi lat 60., nacechowanemu politycznie i społecznie
Tomasz Raczek: - Panie Zygmuncie, czy to nie dziwne, że nasza nowa dekadencja (jak najbardziej na miejscu, skoro kończy się XX wiek) ma charakter retro? Nie jest świeżym, silnym prądem spowodowanym oczekiwaniem na cezurę, lecz powtórką z rozrywki. Myślę o angielskim filmie "Idol", prezentującym muzyczną modę lat 70., czyli tzw. glam rock.
Zygmunt Kałużyński: - Sugeruje pan, że ten film, który w gruncie rzeczy jest historycznym wspomnieniem, ma dzisiaj jakąś szansę?
TR: - Jak najbardziej. Dla wielu widzów to film prawie kultowy. Zresztą dostrzegam znacznie szerszą falę zainteresowania glam rockiem, który charakteryzował się tym, że do muzyki rockowej dodano niesłychanie wystawną oprawę inscenizacyjną, często popadającą w monstrualny kicz. Specjalizował się w tym stylu wówczas David Bowie (podkreślam - wówczas, bo od tego czasu przeszedł kilka metamorfoz), a także inni wykonawcy: T. Rex, Lou Reed, Alice Cooper.
ZK: - Z tego widać, że film jest na temat specyficznego kierunku w historii rocka, który należy do przeszłości, bo mu się nie powiodło.
TR: - Więcej, wielu fanów rocka wręcz tego gatunku nienawidzi, bo uważają, że owe przesadne stroje i pióropusze są sprzeczne z duchem muzyki rockowej, mającej przede wszystkim wyrażać prawdę, a nie stawać się rewią.
ZK: - Glam rock nie przyjął się w Ameryce właśnie dlatego, że nie był emocjonalny. Ale reprezentował styl: był protestem przeciwko rockowi lat 60., mającemu charakter polityczny i społeczny; wykonawcy występowali w niechlujnych strojach, w dziurawych dżinsach, rozciągniętych swetrach i uprawiali propagandę polityczną. Natomiast glam (od słowa "glamour" - efektowny przepych) był kompletnie aspołeczny, niepolityczny i zwracający uwagę swoją olśniewającą wystawnością kostiumową. Te pióra egzotycznych ptaków! Srebrne peruki! Ciała pokryte różnokolorowymi farbami!
TR: - No i seks, a właściwie aseksualność wykonawców. Ten styl lansował osobników dwupłciowych o zatartych cechach swojej płci.
ZK: - Szło o wylansowanie osobowości ludzkiej, która byłaby kompletna. Przedstawiciel glamu wyobrażał każdego człowieka: każdej klasy, każdej rasy.
TR: - Z drugiej strony, David Bowie przedstawiał się nie jako człowiek, lecz jako przybysz z kosmosu Ziggy Stardust.
ZK: - Czytałem ciekawą opinię amerykańskiego amatora rocka, który powiada, że glam rock to było zjawisko typowo angielskie ze względu na przywiązywanie olbrzymiej wagi do strojów, co jest tradycją brytyjską. Przecież Londyn przez te lata był stolicą męskiej elegancji. To, co nosił książę Walii, naśladowali wytworni panowie na całym świecie. To się łączy z historią narodu angielskiego, bo przecież potęga Zjednoczonego Królestwa zależała w pewnym momencie od przemysłu manufakturowego. Wykonawcy glam rocka to byli luksusowo, fantastycznie ubrani chłopcy w kraju, gdzie się docenia męską elegancję.
TR: - Mówi pan o ideologii gatunku, a tymczasem "Idol" oskarża głównego bohatera, gwiazdę glam rocka, właśnie o brak osobowości i jakiejkolwiek idei. Przekonuje, że ten styl był sztuczny i miał wszelkie cechy manipulacji estetycznej. Główny bohater (należy się domyślać, że prototypem postaci był David Bowie) przerzuca się od stylu do stylu, zmieniając barwy niczym kameleon czy raczej wąż, zrzucający starą skórę po to, by za chwilę wystąpić w nowym ornamencie. To jest podstawa dramaturgiczna filmu: próba dochodzenia, co stało się z dawnym idolem, który upozorował swoją śmierć i zniknął, aby po latach "zmartwychwstać" jako ktoś zgoła inny.
ZK: - Z tą skórą to racja - w tym filmie mamy występ śpiewaka, który jest ubrany w złote spodnie tak przylegające, że właściwie już są częścią ciała. Ale "Idola" nie sposób jednak nazwać potępieniem glam rocka, bo przecież mamy tu aż 34 numery wykonane przez glamowców, zaś historia głównego bohatera jest w dużej mierze symboliczna.
TR: - Ciekawe, dlaczego nie mówi się tu wprost, że chodzi o Davida Bowie?
ZK: - Słyszałem, że nie zgodził się na to, bo nie chciał odstąpić praw do swoich piosenek. Woli je sprzedawać na własną rękę, z osobistym zyskiem, tym bardziej że ten film wywołał zwiększone zainteresowanie jego twórczością. To już jego chytrość! Niemniej widzowie oglądający "Idola" nie mają wątpliwości, że chodzi o niego.
TR: - A może przestraszył się krytyki? Może też nie chciał zostać przypisany do historii rocka, skoro tak dobrze ostatnio mu się wiedzie i nagrywa nowe płyty cieszące się powodzeniem?
ZK: - W tym filmie jest z jednej strony krytyka, a z drugiej - gloryfikacja. Główny bohater zostaje zastrzelony w czasie koncertu, co jednak okazuje się mistyfikacją zaaranżowaną przez niego. Ta sztuczka jest gestem mającym znaczyć, że ten gatunek muzyczny nie ma przyszłości, że się załamał. Fabuła jest taka: wiele lat później fan tego gatunku, dziennikarz, otrzymuje z redakcji polecenie, żeby odnaleźć owego rzekomo zastrzelonego. Znajduje go w sytuacji bardzo upokarzającej - okazuje się, że został on śpiewakiem w służbie konfraterni wyznaniowej.
TR: - Panie Zygmuncie, ale dlaczego historia glam rocka właśnie teraz stała się dla nas znowu interesująca?
ZK: - Wie pan, co jest ciekawostką? Ten film o tak bardzo angielskim zjawisku zrobił Amerykanin! Reżyser Todd Haynes jako młodzieniec zetknął się z tym egzotycznym gatunkiem i teraz wrócił do niego, zainteresowany jego osobliwością. Sam Haynes jest ciekawą postacią, zaangażowaną w ruch gejowski. Być może dlatego "Idola" rozpoczął od powołania się na Oscara Wilde?a, czyli pisarza i dandysa, prześladowanego za swój homoseksualizm. Tutaj został on potraktowany niemal jako patron glam rocka. Haynes uznał to za jakąś czcigodną, niezwykłą, oryginalną, egzotyczną przeszłość rocka. "Idol" to z jednej strony prezentacja klęski gatunku, ale z drugiej - wspaniały film na temat uroków glam rocka. Ja, który nie mam serca dla rocka, bo jestem amatorem klasyki oraz jazzu, a rock uważam za muzykę bardzo ubogą od strony muzycznej (choć nie emocjonalnej!), muszę przyznać, że oglądałem ten film z wielką przyjemnością. To wspaniale zrealizowany teledysk i zarazem koncert muzyki, która jednak może się okazać fascynująca.
Więcej możesz przeczytać w 7/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.