Przemysł wiejski

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak pomóc najlepszym polskim rolnikom
Nieuczciwość polityków w walce o głosy wyborcze wsi, nałożona na historyczne zaniedbania, zamazuje prawdę o sytuacji rolnictwa. Doraźne interwencje powodują, że produkt lepszy jest wypierany przez gorszy. Protesty rolników powinny skłonić nas, polityków, do refleksji. Czy uczyniliśmy wszystko, aby pomóc rolnictwu nadążać za rozwijającą się gospodarką rynkową, za rosnącymi wymogami rynku żywnościowego, za przekształceniami, którym podlega otoczenie rolnictwa, wreszcie - za szybko zmieniającą się sytuacją na rynkach światowych?

Odpowiedź na to pytanie jest przecząca, ale sądzę, że trzeba mówić o grzechach polityków, aby pomysły na politykę rolną nie brały się z fantazji i walki o głosy wyborcze, lecz z brutalnej prawdy i z rzetelnej wiedzy.
Przyczyny, dla których rolnicy blokują drogi, są głębszej natury niż spadek eksportu polskich produktów rolno-spożywczych do krajów b. ZSRR i - jak sądzą rolnicy - "zalew żywności pochodzącej z zagranicy". Dramat polega na tym, że w najgorszej sytuacji znaleźli się rolnicy mający najlepsze gospodarstwa, mocno powiązane z rynkiem, wytwarzające surowce bardzo dobrej jakości. Trudna jest sytuacja tzw. gospodarstw wysokotowarowych, powstałych w wyniku restrukturyzacji byłych PGR, a przecież znaczna część z nich osiąga wskaźniki na poziomie bardzo dobrych gospodarstw Europy Zachodniej. Doszło do paradoksu, że im silniejsze ekonomicznie i sprawniejsze jest gospodarstwo rolne, produkujące surowce o najwyższej jakości, tym większe ma trudności.
Dlaczego tak jest? Nałożyły się na siebie dwie grupy przyczyn: jedna wynikająca z utrzymywania anachronicznych struktur polskiego rolnictwa i druga będąca konsekwencją nadmiernego upolitycznienia zagadnień rozwoju wsi i rolnictwa, wiązania popularności partii z przyszłością ekonomiczną określonych grup gospodarstw i nieuczciwego podejścia do problematyki interwencji państwa w rolnictwie. Dalej trwa więc walka tych, którzy dostrzegają negatywne skutki nadmiernie rozdrobnionego rolnictwa i złej struktury społeczno-zawodowej, z tymi, którzy powołują się na przykłady Grecji, Portugalii bądź Włoch, mające - jak Polska - gospodarstwa o niewielkiej powierzchni i odnoszące sukcesy. Zwolennicy tego drobnego rolnictwa zapominają jednak, że w Polsce nie ma ani oliwek, ani winogron, które - jak we włoskiej Kalabrii - właściciela trzyhektarowej plantacji mogą uczynić człowiekiem majętnym (produkuje on i sprzedaje własne wino, ma hotel i restaurację i stale się uczy).
Owocem tej jałowej walki jest zdominowanie od lat polityki rolnej przez powszechną interwencję w rolnictwie, przyjmującą formy pomocy socjalnej zamiast kierowanej pomocy państwa dla sfery wsi i rolnictwa, pobudzającej przemiany o charakterze modernizacyjnym i kreującej mechanizm rozwoju w rolnictwie. W efekcie braku spójnej polityki w Polsce istnieje ponad 2 mln gospodarstw o przeciętnej powierzchni przeszło 7 ha, z czego prawie 55 proc. albo w ogóle nie produkuje, albo wytwarza wyłącznie na własne potrzeby. Z tych zaś gospodarstw, które deklarują, że "sprzedają głównie na rynek", aż 33 proc. sprzedaje za mniej niż 15 tys. zł rocznie i tylko 5,9 proc. za więcej niż 25 tys. zł rocznie!
W Polsce ok. 25 proc. ogółu zawodowo czynnych osób pracuje w rolnictwie. W wysoko rozwiniętych krajach UE odsetek ten waha się od 2,3 proc. w Belgii i 3,3 proc. w Niemczech do 9 proc. w Holandii. Na 100 ha użytków rolnych zatrudnienie w rolnictwie polskim jest cztery razy większe niż w krajach UE, przy czym aż dziesięć razy większe niż w Wielkiej Brytanii. Istotne różnice występują także w wynikach rolnictwa. Plony pszenicy w Polsce stanowią mniej niż 
50 proc. plonów uzyskiwanych w Niemczech, Wielkiej Brytanii czy Francji i tylko 40 proc. tego, co uzyskują rolnicy duńscy czy holenderscy. Polska, będąca potęgą w produkcji ziemniaków (ok. 70 proc. europejskiej podaży) nie osiąga nawet połowy plonów, jakie uzyskuje się z hektara w Belgii, Danii czy Francji. Nasze krowy dają też mniej mleka niż te w krajach UE (55-70 proc.). Najmniejsze różnice notuje się w produkcji owoców i warzyw oraz pieczarek, których hodowla nie podlegała w poprzednim ustroju centralnej regulacji.
80 proc. gospodarstw ma jedną, dwie krowy, kilka świń, drób i wiele różnych upraw roślinnych, uniemożliwiających nawet określenie głównego kierunku produkcji. Przeważająca część gospodarstw stosuje i może stosować tylko tradycyjne techniki, oparte na pracy ręcznej, mało wydajnej i nieefektywnej, zapewniające jedynie bardzo niskie dochody.
Relacje ekonomiczne między rolnictwem a resztą gospodarki będą się pogarszały. Nie jest bowiem nadal możliwe liczenie kosztów pracy w gospodarstwach rolnych na podstawie średniego wynagrodzenia w pięciu podstawowych działach produkcji materialnej. W latach 60. na to wynagrodzenie (stanowiące ciągle podstawę liczenia tzw. parytetu dochodów) wpływ miała głównie praca ręczna, porównywalna wysiłkiem z pracą w rolnictwie. Od tamtej pory w owych pięciu działach minęły epoki.
Polityka rolna nie kierowana do określonych grup producentów surowców rolnych, pomoc oferowana wszystkim rolnikom (najlepiej "po równo"), a głównie najbiedniejszym, przynosi fatalne skutki. Konserwuje stare, tradycyjne struktury, co w przyszłości nawet najlepsze gospodarstwa może pozbawić zdolności do konkurowania na rynku międzynarodowym. Powstaje także zjawisko, które nazwać można "psuciem rynku". Tego robić nie wolno! Inne muszą być instrumenty prorozwojowe (na przykład preferencyjny kredyt na realizację rządowego programu modernizacji, narzędzia polityki rolnej), inne - łagodzące ubóstwo lub dające szansę uzyskania dodatkowych dochodów.
Rynek rolny nie jest zorganizowany. Przedmiotem kupna-sprzedaży nie są towary, lecz wszelki wytworzony w gospodarstwie rolnym produkt, który pozostał po zaspokojeniu własnych potrzeb żywnościowych rolnika i jego rodziny; w transakcjach biorą więc udział nie tylko producenci surowców żywnościowych, ale i ci, którzy mają ziemię, coś produkują i muszą sprzedać, aby dalej żyć.
W efekcie - wskutek psucia rynku - surowiec lepszej jakości jest skutecznie wypierany przez gorszy, kupowany po niższych cenach. Takiego właśnie surowca mamy nadmiar (mleka nie spełniającego parametrów europejskich, tłustej wieprzowiny, pszenicy paszowej sprzedawanej z przeznaczeniem konsumpcyjnym, ziemniaków itd.). Aprobowanie przez rządzących takiej sytuacji oznacza, że nikt - ani skupujący, ani rolnik - nie jest zainteresowany podnoszeniem jakości.
Nie bez winy jest tu przemysł spożywczy czy duże sieci dystrybucyjne. Podmioty te już dziś powinny być świadome faktu, że dobry ostateczny produkt może tylko pochodzić z dobrego jakościowo surowca, a przy dużej konkurencji jedynie umowy z rolnikiem na dostawę surowca są gwarancją powodzenia na rynku. Mógłby to być pierwszy porządkujący rynek regulator, tym ważniejszy, że stanowi rozwiązanie podobne do mechanizmu rynkowego. Może więc w metodach interwencji w rolnictwie dostrzec relacje między producentem a odbiorcą? Może na przykład udzielać rolnikowi preferencyjnego kredytu na produkcję po podpisaniu przez niego umowy z odbiorcą? Może kredytować takie elementy, jak materiał zarodowy i siewny, doradztwo surowcowe, usługi weterynaryjne, a kredyty preferencyjne na skup dawać tylko tym zakładom przetwórczym, które mają umowy z rolnikami i tylko na określoną produkcję? Może zamiast walczyć z supermarketami, zachęcić je do podpisywania umów z grupami producentów na dostawy produktów przeznaczonych bezpośrednio do konsumpcji poprzez kredytowanie fachowego doradztwa, przyczyniającego się do poprawy jakości produkcji i zarządzania gospodarstwem rolnym?
Jeżeli w polityce wobec wsi i rolnictwa nie podejmiemy żadnych działań przyspieszających zawieranie umów dotyczących sprzedaży produktów przez rolników i grupy producenckie, to nadprodukcja w rolnictwie stale będzie się powiększała. Nie tylko dlatego, że nastąpi wzrost wydajności pracy i ziemi, ale także dlatego, że zachęceni przez interwencyjny skup rolnicy bez żadnych umów - jak to jest obecnie - będą więcej produkować, aby więcej sprzedać i więcej zarobić.
Myliłby się ten, kto by sądził, że nie rozumiem i nie usprawiedliwiam dotychczasowego myślenia rolników: rozumiem je i usprawiedliwiam. Rolnicy pracują, mają rodziny i muszą zapewnić im byt. Jeśli nie mają szans zarobkowania gdzie indziej, żadne relacje cen ani prawidłowości rynkowe ich nie obchodzą. Chcą sprzedać to, co produkują.
Za tempo modernizacji rolnictwa, za restrukturyzację wsi, integrację z Unią Europejską odpowiada państwo. Na nim spoczywa obowiązek uruchamiania instrumentów, które pozwolą osiągnąć założone cele. Państwo - poprzez politykę gospodarczą - musi chcieć uczciwie odpowiedzieć na pytanie: których producentów wesprzeć skupem interwencyjnym (i konsekwentnie decydować się na to, że oni zwiększą produkcję w przyszłości), a których wesprzeć socjalnie? Dlatego, kiedy byłem ministrem rolnictwa, widziałem ten złożony problem wsi polskiej i rodzin chłopskich i starałem się tak ukierunkować politykę, aby obok rolnictwa dostrzegać jego otoczenie, którego zmiana powinna zaowocować stworzeniem dodatkowych miejsc pracy: wieś z jej cywilizacyjną zapaścią, szkołę dla dzieci wiejskich, doradztwo związane z podnoszeniem niskich kwalifikacji siły roboczej, infrastrukturę zwiększającą atrakcyjność inwestycyjną terenów wiejskich.
Rozumiem, że proponowane obecnie przez rząd rozwiązania mają charakter doraźny. Proponuję rozważyć ściągnięcie nadwyżek produktów rolnych z rynku za pomocą środków, które w programie rządowym są przewidziane na dożywianie dzieci - przeznaczyć więcej takich środków dla gmin, objąć nimi inne grupy wymagające socjalnego wsparcia. Być może w gminach mogłyby powstawać sklepy producentów rolnych, gdzie żywność kupowałyby osoby wspierane socjalnie z budżetu centralnego i budżetów terenowych?
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.