Mistrzostwa gladiatorów

Mistrzostwa gladiatorów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z LOU DUVĄ promotorem bokserów zawodowych
Przemysław Garczarczyk: - Mike Tyson znów w więzieniu. Czy to oznacza dla Bestii sportowy wyrok śmierci?
Lou Duva: - Raczej tak, jeśli po odsiadce w Maryland będzie musiał spędzić trzy lata w więzieniu w Indianie za złamanie warunków wcześniejszego zwolnienia. Jeśli jednak sądy zmiękną i po sześciu, siedmiu miesiącach wypuszczą go za dobre sprawowanie, być może znów wróci na ring.
- Wielu uważa, że o Tysonie należy już zapomnieć. Tak mówią między innymi Larry Holmes czy Angelo Dundee.
- Pewnie myślą o tym Tysonie, którego pamiętamy sprzed lat. Powiedzmy sobie szczerze: w ostatniej walce z Francois Bothą Żelazny Mike rozczarował. Wpływy z telewizyjnego systemu pay per view okazały się dla stacji Showtime prawdziwą klęską, gdyż zaledwie 650 tys. abonentów zdecydowało się wydać niecałe 50 dolarów, by podziwiać Bestię (wieczór bokserski w Atlantic City, podczas którego walczyli Andrzej Gołota i Michael Grant oglądało w sieci HBO ponad 8 mln widzów). W tej sytuacji trudno byłoby dziś korzystnie sprzedać następny pojedynek Tysona. Wiele się jednak zmieni, jeśli Mike wyjdzie z więzienia na przykład w październiku. Jego ludzie będą mogli ponownie zorganizować show pod hasłem "Z więzienia na ring" i być może znów podpiszą kontrakt na miliony dolarów. Wszyscy oni bardzo potrzebują pieniędzy. Wypłata za ostatnią walkę nie wystarczyła Tysonowi nawet na spłacenie długu wobec urzędu podatkowego, wynoszącego 14 mln dolarów, nie mówiąc już o ponad 8 mln dolarów, które musi oddać swojemu byłemu trenerowi Kevinowi Ronneyowi.
- Walczy gorzej, jest bez grosza i trafia na równie jak on bezlitosnego sędziego Stephena Johnsona. Prawdziwy pech...
- Tyson nawet na wolności nie był wolny. Telewizja Showtime położyła rękę na wszystkich jego wartościowych przedmiotach - domach, samochodach itp. - więc Bestia potrzebowała jeszcze przynajmniej trzech, czterech walk, by wyjść "na zero". Oznacza to, że Mike Tyson jest dziś własnością stacji telewizyjnej pokazującej jego walki. Jak widać, patrzenie na boks przez pryzmat zasad moralnych nie ma sensu i nie dotyczy to tylko pięściarzy odgryzających rywalom uszy.
- Niektórzy twierdzą nawet, że to nie bokserzy wygrywają i przegrywają walki w zawodowym boksie, ale ich promotorzy. Zawodnicy traktowani są jak mięso armatnie, pozwalające zarabiać spore pieniądze.
- Nie wszyscy promotorzy są uczciwi, ale Main Events zawsze stoi po stronie bokserów. Każdy z pięściarzy, z którymi podpisujemy kontrakt, może liczyć na to, że zrobimy wszystko, by zarobił na dostatnie życie. Wystarczy przecież, że dostajemy od niego prawie 30 proc. dochodów.
- Skąd brać nowe gwiazdy, które będą mogły zastąpić Tysona i Holyfielda? Pięściarstwo amatorskie przechodzi kryzys, może warto stworzyć zawodowe szkoły boksu?
- Trenerzy pracujący w małych ośrodkach z amatorami dali Stanom Zjednoczonym takie sławy, jak Cassius Clay, Joe Frazier, George Foreman czy Ray Leonard, więc ten sposób zdaje egzamin. Problem polega na tym, że w ciągu ostatnich kilkunastu lat boks amatorski praktycznie zniknął z ekranów telewizorów. Przed laty można go było oglądać na ogólnodostępnych kanałach ABC, NBC i CBS. Jeśli dodamy do tego niefortunną metodę liczenia głosów przy użyciu komputera, polegającą na tym, że faceci z Syrii czy Indonezji naciskają guziki w zależności od tego, jak im się spało poprzedniej nocy, to wiadomo już, że boks amatorski będzie tracił widzów, sponsorów i nie da profesjonalnemu ringowi nowego Tysona. Dlatego być może ostatnim wielkim talentem, który wyszedł z "olimpijskiej" szkoły amerykańskiego boksu, pozostanie złoty medalista z Barcelony - Oscar de la Hoya.
- Czy powrót Tysona do więzienia na zawsze przekreślił możliwość spotkania Bestii z Andrzejem Gołotą?
- Zacznijmy od tego, że decyzja sędziego Johnsona kosztowała Gołotę olbrzymie pieniądze - przynajmniej 10 mln dolarów plus wpływy z płatnej telewizji, szacowane na drugie tyle. Mieliśmy bowiem wstępną umowę, mówiącą, że jeśli obaj bokserzy wygrają swoje kwietniowe pojedynki, to walka Tyson-Gołota odbędzie się we wrześniu w MGM Grand w Las Vegas. To miał być pojedynek dwóch "bad boys" wagi ciężkiej, mający szanse pobić wszelkie rekordy oglądalności. Wyrok dla Bestii odsuwa jednak taką ewentualność przynajmniej o rok.
- Andrzej Gołota nie lubi, gdy porównuje się go do Tysona...
- Znam Żelaznego Mike?a od je- go czternastych urodzin, byłem przyjacielem jego zmarłego wychowawcy Cusa D?Amato, zaś Andrzejem opiekuję się od 1994 r., więc też co nieco o nim mogę powiedzieć. Obaj najlepiej czują się pomiędzy linami ringu. Andrzejowi brakuje tylko wiary we własne umiejętności, ciągle nie zdaje sobie sprawy z tego, jak dobrym jest pięściarzem. Po tym względem przypomina mi - choć trudno dziś w to uwierzyć - Evandera Holyfielda, w którego narożniku stałem przez ponad dwanaście lat. Na którymś z treningów Evander powiedział, że nie czuje się na siłach walczyć w wadze ciężkiej i nie chce więcej boksować. Tymczasem już w marcu tego roku wyjdzie na ring w Nowym Jorku przeciwko Lennoxowi Lewisowi, by stoczyć pojedynek o trzy tytuły mistrzowskie (organizacji WBC, WBA i IBF).
- Rok 1999 zapowiadany był jako rok boksu. Oprócz pojedynku Holyfield-Lewis kibice zobaczą walki Oscara de la Hoi i Ike?a Quarteya, Pernella Whitakera i Felixa Trinidada, a być może Dariusza Michalczewskiego i Roya Jonesa Juniora. Mówi się nawet, że to może być najlepszy rok w zawodowym boksie od dziesięciu lat. Tylko czy sądowe kłopoty Tysona tego nie popsują?
- Tyson mógł jedynie uzupełniać rynek, gdyż nie jest już taką gwiazdą jak dawniej. Jego odejście zmienia obraz wagi ciężkiej na korzyść Andrzeja Gołoty, który przyciąga dziś telewidzów bardziej niż Mike. Choć chwilowo stracił szansę na walkę życia, pod nieobecność Tysona stał się najbardziej poszukiwanym przez stacje telewizyjne rywalem. Szkoda tylko, że inni bokserzy nie bardzo chcą z Gołotą walczyć. Na szczęście te problemy zazwyczaj udaje się rozwiązać za pomocą pieniędzy. Więcej o przyszłości Polaka będziemy wiedzieć po walce Holyfielda z Lewisem. Spodziewam się, że jeśli ten pierwszy wygra, przejdzie na zapowiadaną emeryturę. Jeśli przegra i mistrzem zostanie Lennox Lewis, do którego Main Events ma prawa promocyjne, to Gołota też będzie w uprzywilejowanej sytuacji. Wprawdzie zwykle staram się nie wystawiać moich bokserów przeciwko sobie, ale jeśli stawką jest tytuł mistrza świata, to dlaczego nie? Zwłaszcza że od czasu kompromitującej porażki w pierwszych sekundach walki Gołota wręcz marzy o kolejnym spotkaniu z Brytyjczykiem.
- Main Events ma także prawa promocyjne do Michaela Granta i Davida Tui, również wymienianych w gronie ewentualnych rywali Polaka.
- Walka Grant-Gołota może dojść do skutku, jeśli otrzymamy gwarancje, że jej zwycięzca stoczy następny pojedynek o mistrzostwo świata. Tylko pod tym warunkiem. David Tua nie będzie walczył z Andrzejem, gdyż żadnemu z nich nie pasuje styl rywala. Taka potyczka nikomu by nic nie dała - nie podobałaby się widzom, nie przyniosłaby splendoru transmitującej ją stacji telewizyjnej. Po co więc ją organizować? Pod nieobecność Tysona prawdopodobna wydaje się kwietniowa walka w Polsce, we Wrocławiu, gdzie przeciwnikiem Gołoty byłby Niemiec Axel Schulz.


Lou Duva - liczący 76 lat patriarcha pięściarskiej agencji Main Events to legenda zawodowego boksu. Szarżujący Buldog wychował piętnastu mistrzów świata, a w ubiegłym roku uhonorowano go przyjęciem do International Boxing Hall of Fame. Main Events powstała w 1977 r. z inicjatywy Lou Duvy. Zorganizowała "walkę wieków" pomiędzy niekwestionowanym mistrzem świata wszechwag Evanderem Holyfieldem i Geor- ge?em Foremanem, z której wpływy tylko z transmisji w systemie pay per view przekroczyły 80 mln USD. Dziś z firmą związani są: sześciokrotny mistrz świata Pernell Whitaker, mistrz świata WBC Lennox Lewis, mistrz świata WBA Ike Quartey, mistrzowie świata WBO Jose Louis Lopez i Junior "Poison" Jones, a także tak uznani kandydaci do tytułów mistrzowskich, jak Michael Moorer, David Tua, Michael Grant, Chris Byrd (waga ciężka) czy Fernando Vargas i Zabdiel Judah (waga lekka).


Don King, największy rywal Lou Duvy, znany z siwych, postawionych na sztorc włosów, dorobił się na boksie ok. 500 mln USD. Ten 67-letni posiadacz kilkunastu luksusowych samochodów, farmy w Ohio, willi na Florydzie (wartej 10 mln USD), diamentowych pierścieni, z którymi chętnie pokazuje się w towarzystwie, rozpoczynał karierę podobnie jak Mike Tyson - w wielkomiejskim getcie na przedmieściach Cleveland. I choć życiorys ma równie niezwykły jak Bestia, znacznie lepiej potrafił kierować swoją karierą i zarządzać szybko rosnącym majątkiem. Rozpoczynał od sprzedaży słodyczy, później rozprowadzał losy loteryjne, w latach 70. trafił na cztery lata do więzienia. Został skazany na dożywocie za śmiertelne pobicie jednego z dłużników. Za kratkami studiował literaturę i ekonomię. Wkrótce wyszedł na wolność, gdyż sąd doszedł do wniosku, że oskarżenie oparte było na niewystarczających dowodach. Don King był opiekunem Michaela Jacksona podczas jednej z jego tras koncertowych. Karierę w boksie także rozpoczął od razu od pierwszej ligi: w 1972 r. został menedżerem Muhammada Alego. Dwa lata później zorganizował słynną walkę Alego w Zairze z George?em Foremanem, a następnie jego spotkanie z Joe Frazierem w Manili. Prawdziwą żyłą złota okazał się dla Dona Kinga Mike Tyson. Jego pojedynek z Evanderem Holyfieldem w czerwcu 1997 r. sprzedał stu stacjom telewizyjnym z całego świata. Gdy Bestia traciła pas mistrzowski na rzecz Holyfielda, King nie rozpaczał, gdyż wiedział, że jedna trzecia ze 130 mln USD trafi do jego kieszeni.
Więcej możesz przeczytać w 8/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.