Stan alarmowy

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Polska jest przygotowana na walkę z powodzią?
Jeżeli w zasypanych śniegiem górach gwałtownie wzrośnie temperatura i spadnie deszcz, to wiele miejscowości w dorzeczu Odry i Wisły zostanie zalanych przez olbrzymie masy wody. Dwa lata po wielkiej powodzi z 1997 r. jesteśmy znacznie gorzej przygotowani na odparcie kataklizmu niż wówczas. Nie zrekonstruowano bowiem zniszczonych wałów i budowli hydrotechnicznych, nie mamy nowoczesnego systemu ostrzegania, panuje totalny bałagan kompetencyjny, a na dodatek ekologowie zasiadający w rządzie twierdzą, że powódź należy uznać za "naturalne zjawisko przyrodnicze".

- Z naszych prognoz wynika, że w pierwszej dekadzie marca temperatura może wzrosnąć do 11 stopni Celsjusza. Możemy mieć wówczas do czynienia z tzw. powodziami roztopowymi. Tylko w rejonie Wetliny w Bieszczadach leży ponaddwumetrowa warstwa śniegu. Gdyby stopniał w ciągu czterech dni, byłoby to równoznaczne z opadem 500 mm deszczu. Gdy dwa lata temu w Sudetach spadło przez cztery dni 300 mm deszczu, od razu doszło do kataklizmu - mówi Roman Skąpski, dyrektor służb hydrologicznych w Instytucie Meteorologii i Gospodarki Wodnej w Warszawie. Duże pokłady śniegu zalegają także w Sudetach i Karpatach. Już niewielkie ocieplenie spowodowało, że stany alarmowe na wielu odcinkach rzek na południu Polski zostały przekroczone.
- Wiele wyrw w wałach zostało załatanych, ale system ochrony przeciwpowodziowej jest słabszy niż dwa lata temu. Z opinii ekspertów, z którymi współpracuję, wynika jednoznacznie, że dużo mniejsza fala powodziowa na Odrze jest w stanie dokonać równie wielkich zniszczeń - mówi prof. Janusz Zaleski, koordynator rządowego programu modernizacji Odrzańskiego Systemu Wodnego "Odra 2006".
Na odbudowę i modernizację wałów w latach 1997-1999 przeznaczono miliard złotych. Wskutek braku pieniędzy, a także zaniedbań organizacyjnych nie skontrolowano stanu wałów przeciwpowodziowych, które przetrwały lipcowy kataklizm. Wiadomo jednak, że choć na pierwszy rzut oka mogły się dobrze prezentować, to drążąca je woda dokonała wewnętrznych spustoszeń. Badania geologiczne nadwiślańskich wałów przeprowadzone w Krakowie wykazały, że stopień ich zagęszczenia, który powinien wynosić 0,9, w wielu miejscach sięgał zaledwie 0,6. Oznacza to, że mogą one nie wytrzymać kolejnej fali powodziowej.
- Mamy tu do czynienia ze zjawiskiem zmęczenia budowli. Nie wiadomo, jakie obciążenie może jeszcze wytrzymać większość nadwerężonych dwa lata temu wałów. Obawiam się, że może je przerwać nawet niewielka fala powodziowa, która normalnie nie stanowiłaby zagrożenia - wyjaśnia Jan Winter, dyrektor wrocławskiego Biura Terenowego ds. Usuwania Skutków Powodzi przy Kancelarii Prezesa Rady Ministrów.
Szczególnie zagrożone miejscowości nad Odrą to Nowa Sól i Słubice. Podczas poprzedniej powodzi wały wokół miasta wytrzymały tylko dlatego, że pękły umocnienia po niemieckiej stronie. Niemcy wyciągnęli wnioski z tej lekcji - umocnili i podnieśli wały po swojej stronie. Polacy zrobili niewiele. Dr Czesław Szczegielniak, główny specjalista w biurze terenowym ds. usuwania skutków powodzi we Wrocławiu twierdzi, że jeśli wał wokół Słubic pęknie, to w ciągu kilkunastu minut miasto zostanie zalane przez falę trzymetrowej wysokości.
Obok codziennych zaniedbań i braku pieniędzy najgroźniejsze dla Polski jest to, że z powodu sporu ministrów nie przygotowano spójnego planu przeciwdziałania powodziom. - Mój zespół kończy prace nad programem "Odra 2006". Prawie wszystkie punkty uzgodniliśmy z Niemcami. Prezentujemy w nim pogląd, że oprócz systemów prognozowania i ostrzegania, organizacji służb na wypadek powodzi i ochrony od zabudowy potrzebne są również inwestycje: modernizacja wałów przeciwpowodziowych, budowa zbiorników oraz polderów - tłumaczy Jerzy Widzyk, pełnomocnik rządu ds. usuwania skutków powodzi.
Wiceminister Radosław Gawlik uważa jednak, że nie należy przeceniać technokratycznego sposobu traktowania regulacji rzek. Jako przykład podaje Missisipi: choć Stany Zjednoczone wydały na jej regulację ok. 50 mld USD, rzeka nadal wylewa.
Bezpieczeństwo znacznym obszarom Polski mogłaby zapewnić przede wszystkim budowa zbiorników retencyjnych oraz polderów. To do nich powinien trafić nadmiar wody. Ale ta koncepcja - jako "sprzeczna z naturą" - spotyka się ze zdecydowanym sprzeciwem ekologów. Zapewne "pokora wobec przyrody" spowodowała także, iż nie powstał dotychczas nowoczesny system monitoringu i ostrzegania. Z Banku Światowego polski rząd ponad rok temu uzyskał na ten cel pożyczkę w wysokości 80 mln USD, lecz jeszcze jej nie wykorzystał. System zakłada wybudowanie w Polsce ośmiu radarów meteorologicznych; każdy z nich pozwala na obserwację chmur w promieniu 150 km. Dzięki pomiarom zawartości wilgoci w chmurach i szybkości, z jaką się przemieszczają, można prognozować wysokość opadów z kilku- nastogodzinnym wyprzedzeniem. To wystarczający czas na przygotowanie się do przyjęcia fali powodziowej, a przynaj- mniej na ewakuację ludzi z zagrożonych terenów. A przecież większość ofiar powodzi w Kotlinie Kłodzkiej w latach 1997 i 1998 stanowiły osoby, które zostały zaskoczone przez kataklizm podczas snu. W tym roku przewidziano budowę tylko jednego radaru. Powstanie on w okolicach Bolkowa, na wzgórzu Pastewnik. Przedsięwzięcie to zostanie sfinansowane z pożyczki Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska.
- Przez swą nieudolność Ministerstwo Ochrony Środowiska, Zasobów Naturalnych i Leśnictwa do dzisiaj nie wykorzystuje pożyczki Banku Światowego. Z tych pieniędzy miało być sfinansowane na przykład zainstalowanie sieci kilkuset automatycznych urządzeń do pomiaru poziomu wód w rzekach i wysokości opadów - mówi prof. Zaleski. System ostrzegania wciąż opiera się na konwencjonalnych pomiarach. Pracownicy IMiGW sprawdzają na wbitych w dno rzek słupkach, o ile podniósł się poziom wody i telefonicznie przekazują tę informację dalej. Sposób ten zawiódł przed dwoma laty, a w tym roku może być jeszcze gorzej. Instytut z powodu braku pieniędzy będzie musiał prawdopodobnie zlikwidować 20 proc. posterunków pomiarowych i ograniczyć liczbę przygotowywanych prognoz meteorologicznych i hydrologicznych.
Nie powstał też dotychczas system nowoczesnej łączności cyfrowej ułatwiający komunikację pomiędzy wszystkim i służbami ratowniczymi. Teoretycznie lepiej wygląda organizacja. Po utworzeniu powiatów stojący na ich czele starostowie mają prawo do dysponowania na swoim terenie policją i strażą pożarną, a wojewodowie - także wojskiem. Tyle że obowiązujące ciągle prawo wodne z 1977 r. nie przewiduje istnienia powiatowych komitetów przeciwpowodziowych. Wielu starostów i wojewodów, zajętych organizowaniem swoich urzędów, nie pomyślało w ogóle o utworzeniu takiej struktury. Gdy 25 lutego w rejonie Słubic poziom wody w Odrze przekroczył stan alarmowy, w Lubuskiem dopiero zatwierdzono skład wojewódzkiego komitetu przeciwpowodziowego.

Andrzej Kulik, Jacek Szczęsny
Współpraca: Jarosław Knap



Alarm przeciwpowodziowy

Niemcom zagraża powódź stulecia - ostrzegali przed tygodniem przerażeni meteorolodzy. Topniejący śnieg, którego setki tysięcy ton grubą powłoką pokryły Alpy i ich podnóże, a także obfite, długotrwałe opady deszczu sprawiły, że poziom wody w rzekach zaczął się gwałtownie podnosić. Po kilku dniach sytuacja się wprawdzie nieco ustabilizowała i w niektórych rejonach rzeki zaczęły powoli opadać, specjaliści nadal przestrzegają jednak przed możliwością ponownego ataku żywiołu. W zagrożonych rejonach nieustannie pracują sztaby przeciwpowodziowe, gotowe do przeprowadzenia natychmiastowej ewakuacji ludności. W wezbranych wodach śmierć poniosło już kilka osób. W okolicach Heilbronnu utopił się osiemnastoletni kierowca, którego samochód zniknął w nurtach rzeki Jagst. W Koblencji, Bonn i Moguncji z brzegów wystąpił Ren, podtapiając pobliskie bulwary i niżej położone dzielnice miast. Na szczęście powódź prawdopodobnie nie zagrozi zabytkowej starówce w Kolonii, która w ostatnich latach już kilkakrotnie była niszczona przez wylewającą rzekę. Na licznych odcinkach rzek w Niemczech wydano tymczasowy zakaz żeglugi.
Podtopionych zostało także wiele miast w północno-wschodniej Szwajcarii. Straty oceniono wstępnie na ponad 10 mln franków szwajcarskich. W północnej i zachodniej Rumunii zalanych zostało kilkaset rolniczych zagród i setki hektarów pól uprawnych. Poziom rzek podniósł się również w Czechach. W Paryżu z brzegów wystąpiła Sekwana. W Villieu-Loyes-Mollon zginął 89-letni mężczyzna, który nie dostrzegł znaku drogowego informującego o objeździe i został porwany przez nurt rzeki Ain.


Tomasz Wojciechowski
Więcej możesz przeczytać w 10/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.