Pod kreską

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Cienka czerwona linia" Terrence'a Malicka



Siedmioma nominacjami do Oscara i niedawnym sukcesem na festiwalu w Berlinie zmobilizowała publiczność kinową "Cienka czerwona linia" w reżyserii Terrence?a Malicka. Muzyka, montaż, reżyseria czy adaptowany scenariusz łatwo docenić - z osobna. Nie sumują się one bowiem w porywające dzieło. Wojna (Amerykanów z Japończykami) przedstawiona jest jednak malowniczo i z przesłaniem. To często wystarczało, aby zgarnąć oscarowy bukiet. Pamiętacie państwo "Angielskiego pacjenta"?
Reżyser prowadzi narrację równolegle na kilku piętrach. Wątek ściśle militarystyczny to bitwa oddziału amerykańskich żołnierzy z Japończykami o wyspę Guadalcanal w 1942 r. Zdobywanie fortyfikacji na trawiastych wzgórzach i w dżungli to przewlekła kampania w trybie partyzanckim. Znamy to: niewielki oddział staje się trybikiem w machinie wielkich operacji wojskowych, a żołnierze są drobnymi i wymiennymi trybikami w składzie osobowym, rzucanym na pierwszą linię. Tyle że nie odbywa się to w sposób znany z "Plutonu" Oliviera Stone?a czy "Szeregowca Ryana" Stevena Spielberga, gdzie frontowcy z jednego oddziału byli zgraną paczką, żegnającą poległych kumpli surowym, choć serdecznym ceremoniałem. W "Cienkiej czerwonej linii" autor postawił nie tylko na strzępy fabuły, żołnierzy pokazał bowiem także poprzez strzępy losów ludzkich. Niestety, nie są to epizody interesujące. Jednego z walczących trzyma przy życiu pamięć o ukochanej żonie, przywoływanej w romantycznych retrospekcjach. Wreszcie - jak w najbardziej banalnej powieści - otrzymuje od niej list z prośbą o rozwód. Inny jest chronicznym dezerterem, który mobilizuje się w sytuacji ostatecznego zagrożenia. Jest pułkownik, który piętnaście lat czekał na wojnę, aby się wykazać i dlatego pcha żołnierzy pod lufy karabinów. Dla kontrastu - jest także kapitan, który - gdzie tylko można - pragnie ocalić życie swych żołnierzy. Ale wszystkie te konflikty pozostają nie rozegrane. Również w sensie aktorskim. Jedynie Nick Nolte wygłasza ze sprawdzonym talentem pięciominutowe exposé - jedyne warte zapamiętania. A przecież w obsadzie jest parada znakomitości: Sean Penn ("Przed egzekucją"), John Travolta ("Miejski obłęd"), Woody Harrelson ("Skandalista Larry Flint"), John Cusack ("Strzały na Broadwayu"). Tymczasem reżyser skrył im twarze pod hełmami, a do wygłoszenia pozostawił albo komendy, albo - na odmianę - pytania z kanonu zupełnie podstawowych dylematów filozoficznych.
I to już drugie piętro narracji filmowej. W gąszczu trwa rzeźnia, a widz słyszy zza ekranu konstatacje typu: "Na tym świecie pojedynczy człowiek jest niemy, a innego świata nie ma". Za chwilę: "Żyjemy w świecie, który sam pcha się w piekło". Niektóre deklaracje mają znamiona poetyckości: "Wszystko, co mogłem ofiarować w imię miłości, umarło jak drzewo". Częściej pojawiają się jednak wynurzenia banalne i grafomańskie. Oto żołnierz, skradając się za Japończykami przez malowniczą dżunglę, pyta Stwórcę: "Kim jesteś, że mieszkasz w tylu formach?". Waga tematu zgadza się: nawet oceniając szanse szturmu na bunkier, można czuć dreszcz pytań metafizycznych. Tyle że z reguły brakuje czasu i uwagi na to, by podać je w ornamentacyjnej formie językowej. Wreszcie chwytamy jednak intencję reżysera: prosta żołnierka polega na koncentrowaniu się na tym, by przeżyć następny kwadrans. Refleksje i uogólnienia przychodzą potem. Ale reżyserowi taka kolejność nie odpowiada. Na pierwszym planie żołnierze się zabijają, lecz nad ich głowami rozbrzmiewają wciąż podstawowe pytania egzystencjalne. Pierwsze trzy - pozostawione zresztą bez odpowiedzi - można jeszcze przełknąć. Następne są już jednak niestrawne. A kiedy dowódca odwoływany z linii frontu żegna żołnierzy deklaracją: "Byliście jak moi synowie", widz już tylko wzrusza ramionami. Po prostu inaczej rozumie zadanie kina. Niech reżyser wymyśli postać, krwisty epizod, interesujący konflikt, a on już o własnych siłach sporządzi uogólnienie w typie metafizycznym. Tymczasem w filmie rzecz toczy się odwrotnie - postacie i konflikty pozostają rachityczne, a pytania światopoglądowe - najwyższego kalibru.
Kolejne piętro opowieści ulokowane jest dosłownie na górze. Obłoki, gałęzie, promienie słoneczne - ta dekoracja przyrodnicza, ku której żołnierze podnoszą wzrok, zwłaszcza w chwili konania, trwa niezmącona biegiem wypadków wojennych. Piękna, wyniosła i drwiąco nieporuszona.
I to już cały zasób atrakcji: podzwrotnikowy krajobraz z elementami militarnymi plus rozważania o życiu na najwyższym stopniu uogólnienia. 

Więcej możesz przeczytać w 12/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.