Plaga Orientu

Dodano:   /  Zmieniono: 
Przynajmniej 50 ofiar śmiertelnych spowodował nieznany wirus rozprzestrzeniający się w Malezji
Prawdopodobnie pięć razy tyle ludzi zachorowało. W ubiegłym tygodniu wirus dotarł do Singapuru, gdzie na skutek zainfekowania nim jedna osoba zmarła, a dziesięć zostało hospitalizowanych. Epidemiolodzy obawiają się, że czekają nas kolejne groźne choroby wywołane przez nowe drobnoustroje, z którymi nie będziemy umieli skutecznie walczyć.
Pierwsze ofiary wirusowego zapalenia opon mózgowych zidentyfikowano w październiku ubiegłego roku. Zmarło wówczas czternaścioro ludzi. Uważa się, że najbardziej zagrożonym obszarem jest stan Negri Sembilan, położony 100 km na południowy wschód od stolicy Malezji Kuala Lumpur. Od stycznia zmarło tam na tę chorobę 40 osób.
Epidemię wywołały prawdopodobnie dwa patogeny: japoński wirus zapalenia opon mózgowych i wirus Hendra. Oba atakują mózg, wywołując bóle i zawroty głowy, wysoką gorączkę oraz konwulsje prowadzące do utraty przytomności. Naukowcy podejrzewają jednak, że pojawił się jeszcze jeden nowo zmutowany wirus, podobny do wcześniej zidentyfikowanych, ale działający nieco inaczej. Choroba określana jest zatem na razie wspólnym mianem "plagi Orientu".
Wywołała ona niepokój na całym świecie. Do Malezji zjeżdżają specjaliści z najlepszych ośrodków epidemiologicznych świata, w tym z amerykańskich Centers for Disease Control and Prevention. Naukowcy mają rozstrzygnąć, na ile wirus jest niebezpieczny i czy może dotrzeć do innych regionów świata. Podejrzewa się, że może się on rozprzestrzeniać w wyniku bezpośredniego kontaktu człowieka z zainfekowanym zwierzęciem.
Co dziś wiemy o sprawcach choroby? Pierwszy z dotychczas rozpoznanych patogenów - japoński wirus zapalenia opon mózgowych - znany jest od lat. Występuje w południowo-wschodniej części Azji, dociera do Chin i Indii. Przenoszony jest przez komary. Jego nosicielem są zwierzęta domowe. Drugi zidentyfikowany patogen przypomina wirus Hendra, który w 1994 r. w Australii spowodował śmierć dwóch osób i szesnastu koni. Pojawienie się go zmusiło władze Malezji do podjęcia radykalnych działań: rozpylane są substancje komarobójcze i wybijane zwierzęta domowe. Kraje sąsiadujące z Malezją wstrzymały import wieprzowiny oraz żywych świń. W Singapurze konsumpcja tego mięsa spadła o 40 proc. Wprowadzono także zakaz handlu końmi z Malezją.
Akcja zabijania świń, głównych nosicieli wirusa, przybrała w Malezji rozmiary narodowego programu. Celem działań prowadzonych przez dwa tysiące malezyjskich żołnierzy, wyposażonych w traktory i buldożery, jest wybicie ponad 300 tys. świń. W regionie zagrożonym wirusem zniszczona zostanie cała populacja tych zwierząt. - Wybijanie zwierząt nie jest skuteczną metodą zabezpieczenia się przed wirusem. W ten sposób nie przerwie się bowiem jego wędrówki - wyjaśnia doc. Włodzimierz Gut z Zakładu Wirusologii PZH. W wypadku choroby szalonych krów skutecznym sposobem przerwania epidemii była likwidacja mieszanek paszowych. Wybijanie zwierząt nie odnosiło żadnego skutku, ale upewniało opinię społeczną, że odpowiednie władze poważnie traktują problem.
Jeszcze dwadzieścia lat temu wydawało się, że choroby zakaźne zostały całkowicie opanowane. Dżuma, cholera, błonica, ospa, choroba Heine-Medina zniknęły lub ich występowanie zostało znacznie ograniczone. W wolnym miejscu powstałym po zwalczeniu jednego wirusa lub bakterii wciąż jednak pojawiają się nowe patogeny. Wyścig trwa.
Więcej możesz przeczytać w 14/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.