Być bliżej

Dodano:   /  Zmieniono: 
Gościem festiwalu Plus Camerimage był Gus van Sant. o filmowej awangardzie, strachu przed odrzuceniem i dorastaniu w małym miasteczku z wybitnym amerykańskim reżyserem rozmawia Krzysztof Kwiatkowski
Ikona kina niezależnego, twórca „Mojego włanego Idaho”, „Drugstore Cowboy”, a także oscarowego „Buntownika z wyboru” i „Obywatela Milka”. Zawsze wyjątkowo wrażliwy na wizualną stronę filmu. Na bydgoskim festiwalu Gus Van Sant został wyróżniony Nagrodą dla Duetu Autor Zdjęć – Reżyser razem z Harrisem Savidesem. Dla wybitnego operatora była to nagroda pośmiertna. Artysta odszedł 9 października tego roku. Jemu Van Sant zawdzięcza większość świetnych zdjęć do swoich filmów: jasne, uderzające niepokojącym światłem kadry „Słonia” – opowieści o strzelaninie w szkole, czy klaustrofobiczne ujęcia mieszkania, w którym w heroinowym obłędzie pogrążał się Kurt Cobain w „Ostatnich dniach”.

Krzysztof Kwiatkowski: Zawiódł się pan na kinie niezależnym?

Gus Van Sant: Raczej na jego obiegu. Dziesięć lat temu spodziewałem się, że ludzie znudzą się sensacją i akcją, zaczną dojrzewać i masowo sięgną po ambitniejsze tytuły. Stało się inaczej. Kino rozrywkowe kwitnie, a off niemal umarł. Wielkie studia wykupiły małe wytwórnie, a kiedy przyszedł kryzys, uznały je za nierentowne i pozamykały. Została wielka pustka zapełniana przez amatorów, którzy prowadzą mniej lub bardziej udane eksperymenty z cyfrowymi kamerami.
Więcej możesz przeczytać w 49/2012 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.