Choroba narodowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zasiłek chorobowy jest w Polsce nowym rodzajem "działalności gospodarczej"
Prywatny przedsiębiorca spędza na zwolnieniu lekarskim średnio 38 dni w roku, podczas gdy pracownik firmy prywatnej lub państwowej najwyżej 19. Pozostawanie "na chorobowym" przestało być specjalnością nudzących się w biurze pracowników budżetówki, stało się zaś sposobem na przeczekanie ekonomicznego impasu.
- Absencja w pracy obrazuje tempo wzrostu gospodarczego. Gdy rozwój jest znikomy, gwałtownie wzrasta liczba osób udających się na zwolnienia - mówi prezes ZUS Stanisław Alot. Zasiłek jest sposobem na przetrwanie dla ludzi tracących wysokie stanowisko, przegrywających wybory samorządowe lub posiadających własną firmę, której kiepsko się powodzi. To również metoda na wielomiesięczne opuszczanie zakładu pracy bez konieczności zatrudniania się w nowym miejscu (tę strategię zastosowali na przykład lekarze nie podpisujący kontraktów z kasami chorych).
"Przez nieszczelny system zasiłków chorobowych tracą podatnicy. Wydajemy na nie 3-4 mln zł dziennie. Za te pieniądze mielibyśmy mnóstwo nowych dróg, wspaniały system stypendialny, moglibyśmy wydatnie poprawić stan oświaty" - stwierdził wicepremier Leszek Balcerowicz. - Szokiem jest porównanie wydatków na zasiłki z pieniędzmi, które przeznaczamy na przykład na edukację czy obronę narodową - mówi Ewa Lewicka, minister-pełnomocnik ds. zabezpieczenia społecznego. W 1995 r. na wypłatę należnych zasiłków chorobowych wydano 3,2 mld zł, w 1998 r. - już 6,6 mld zł.


L-4
Pracownik niezdolny do pracy z powodu choroby trwającej do 35 dni ma prawo do 80 proc. wynagrodzenia wypłacanego ze środków pracodawcy. Od 36 dnia choroby ma prawo do zasiłku chorobowego finansowanego z pieniędzy Funduszu Ubezpieczeń Społecznych. Pracownik nabywa prawo do zasiłku od dnia zatrudnienia (jeśli jest zatrudniony na podstawie umowy o pracę na czas nie określony) lub po przepracowaniu miesiąca (gdy umowa zawarta jest na okres próbny bądź czas określony). Zasiłek przysługuje przez sześć miesięcy, w razie gruźlicy - przez dziewięć miesięcy. Może zostać przedłużony na kolejne trzy miesiące, jeśli chory rokuje nadzieje na odzyskanie zdolności do pracy. Podstawą do naliczania zasiłku jest przeciętne miesięczne wynagrodzenie (za sześć miesięcy poprzedzających ujawnienie niezdolności do pracy), od którego ustalono składkę na ubezpieczenie społeczne.

Kryzys związany z zasiłkami chorobowymi dojrzewał przez ostatnie trzy lata. W tym czasie lawinowo wzrosła liczba tzw. dni zasiłkowych, a także liczba osób korzystających ze zwolnień. O ile cztery lata temu pracownicy firm państwowych przebywali na zwolnieniu średnio 15 dni, o tyle rok temu - już 17 dni. Prywatni przedsiębiorcy cztery lata temu chorowali 30 dni, w ubiegłym roku - 38 dni, zaś w niektórych rejonach kraju - nawet 60 dni. Zwiększył się również udział ZUS w opłacaniu chorujących pracowników (ten obowiązek ZUS dzieli z pracodawcą chorego). W 1995 r. udział ten wynosił ok. 40 proc., a w ubiegłym roku wzrósł do 68 proc. Jeśli liczba i skala należnych zasiłków nadal będzie tak gwałtownie rosnąć, Zakład Ubezpieczeń Społecznych może mieć problemy z wypłacalnością. Już dziś szacuje się, że może zabraknąć ponad miliarda złotych, zwłaszcza że na ten cel przeznaczono kwotę mniejszą niż ta, jaką wydano na ubiegłoroczne świadczenia.
- Mamy do czynienia z wykorzystywaniem i nadużywaniem luk prawnych. Niektóre firmy zakłada się tylko po to, by po kilku miesiącach zacząć wyłudzać zasiłek. Na ogół jest to trudne do udowodnienia, gdyż winny jest pracodawca, pracownik i lekarz - mówi Stanisław Alot. Obowiązujące przepisy pozwalają na pobieranie wysokich świadczeń, nawet gdy firma już dawno nie istnieje (a więc nie płaci podatków), zaś okres pracy był stosunkowo krótki. Wydatki na zasiłki chorobowe znacznie przewyższają więc wysokość płaconych wcześniej składek. Tak było w wypadku 33-letniego mężczyzny od czterech lat pobierającego zasiłek w wysokości 13 tys. zł (wcześniej przepracował jedynie sześć lat). Ostatnio sprawę fikcyjnych zwolnień lekarskich rozpatrywał sąd w Bydgoszczy. Stu osobom postawiono zarzut symulowania chorób potwierdzonych fikcyjnymi zwolnieniami lekarskimi. ZUS stracił w ten sposób ponad 400 tys. zł. Także w Poznaniu rozpatrywano sprawę kilkunastu osób zamieszanych w wyłudzanie zasiłków.
Z danych ZUS wynika, że najczęściej z zasiłków korzystają prywatni przedsiębiorcy. Nie przeszkadza im to w kierowaniu firmą, a zwalnia od płacenia comiesięcznej składki. Problem dotyczy też prezesów niektórych korporacji, którzy przeczuwają, że wkrótce mogą stracić posadę. Udają się oni na sześciomiesięczne zwolnienie, gdyż w tym czasie nie można ich zwolnić. Potem wracają do pracy i podczas trzymiesięcznego wypowiedzenia znów idą na chorobowe. Po rozwiązaniu umowy o pracę zasiłek wypłacany jest z pieniędzy podatników.
Często "chorują" też emeryci i renciści dorabiający sobie w innym miejscu pracy niewielkie sumy, by nie wstrzymano im wypłat emerytury. Ucieczka w chorobę jest również standardowym sposobem na przetrwanie dla pracowników sezonowych, na przykład zatrudnionych w firmach budowlanych. Według statystyk, są oni najbardziej podatni na "schorzenia neurologiczne". Przez pierwsze trzy miesiące zasiłek wynosi 80 proc. pobieranego ostatnio wynagrodzenia, poźniej jednak wzrasta do 100 proc., a po sześciu miesiącach podstawa zasiłku jest waloryzowana. "Chorobowe" staje się więc luksusowym świadczeniem dla bezrobotnych: po pierwsze - jest wyższe od zasiłku, po drugie - pozwala dorobić w innym miejscu, po trzecie - nie jest poddane drobiazgowej społecznej kontroli. Pikanterii sprawie dodaje fakt, że wzrost liczby zwolnień kłóci się z polepszającą się ostatnio kondycją zdrowotną Polaków: żyjemy dłużej niż kilka lat temu, lepiej się odżywiamy i prowadzimy zdrowszy tryb życia.
Niemal powszechne stały się nadużycia popełniane przez lekarzy, beztrosko wystawiających kolejne zwolnienia. Do "grzechów głównych" należą wielomiesięczne zwolnienia z błahego powodu, wykrywanie różnych chorób u jednego pacjenta w bardzo krótkim czasie i monopolizacja "rynku zwolnień". W mniejszych miejscowościach zdarza się, że jeden lub dwóch lekarzy obsługuje 50-70 proc. wszystkich pacjentów, traktując zwolnienie (będące rodzajem czeku upoważniającego do pobierania pieniędzy) na równi z receptą. Wielu lekarzy nie kieruje się przy tym troską o chorego: przeciętna opłata za wypisanie "lewego" zwolnienia ważnego przez miesiąc wynosi 50 zł. Za następne trzeba dopłacić, przy czym nawet wystawienie zwolnienia z wsteczną datą nie jest problemem. Zdaniem specjalistów ZUS, problemy z wypłatą zasiłków spowodowane są m.in. protestami lekarzy, którzy nie wystawiali zwolnień na standardowych drukach L-4, lecz na zwykłych kartkach, co utrudniało kontrolę.
Tymczasem ZUS ma ustawowy obowiązek nie tylko wypłacania świadczeń, ale i kontrolowania, czy pieniądze podatników nie są marnotrawione. Dotychczas ta kontrola ograniczała się do wyrywkowego sprawdzania, czy chory rzeczywiście leży w łóżku i czy nie podjął gdzieś dodatkowej pracy. Zgodnie z projektem nowelizacji ustawy o świadczeniach pieniężnych z tytułu choroby i macierzyństwa, system może zostać uszczelniony, jeśli powoła się tzw. lekarza-orzecznika mogącego skontrolować zarówno osobę wyłudzającą zwolnienia, jak i lekarza wystawiającego fikcyjne L-4. ZUS będzie miał prawo nie tylko nadawać uprawnienia do wydawania zwolnień, ale także je odebrać. Zdaniem minister Lewickiej, stanie się to "bolesnym instrumentem dyscyplinującym lekarzy". ZUS zyska też prawo do ponownego badania pacjenta, czego konsekwencją może być przerwanie wypłacania zasiłku.
Oszustwom ma również zapobiegać wprowadzenie nowego formularza, umożliwiającego komputerową weryfikację danych. Najważniejsze będzie jednak wprowadzenie dobrowolności ubezpieczenia chorobowego: zainteresowany może sam zadecydować, czy chce płacić składkę i otrzymywać świadczenie, czy z tego zrezygnuje (w wypadku choroby będzie mógł liczyć jedynie na własne środki). Wysokość świadczenia będzie też uzależniona od liczby lat pracy. - Im wcześniej zostanie przyjęta ustawa, tym mniejsze straty będzie ponosił budżet państwa. Dziś obserwujemy walkę o każdy miesiąc - mówi Ewa Lewicka. - Oprócz zmiany prawa trzeba zmienić przyzwyczajenia ubezpieczonego: musi zdać sobie sprawę, że gdy prawo nie działa, trzeba podnosić wysokość składki. A przecież od 1 stycznia płaci ją sam zainteresowany, a nie pracodawca.
Najlepszym sposobem na zmniejszenie liczby zwolnień byłoby podważenie opłacalności tego procederu. Dotychczas osoby ubezpieczające się samodzielnie mogły zadeklarować dowolnie wysoki dochód i pobierać równie wysoki zasiłek. Obecnie przewiduje się, że kwota ta będzie stanowić nie mniej niż 60 proc. i nie więcej niż 250 proc. przeciętnego wynagrodzenia. Wysokość zasiłku nie będzie więc uzależniona od całego dochodu, lecz od pewnej jego części. Jest to o tyle ważne, że osoby, które same się zatrudniały, stanowiły 10 proc. wszystkich ubezpieczonych, a jednocześnie wykorzystywały trzecią część funduszu chorobowego.
Zmniejszone - do dwukrotnej wysokości przeciętnego wynagrodzenia - zostaną też świadczenia dla osób, które straciły pracę (na przykład byłych burmistrzów czy radnych). Dłużej, bo sześć miesięcy, trzeba będzie także czekać na przyznanie zasiłku. Oprócz argumentów ekonomicznych potrzebne jest też zmiana mentalności: drastycznie powinna się zmniejszyć liczba zwolenników filozofii, wedle której "za zdrowie odpowiedzialny jest lekarz i państwo". Ostateczne rozwiązanie powinien znaleźć sam rynek: wyłudzanie zasiłków chorobowych skończy się, gdy zwyczajnie przestanie się to opłacać. 
Więcej możesz przeczytać w 18/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.