Maszerują wola i ochota

Maszerują wola i ochota

Dodano:   /  Zmieniono: 
1 maja był u nas manifestacją hucpy i niby-jedności, świętem systemu monopartyjnego i zależności od Wielkiego Brata. Na szczęście wszystko, co z tego święta zostało, to dzień wolny, ale to i tak za dużo
Wbrew własnym, jak się teraz mówi, partykularnym interesom, niniejszym zgłaszam inicjatywę uczynienia z 1 maja dnia niewolnego od pracy. Robię to, zdając sobie sprawę, że być może jedyną osobą, która się z tego ucieszy, jest mój pracodawca pamiętający, iż zgodnie z kontraktem weekendy i święta mam wolne.

Jestem przeciwko narzucaniu ludziom czegokolwiek, proponuję więc przeprowadzenie w tej sprawie ogólnonarodowej debaty. Mamy na nią prawie dwa lata, bo w przyszłym roku 1 maja przypadnie w niedzielę. Rodacy, niech świętem ludzi pracy będą dzień wypłaty i urlop. Poparcie mojej propozycji będzie świadectwem obywatelskiej odpowiedzialności. Jej przeforsowanie doprowadziłoby do likwidacji najdłuższego weekendu nowoczesnej Europy, a może i świata, pozwoliłoby nam wyjść z cienia szturmówek i unicestwić kłopotliwe sąsiedztwo, jakie dla wspaniałego trzeciomajowego święta stanowi święto pierwszomajowe. Nawet więcej niż kłopotliwe - upokarzające. Tak jak ze względów patriotycznych obchody 22 lipca zastąpiono - i słusznie - świętowaniem 11 listopada, tak ze względu na wierność socjalnym atawizmom 1 maja pozostawiono. Nowa władza szła tu ręka w rękę ze starą. "Solidarność" była zdolna i chętna, by zrobić na złość komunistom, ale na słuszne roszczenia świata pracy ręki podnieść nie śmiała, tym bardziej że 1 maja jest dniem patrona robotników, świętego Józefa. Dziś "Solidarność" nie jest już jednak wyrocznią i można śmiało zaapelować, by zlikwidowano pierwszomajowe święto lenistwa i złego przyzwyczajenia. Już słyszę, że chcę zlikwidować święto, bo mi się ono źle kojarzy, że jeśli nie można świętować w kasie, niech pozostanie chociaż święto przed telewizorem i na łące, że nie ma co wylewać dziecka z kąpielą. Odpowiadam. Tak, kojarzy mi się źle, na łące i przed telewizorem można świętować 3 maja, a to nie jest żadne dziecko, lecz podrzucony nam potworek. 1 maja przez dziesięciolecia był u nas demonstracją hucpy, manifestacją niby-jedności, świętem systemu monopartyjnego i zależności od Wielkiego Brata. Na szczęście wszystko, co z tego święta zostało, to dzień wolny, ale to i tak za dużo. Z niedawnego sondażu Pentora wynika, że zmiany, jakie nastąpiły w Polsce dziesięć lat temu, popiera niewiele ponad połowa Polaków. 17 proc. nie potrafi ich ocenić, a 27 proc. jest im przeciwnych. Zdaniem socjologa Andrzeja Rycharda, to dobra wiadomość, bo oznacza, że zmiany, jakie zaszły po 1989 r., zaczynają odczuwać pojedynczy obywatele. Według mnie, to fatalna wiadomość, bo prawie połowa moich rodaków nie jest pewna, czy Polska wolna i demokratyczna jest lepsza niż satelicka i niedemokratyczna. Jak tu się nie rozmarzyć na wspomnienie bezpieczeństwa socjalnego, pończoszek i goździków w dniu kobiet czy wczasów FWP. Zgoda, niektórzy ludzie nie mogą teraz marzyć o wczasach i socjalnym bezpieczeństwie, a większość kobiet w swoim dniu i w pozostałe nie dostaje nic. Wszyscy ludzie mogą teraz jednak swobodnie oddychać, co na świecie nazywane jest - przepraszam za sformułowanie - wolnością. Żyjemy w dwóch Polskach, bo to, co dla jednych jest wolnością, dla wielu innych jest kłopotem. Dla jednych skończyły się pierwszomajowe spędy i trzeciomajowe pałowanie, stanie po wizy i wykupywanie wyrobów czekolado- podobnych. Natomiast dla innych skończyły się pierwszomajowe spotkania ze znajomymi, egalitarne poczucie, że tak jak my za granicę nie wyjeżdża także ogromna większość innych i świadomość, że czekoladopodobne wyroby można kupić, a na dodatek rozdziela się je po równo. Paszportów zaś jak nie potrzebowali, tak nie potrzebują, a pałowanie jak im nie groziło, tak nie grozi. Być może jest coś bardziej niebezpiecznego niż tęsknota za starymi czasami, która w równym, a może w większym stopniu jest tęsknotą za młodością niż za PRL. Tym czymś jest coś, co można określić jako syndrom lustra. Są w Polsce ludzie, którym wszystko się kojarzy. Czerwone niebezpieczeństwo zostało - według nich - zastąpione przez czarne, NATO jest nowym Układem Warszawskim, media tubą propagandową kolejnych władców, USA nowym Wielkim Bratem, "Solidarność" nowym biurem politycznym, Serbowie ofiarami natowskich siepaczy, a Polska jest znowu satelitą, choć talerz satelitarny i nie tylko - inny. Takie wszystkokojarzenie jest najlepszym dowodem skomuszenia, o wiele groźniejszym niż w sumie niewinny sentyment do czterech pancernych i Klosa. Ci, którzy tak myślą, odreagowują najczęściej przeszłość, kiedy nie stali po tej stronie barykady, po której stać należało. Joanna Szczepkowska miała oczywiście rację, gdy powiedziała, że 4 czerwca 1989 r. skończył się w Polsce komunizm, choć później za te słowa często z niej drwiono. Ale to, że komunizm skończył się w Polsce, nie znaczy wcale, że skończył się on w nas. Czy komunizm skończy się w Polsce definitywnie, gdy zlikwiduje się święto 1 maja? Oczywiście, że nie. Zresztą to tylko prowokacja, bo przecież i tak się go nie zlikwiduje.
Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.