Dziwna wojna

Dodano:   /  Zmieniono: 
Serbowie mają możliwość selekcji obrazów prezentujących skutki działań NATO. Puszczają więc w świat to, co jest dla nich wygodne. Trudno im się dziwić - ale warto o tym pamiętać
Chciałoby się trochę pośmiać dla odprężenia - i nawet byłoby z czego - ale nie bardzo wypada. Nawet uczestnicy szczytu NATO, dostrzegłszy, że deportowani z Kosowa są licho ubrani, uznali, iż nie wypada przywdziewać podczas galowych wieczorów fraków i długich sukni. Nie posunęli się jednak do przyjścia w nie pranych od tygodnia swetrach i przemoczonych od śniegu i błota skarpetach. Symbolika ich gestu straciła więc trochę na wymowie. Dla tak mało subtelnego obserwatora jak ja rozziew między swetrem deportowanego a zwykłym garniturem lub garsonką niewiele się różni od rozziewu między wspomnianym swetrem a frakiem. Nie chciałbym dodatkowo stresować przywódców NATO, bo i tak mają dosyć zmartwień - ale lękam się, że adresaci ich poświęcenia mogli go w ogóle nie zauważyć. Gorzej, że w dodatku wszyscy mamy trudności z zauważeniem sukcesów NATO w wojnie z Jugosławią - chociaż niewątpliwie istnieją. Ta wojna odbywa się w epoce współistnienia cenzury wojskowej, totalitarnej cenzury politycznej oraz nadzwyczajnej globalizacji i swobody przekazu informacji. Tak paradoksalny układ musi dać paradoksalne rezultaty. I daje. Zwróćmy uwagę na przykład na to, że we wszystkich zachodnich telewizjach można było podziwiać bezpośrednie relacje, w których kamery pokazywały zza płotu baz wojskowych startujące w kierunku Jugosławii maszyny. Było widać, jakie to samoloty, jak uzbrojone i ile ich jest. A jeśli nawet nie było widać - reporterzy podawali te informacje. A w Belgradzie sztabowcy siedzieli i notowali. W dotychczasowych wojnach nazywano to nieelegancko szpiegostwem. Teraz wiemy, że jest to wolność informacji. Równocześnie dostęp publiczności do informacji o skutkach działań tych samolotów jest bardzo ograniczony i selektywny. Po stronie NATO blokuje go tajemnica wojskowa. Po stronie serbskiej - to samo plus cenzura polityczna. W związku z tym można, owszem, globalnie i swobodnie rozpowszechniać informacje i obrazy, ale tylko te, które udostępnią środkom przekazu instytucje wojskowe i propagandowe walczących stron. Mieszają się one przy tym z relacjami wysłanników mediów w teren, z reguły obiektywnymi, ale mającymi dwie nie zamierzone wady. Po pierwsze, są z natury rzeczy szczątkowe i wyrywkowe: koncentrują się tylko na tym, co reporterowi udało się "wyszarpnąć" wielkim nakładem sił w trudnych i niebezpiecznych warunkach działania. Po drugie, puszczane na antenie na takich samych zasadach, jak informacje pochodzące ze źródeł wojskowych i propagandowych, niechcący uwiarygodniają te drugie. Tymczasem NATO z oczywistych względów nie może ujawniać wszystkiego, co robi. Dotychczas podawane informacje dają pojęcie jedynie o ogólnych kierunkach działań, ale nie o ich szczegółowych celach i wynikach. Serbowie zaś nie tylko mogą otaczać tajemnicą własne działania, ale mają też możliwość selekcji obrazów, prezentujących skutki działań NATO, bo to przecież oni są na miejscu tych działań. Puszczają więc w świat to, co jest dla nich wygodne. Trudno im się dziwić, ale warto o tym pamiętać. Pamiętajmy więc na przykład, że ani razu nie widzieliśmy zniszczonego jugosłowiańskiego samolotu wojskowego, lotniska, ośrodka dowodzenia, baterii przeciwlotniczej, kolumny pojazdów wojskowych czy centrum telekomunikacji. To przecież takie obiekty są głównymi celami nalotów i niemożliwe, by nie trafiono w żaden z nich - a od początku wojny nie zobaczyliśmy właśnie ani jednego. Nie było ich w telewizji, więc nie ma ich w naszej świadomości. Rezultat jest taki, że najpierw widzimy wiele nowoczesnych, ciężko uzbrojonych samolotów, które lecą do Jugosławii - a następnie walące się mosty, płonące zakłady przemysłowe, tłumy uciekających ludzi, a jeśli zdarzy się omyłkowe trafienie w traktory albo dom mieszkalny, jest to powtarzane i rozważane przez tydzień. Są to obrazy pochodzące z dwóch różnych źródeł, kierujących się przeciwstawnymi interesami i wartościami, ale w naszych głowach zbijają się w jedno. Niepokoimy się więc o skuteczność i racjonalność operacji NATO, a przecież my tej skuteczności naprawdę nie znamy, więc i ocena racjonalności jest trudna. Na to wszystko nakłada się propagandowa przewaga, jaką w sytuacji konfliktu ma dyktatura nad demokracją. Belgrad zerwał stosunki dyplomatyczne z Albanią za współpracę z NATO, ale przezornie nie zerwał ich na przykład z Włochami, które są członkiem NATO. Dlatego ambasador Jugosławii we Włoszech bryluje w telewizji, nie mówiąc już o tym, że jego odpowiednik w Moskwie, skąd- inąd brat Slobodana Milos?evicia, udziela na prawo i lewo wywiadów, a część zachodnich intelektualistów - pod hasłem "obiektywizmu" - medytuje głośno nad tym, czy NATO aby nie jest jeszcze gorsze od Serbów. Ponadto, jak zauważył kanclerz Schröder, Węgry - członek NATO - przepuszczają przez swoje terytorium paliwo dla przeciwników sojuszu. Podczas poprzednich wojen zwykło się to brzydko nazywać działaniami dywersyjnymi i sabotażowymi na rzecz nieprzyjaciela, ale teraz jesteśmy na szczęście lepiej wychowani.

Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.