Stygmaty pamięci

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak ma wyglądać berliński pomnik Holocaustu?
Za duży, za mały, za wysoki, za niski, za monumentalny, zbyt prosty, potrzebny, niepotrzebny... W Niemczech od jedenastu lat toczy się dyskusja na temat pomnika Holocaustu. Ma on stanąć w Berlinie między Bramą Brandenburską a Potsdamer Platz. Cierniowa droga od pomysłu do realizacji tego przedsięwzięcia dowodzi, że rozpoczęty przed półwieczem niemiecki rozrachunek z przeszłością nie stracił na aktualności.

Z ideą wzniesienia monumentu wystąpiła w 1988 r. dziennikarka Lea Rosh. Wkrótce po zgłoszeniu tej inicjatywy rozgorzała dyskusja, czy można dzielić ofiary na kategorie, czy pomnik powinien być poświęcony zagładzie Żydów, czy też powinien upamiętniać wszystkie ofiary niemieckiego nazizmu. W atmosferze burzenia muru berlińskiego spory ucichły. We wrześniu 1993 r., gdy koniec "republiki bońskiej" był już przesądzony, kanclerz Helmut Kohl poparł ideę wzniesienia pomnika Holocaustu w Berlinie. W konkursie na projekt uczestniczyło aż 528 twórców z całego świata. Wybrano propozycję Jacoba Marksa - wielką betonową płaszczyznę z wyrytymi nazwiskami wymordowanych Żydów. Pomysł ten nie przypadł jednak do gustu "ojcu zjednoczenia". Po burzliwej debacie w Bundestagu w lipcu 1997 r. ogłoszono następny konkurs. Jego zwycięzcą został Peter Eisenman z Nowego Jorku, który do spółki z Richardem Serrą zaprojektował 2700 obelisków przypominających płyty nagrobne, stojące na placu o wielkości boiska piłkarskiego. Tym razem sprzeciw zgłosił burmistrz Berlina Eberhard Diepgen i kilku znanych intelektualistów. Powstały więc następne wersje tego projektu. Proponowano m.in., by na części monumentalnego pola wznieść centrum dokumentacji Holocaustu, bibliotekę lub siedzibę fundacji Stevena Spielberga - Shoah Foundation. Gdy wydawało się, że dyskutanci przyjmą którąś z tych kompromisowych koncepcji, wschodnioberliński teolog i polityk SPD Richard Schröder nazwał projekt Eisenmana "zastępczym cmentarzem żydowskich ofiar" i zaproponował, by postawić prosty pomnik z przykazaniem "nie zabijaj", wypisanym w języku hebrajskim. "Dla zadośćuczynienia innym narodom" inskrypcja miała być powielona mniejszymi literami w językach wszystkich ofiar III Rzeszy. Pod pomysłem Schrödera podpisało się 15 wybitnych osobistości RFN, wśród nich były prezydent Richard von Weizsäcker i były kanclerz Helmut Schmidt. Urzędujący kanclerz Gerhard Schröder uznał pomysł Schrödera-teologa za "niezbyt oryginalny". Prominentnym adwokatom "skromnego pomnika" zarzucono zacieranie różnic między sprawcami i ofiarami. "Przemawianie niemieckiego protestanta do wymordowanych Żydów w ich języku, że nie wolno zabijać, jest obłędnym cynizmem. Jeśli w ogóle przykazanie to miałoby być wypisane, to tylko w jednym języku, a mianowicie w języku sprawców" - napisał niemiecki Żyd z Kolonii, Manuel Herz, w liście opublikowanym we "Frankfurter Allgemeine". Z kolei tygodnik "Focus" wydrukował list Maika Amerlahna, który skrytykował całą inicjatywę: "Na Boga, dość już w Niemczech pomników, które nie pozwolą nam zapomnieć, co się wydarzyło. Ostatnie, czego dziś potrzebujemy, to nowy pomnik za 180 mln DM. W każdym razie ja, 23-latek, go nie potrzebuję!". Przeciwnicy tej idei argumentują, że pieniądze lepiej wydać na naukę o 1600-letniej obecności Żydów na tym terenie, o ich związkach z niemiecką kulturą i nauką, o żydowskim pochodzeniu Alberta Einsteina czy Heinricha Heinego. Już dziś brakuje pieniędzy na utrzymanie pomników w byłych obozach koncentracyjnych w Buchenwaldzie, i Sachsenhausen-Ravensbrück. Co odważniejsi przyznają otwarcie, że dość mają stygmatów niemieckiego ludobójstwa i nie chcą "monumentalizacji narodowego wstydu". Pisarz Martin Walser, który domaga się zakończenia etapu upokarzania i samobiczowania Niemców z powodu Holocaustu, ma poparcie sporej części społeczeństwa. Na marginesie na nowo rozognionej dyskusji pojawiły się obawy, że pomnik Eisenmana może się stać miejscem demonstracji antysemickich resentymentów. Wiceprzewodnicząca parlamentu Antje Vollmer apeluje o zakończenie tej "żenującej taktyki przeciągania", a Ignatz Bubis, przewodniczący Centralnej Rady Żydów w Niemczech, nazwał całą debatę tragikomedią. O losie pomnika Holocaustu posłowie Bundestagu mają zdecydować jeszcze przed wakacjami. Ale nawet jeśli położenie kamienia węgielnego nie nastąpi w 2000 r., jak zaplanowano, zniecierpliwienie wydaje się nie na miejscu. W czasach, gdy w parlamentarnych i rządowych ławach zaczyna dominować pokolenie, którego światopoglądy i polityczną tożsamość kształtuje książkowa teoria, a nie doświadczenia historyczne, potrzebna jest decyzja całkowicie świadoma, a nie pośpieszna i wymuszona. Chodzi bowiem o przestrogę, połączenie zasad moralności i sztuki, etyki i estetyki, o wyraz odpowiedzialności za wczoraj i jutro. Pomnik Holocaustu, który ma stać w sąsiedztwie Reichstagu, odzwierciedli prawdziwe oblicze Niemców w nowej "republice berlińskiej".

Więcej możesz przeczytać w 19/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.