Nie usypiajmy sumień

Nie usypiajmy sumień

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rozmowa z MAŁGORZATŃ NIEZABITOWSKŃ, prezesem Fundacji Animals
Małgorzata Nowotny: - Czy w Polsce warto być obrońcą zwierząt?
Małgorzata Niezabitowska: - Nie.
- Nie? Dlaczego?
- Obrońcy zwierząt mają na co dzień do czynienia z ogromem nędzy i cierpienia nie tylko bezdomnych zwierząt, ale również tych, które transportuje się przez wiele dni bez jedzenia, picia oraz odpowiednich zabezpieczeń tak, że do miejsca przeznaczenia docierają ranne, połamane, zagłodzone; tych, które w rzeźniach zabijane są z niepotrzebnym okrucieństwem; tych, które tuczy się za pomocą rury wtłaczanej do gardła... Listę mogłabym ciągnąć bardzo długo. Cierpienia jest tak wiele, ponieważ brakuje regulacji prawnych, pieniędzy, zrozumienia. Obrońcy zwierząt czują się więc często osamotnieni i zupełnie bezsilni, a to budzi frustrację. Niestety, ta frustracja przeradza się w agresję i to nierzadko agresję przeciwko osobom także próbującym pomóc.
- Czyli znowu polskie piekło?
- Niezupełnie. Działacze Światowej Organizacji Ochrony Zwierząt (WSPA) mówili mi, że tego typu spory pomiędzy organizacjami prozwierzęcymi są czymś naturalnym na początku ich drogi. To samo działo się na przykład w Anglii 50 lat temu. Z czasem organizacje jednoczą się, aby walczyć o wspólne cele. Istnieje nawet pewien kodeks etyczny, który mówi, że ewentualne konflikty rozwiązuje się wewnętrznie, a na zewnątrz wychodzi się wspólnym frontem, bo tylko to gwarantuje skuteczność.
- Czy podłożem ataku na Fundację Animals, przypuszczonym ostatnio przez jedną z lokalnych gazet, były takie właśnie "bratobójcze" waśnie?
- Dokładnie tak, ale wolałabym, jeśli pani pozwoli, nie mówić o personaliach, tylko skupić się na meritum.
- Jednym z głównych zarzutów było to, że w prowadzonym przez fundację warszawskim schronisku na Paluchu usypiane są zwierzęta.
- Chciałabym bardzo mocno podkreślić, że Animalsi są przeciwko usypianiu zwierząt. Byliśmy i jesteśmy obrońcami życia. Ustawa o ochronie praw zwierząt, której podstawowym celem jest obrona ich przed okrucieństwem, powstała na podstawie naszego autorskiego projektu. Na tymże Paluchu przez trzy lata prowadziliśmy społeczne pogotowie dla zwierząt przy naszym prywatnym schronisku Animals. Tam przez lata, aż do naturalnej śmierci, żyły uratowane przez nas psy po ciężkich operacjach, takie, których nikt nie chciał wziąć, bez nóg, z przetrąconymi kręgosłupami. Uważaliśmy i nadal uważamy, że usypianie zwierząt jest ostatecznością. Ale tak naprawdę zmierzyliśmy się z tym problemem dopiero wtedy, gdy w styczniu 1997 r. podjęliśmy się najtrudniejszego z możliwych zadań - przejęliśmy miejskie schronisko na Paluchu.
- Co to właściwie znaczy miejskie schronisko?
- Jest zasadnicza różnica pomiędzy schroniskiem-azylem, takim jak Celestynów, gdzie przyjmuje się tylko tyle psów, ile może pomieścić, a schroniskiem, którego zadaniem - jak Palucha - jest zbieranie rannych i porzuconych zwierząt. My przyjmujemy je wszystkie. To jest nasz obowiązek, ale również nasza misja. Co miesiąc trafia do nas prawie pół tysiąca psów z Warszawy i jej najbliższych okolic, także okolic samego Celestynowa. Ale nie tylko. Dam przykład z ostatniego czasu. W zeszłym tygodniu otrzymaliśmy informację, że pod Płockiem od trzech dni leży pies z dwoma otwartymi złamaniami, któremu nikt nie chce pomóc. Natychmiast wysłaliśmy tam dodatkowy samochód. Przejechał on 200 km po to, żeby przywieźć tego biedaka. Ten wyjazd, tak samo jak i inne tego rodzaju, fundacja refunduje schronisku, ponieważ nie leży to w zakresie naszej umowy z miastem. Byłabym bardzo szczęśliwa, gdyby w Warszawie istniało dziesięć dużych schronisk, które przyjmowałyby wszystkie bezdomne zwierzęta i gdzie zwierzęta mogłyby żyć godnie aż do naturalnej śmierci. Tak, niestety, nie jest i dlatego mamy problem eutanazji.
- U nas jest to problem wstydliwy, o którym się nie mówi ani nie pisze, być może dlatego, że chcemy uspokoić własne sumienia.
- Przez całe lata był to temat tabu. My też nie zdawaliśmy sobie sprawy ze skali tego zjawiska. Po przejęciu schroniska na Paluchu przeżyliśmy szok, kiedy dowiedzieliśmy się, że usypia się tam tak dużo zwierząt. Postanowiliśmy sprawdzić, jak jest gdzie indziej. I okazało się, że we wszystkich tego typu schroniskach w Polsce usypia się od 15 proc. do 50 proc. zwierząt. Zdecydowaliśmy się to ujawnić i w maju 1997 r. razem z Zarządem Głównym Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami zorganizowaliśmy konferencję prasową, podczas której przekazaliśmy mediom te okrutne dane. Chcieliśmy wstrząsnąć sumieniami.
- Udało się?
- Na chwilę. Zapanowało wielkie poruszenie, ale nie poszły za tym żadne rozwiązania systemowe, czyli programy masowej sterylizacji, identyfikacji, doinwestowania schronisk. Bo przecież rozwiązanie problemu bezdomnych zwierząt nie spoczywa i nie może spoczywać na Animalsach ani na żadnej innej organizacji społecznej. To jest obowiązek samorządów. My możemy tylko pomagać. Już dwa lata temu złożyliśmy projekty takich właśnie rozwiązań do władz Warszawy.
- Jaka była ich reakcja, czy to coś dało?
- Nic. I to mimo wielu rozmów i obietnic.
- Ale teraz są nowe władze, może trzeba znów prosić?
- Poprosiliśmy i mamy nową nadzieję. Prezydent Warszawy Paweł Piskorski już po miesiącu urzędowania odwiedził schronisko na Paluchu. Wyraźnie przejął się losem bezdomnych zwierząt, wierzymy więc, że będzie osobiście patronował rozwiązaniu tego problemu.
- Co teraz się dzieje na Paluchu?
- Przez ostatnie dwa lata zmieniło się bardzo dużo. Po objęciu schroniska w styczniu 1997 r. uruchomiliśmy - po raz pierwszy w jego historii - 24-godzinne pogotowie z całodobową opieką lekarską. W dzień i w nocy ambulans zbiera z ulic ranne i wycieńczone zwierzęta. Kierowca-pielęgniarz nieraz wyciąga psy z szamba, smoły, głębokiego kanału, zdejmuje z pływającej kry. Po przywiezieniu do schroniska natychmiast udzielamy zwierzętom pomocy lekarskiej. W wielu wypadkach leczenie trwa długie miesiące. Wszystkie zwierzęta trafiające do schroniska są szczepione i odrobaczane. Jako żelazną wprowadziliśmy zasadę sterylizacji wszystkich suk wydawanych do adopcji. Codziennie także sterylizuje się nieodpłatnie piwniczne koty, dowożone z miasta przez ich karmicielki. Nasz główny wysiłek skierowany jest na znajdowanie nowych domów dla zwierząt. Poprzez stworzone przez nas biuro adopcji do tej pory oddaliśmy nowym właścicielom ponad 4200 psów - 50 proc. więcej niż w porównywalnym okresie za czasów poprzedniego kierownictwa. W akcjach adopcyjnych bardzo pomagają nam media, szczególnie II program TVP, a także miesięcznik "Mój Pies".


Rozwiązanie problemu bezdomnych zwierząt nie spoczywa na Animalsach ani na żadnej innej organizacji społecznej. To jest obowiązek samorządów

- Skąd na to wszystko bierzecie pieniądze?
- Przejęliśmy schronisko w skrajnej nędzy i musieliśmy je we wszystko wyposażyć. Kupiliśmy dwa nowe ambulanse, przekazaliśmy nasz szpitalik Animals, drugi rentgen do ambulatorium. Zatrudniliśmy więcej lekarzy, kierowców, pielęgniarzy, przeprowadziliśmy niezbędne remonty, zaczęliśmy inwestycje, ale właściwie to należałoby schronisko wyburzyć i zbudować na nowo, a pieniędzy samorządowych jest bardzo mało, dokładnie połowa tego, ile potrzebujemy na bieżącą działalność. Druga połowa, czyli ok. 60 tys. zł miesięcznie, pochodzi ze zbiórek społecznych. Wszystkie inwestycje finansujemy sami. Do tej pory fundacja przekazała bezpośrednio schronisku ponad 450 tys. zł. Prowadzimy też na jego rzecz intensywne akcje charytatywne i jesteśmy ogromnie wdzięczni wszystkim darczyńcom. To dzięki nim zmiany były możliwe.
- Zrobiliście dużo, ale rozumiem, że nadal usypiacie zwierzęta.
- Usypiamy zwierzęta cierpiące, chore, nie rokujące nadziei na wyleczenie, po wypadkach z ciężkimi obrażeniami wewnętrznymi, a także te nie nadające się do adopcji - na przykład bardzo agresywne. Jest to zawsze indywidualna decyzja lekarza weterynarii, który wykonuje zabieg tak, by oszczędzić zwierzęciu bólu i strachu. Paluch wybudowano dla 300 zwierząt, a stale przebywa ich tu ponad 600. To granica, powyżej której psy zaczynają się nawzajem zagryzać. Doprowadziliśmy do tego, że w schronisku zwierzętom jest znacznie lepiej, ale ponieważ tak skutecznie zbieramy je z ulic miasta, jest ich także znacznie więcej. Niestety, nie wszystkie uratowane i wyleczone przez nas nadają się do adopcji, a my nie możemy ich dożywotnio trzymać, ponieważ stale napływają setki nowych. I to jest nasz wielki ból. Mimo bicia rekordów adopcji, za co zostaliśmy uhonorowani członkostwem w Światowej Organizacji Ochrony Zwierząt, nie udało nam się w znacznym stopniu obniżyć poziomu eutanazji, ale atakowanie nas za to jest czystym cynizmem. To tak, jakby atakować Marka Kotańskiego za nierozwiązanie problemu narkomanii.
- Czy po tym wszystkim, co dzieje się ostatnio wokół schroniska na Paluchu, nie czuje się pani zniechęcona?
- Muszę się przyznać, że gdybym wiedziała wcześniej to, co wiem teraz, prawdopodobnie nie podjęłabym się tego zadania, ale cieszę się, że się podjęłam. Bo wystarczy, że sobie przypomnę, jak wyglądało schronisko dwa i pół roku temu - nędza, bród, beznadzieja, psy czekające na pomoc lekarską czasem przez dwie doby, zardzewiałe siatki boksów raniące nosy zwierzaków. Dzięki Animalsom Paluch przestał być najbardziej wstydliwym miejscem w mieście, dokąd ludzie bali się przychodzić. Teraz mamy wielu odwiedzających, a to oznacza więcej adopcji. Wiem, że jest tutaj jeszcze dużo do zrobienia, ale najważniejsza jest dla mnie świadomość, że pomogliśmy kilku tysią- com opuszczonych, cierpiących zwierząt.
Więcej możesz przeczytać w 21/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.