Z deszczu pod rynnę

Z deszczu pod rynnę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ciągłe podbijanie cen żywności powyżej poziomu rynkowego odróżnia Polskę od wszystkich innych krajów OECD
Eliminacja rynku jest społecznie kosztowna, bo skłania ludzi do marnotrawstwa i innych patologicznych zachowań. Do usunięcia rynku wystarczy, aby ceny przestały być wolne, a stały się przedmiotem polityczno-biurokratycznych przetargów. Mamy wtedy dwie możliwe sytuacje:

upolitycznione ceny ustala się na poziomie niższym od rynkowego; rezultatem są kolejki, braki towarów i marnowanie pozornie tanich produktów
upolitycznione ceny winduje się na poziom wyższy niż rynkowy. Wtedy pojawiają się trwałe nadwyżki i związane z nimi koszty magazynowania, subsydiowania eksportu i utrzymywania specjalnej, dużej biurokracji. Pojawiają się też duże możliwości korupcji.
W czasach socjalizmu polskie rolnictwo i cała gospodarka żywnościowa podlegały temu pierwszemu mechanizmowi. Ceny płacone przez konsumentów za mleko, wędliny i inne produkty żywnościowe były niskie, co skutkowało chronicznymi brakami i niską jakością. Koszty produkcji, szczególnie w PGR-ach i gospodarstwach kółek rolniczych (tak, tych, które dziś blokują drogi!), były bardzo wysokie. Kto dopłacał różnicę między niskimi cenami a wysokimi kosztami? Oczywiście, podatnicy - w formie ogromnych subsydiów wypłacanych "uspołecznionym" producentom rolnym. Subsydiowano również nawozy, traktory i inne środki produkcji dla rolnictwa. Rozdzielano je poprzez przydziały, układy i zwykłe łapówki dawane przez rolników.
W końcowych latach PRL subsydia dla gospodarki żywnościowej wzrosły do takich rozmiarów, że zaczęto szybko drukować pieniądze. Stało się to pod presją ówczesnego ZSL. Druk pustych pieniędzy doprowadził do "wybuchu" cen w drugiej połowie 1989 r. Galopowały one w tempie 20-40 proc. miesięcznie, grożąc katastrofą całej gospodarki. Taki prezent zgotowali ludziom "ludowcy" u schyłku socjalizmu.
Od 1990 r., już w ramach nowej demokracji, "ludowcy" - przemianowani na PSL, wspierani przez większość innych ugrupowań chłopskich - zaczęli spychać rolnictwo w stronę marnotrawstwa drugiego rodzaju, związanego z podbijaniem cen głównych produktów rolnych powyżej poziomu rynkowego. Instrumentem tej antyrynkowej interwencji stała się Agencja Rynku Rolnego. Jej pierwotną misją było stabilizowanie cen - poprzez zakupy produktów rolnych, gdy ich rynkowe ceny spadają, oraz sprzedaż, gdy rosną. Agencja miała działać zarówno w interesie producentów rolnych, jak i konsumentów żywności.
W rzeczywistości zdominowana przez interesy polityczne rywalizujących z sobą polityków i ugrupowań "ludowych" agencja doprowadziła do sztucznego wzrostu cen podstawowych artykułów żywnościowych i w efekcie do wyłączenia ich spod równoważącej ręki rynku. W rezultacie polscy konsumenci płacą za żywność dużo więcej, niż płaciliby, gdyby panował rynek, a podatnicy muszą systematycznie dopłacać do kosztów magazynowania i sprzedawania ze stratą nadwyżek rolnych. Jednocześnie pojawiło się sporo okazji do ciemnych interesów.
OECD od lat oblicza wskaźniki tzw. ekonomicznego wsparcia rolnictwa. Jeden z nich, nazywany z angielska CSE (Consumer Support Estimate), pokazuje - mówiąc w uproszczeniu - o ile powiększają się wydatki krajowych konsumentów wskutek podbicia cen żywności powyżej poziomu wolnego rynku. Otóż wskaźnik ten wzrósł w Polsce z 8 proc. w latach 1991-1993 do 21 proc. w latach 1996-1998. W tym pierwszym okresie konsumenci dodatkowo dopłacali 1,2 mld dolarów, a w tym drugim - już 3,6 mld dolarów!
Narastające podbijanie cen żywności powyżej poziomu rynkowego odróżnia Polskę od wszystkich innych krajów OECD. Tam rozumie się coraz lepiej, że jest to polityka marnotrawna, nie rozwiązująca problemów rolników, a szkodząca innym ludziom. Omawiany wskaźnik spadł w Kanadzie - z 22 proc. do 14 proc.; w Czechach - z 35 proc. do 7 proc.; w krajach Unii Europejskiej - z 38 proc. do 25 proc.; na Węgrzech - z 12 proc. do 7 proc.; w Meksyku - z 26 proc. do 5 proc.; w Nowej Zelandii - z 5 proc. do 4 proc.; w Turcji - z 30 proc. do 24 proc. W Stanach Zjednoczonych ów niewidzialny podatek płacony przez konsumentów wyniósł w latach 1991-1993 1 proc., a w okresie 1996-1998 spadł do minus 1 proc. Bogaci Amerykanie płacą za żywność dużo mniej niż znacznie przecież biedniejsi Polacy.
Inny wskaźnik, nazywany TSE (Total Support Estimate), mierzy skalę całkowitych dopłat do rolnictwa, ponoszonych zarówno przez konsumentów (wskutek zawyżania cen powyżej poziomu rynkowego), jak i przez podatników (w formie rozmaitych subsydiów). Wskaźnik ten nie obejmuje wydatków socjalnych na rzecz rolników, które w Polsce osiągają ogromne rozmiary, szczególnie w ramach Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego (KRUS). Wydatki z budżetu na KRUS wyniosły w Polsce w 1998 r. 11 mld zł, a w 1999 r. mają sięgnąć 13,75 mld zł. Są one kilka razy wyższe od innych subsydiów uwzględnionych we wskaźniku TSE. Nawet ten niekompletny wskaźnik wykazuje w naszym kraju silny wzrost, podczas gdy we wszystkich innych państwach OECD (z wyjątkiem Turcji) notuje się jego spadek. W Polsce wskaźnik TSE wynosił w latach 1991-1993 2,32 proc. PKB, a w latach 1996-1998 - 3,1 proc. W tym samym czasie omawiany wskaźnik spadł w Kanadzie z 1,30 proc. do 0,75 proc.; w Czechach - z 5,53 proc. do 1,28 proc.; w krajach Unii Europejskiej - z 1,50 proc. do 1,14 proc.; na Węgrzech - z 2,74 proc. do 1,52 proc.; w Meksyku - z 3,47 proc. do 1,36 proc.; w Nowej Zelandii - z 0,34 do 0,24 proc.; w Stanach Zjednoczonych - z 1,44 proc. do 1,05 proc.
Jak widać, w porównaniu z innymi krajami wydajemy na wsparcie rolnictwa dużo i coraz więcej. Na skutek politycznych nacisków wydajemy jednak źle i dlatego te duże pieniądze niewiele dają rolnikom. Są natomiast rosnącym balastem dla innych ludzi. Na tym polega marnotrawstwo antyrynkowego interwencjonizmu.
Więcej możesz przeczytać w 13/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.