Z budki suflera

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy ludzie mogą zmienić zdanie? - pyta Marian Krzaklewski. Mogą. Mają naturę kibiców, będą chcieli prawdziwej kampanii i emocji, nie zaś gry do jednej bramki
Jest wiele powodów, dla których wielu ludzi chciałoby być Marianem Krzaklewskim, i przynajmniej jeden, dla którego przynajmniej teraz woleliby być kimś innym. Przyczyną jest decyzja, którą musi on podjąć. Startować w wyborach prezydenckich czy nie? - oto jest pytanie. Na odpowiedź czeka cała Polska. Lider AWS mógłby zasięgnąć rady u jednego ze słynnych amerykańskich doradców politycznych, ale najlepsi, tacy jak James Carville czy Arthur Finkelstein, doradzają teraz kandydatom na premiera Izraela. Inni zajęci są doradzaniem wiceprezydentowi Gore?owi, co powinien zrobić, by Amerykanie nie sądzili, że jest doskonale wyprany z charyzmy, i Madonnie, jak przeistoczyć się w Ritę Hayworth, by skutecznie reklamować perfumy Max Factor. Jeśli Marian Krzaklewski nie może liczyć na pomoc zagranicznych profesjonalistów, musi sięgnąć po kogoś w kraju. Jestem pod ręką i od razu podpowiadam. Najpierw pytanie podstawowe, które chce pewnie zadać przewodniczący: czy powinien startować? Pytanie za pytanie. To zależy, czy ma pan niezłomne przekonanie, że musi pan to robić i gotów jest pan dla tego celu poświęcić 18 miesięcy, prywatność, a może i dobre imię, bo obrzucanie się błotem będzie jeszcze większe niż to, jakiego kiedykolwiek pan zaznał. Jeśli odpowiedź brzmi "trzy razy tak", jedziemy dalej. "A co mam powiedzieć tym, którzy kwestionują moje szanse?" - spytałby pewnie Marian Krzaklewski. Cokolwiek, byle szybko. Albo nic. Trzeba zgłosić kandydaturę i zapowiedzieć, że kampania przyniesie zwycięstwo. "A pomysł z prawyborami wśród kandydatów prawicy?". "Poważny kandydat prawicy jest jeden - należy odpowiedzieć. - Jestem nim ja. Moim rywalem jest Aleksander Kwaśniewski". To ma być pojedynek jeden na jednego. Musi pan stworzyć wrażenie, że jest tylko dwóch kandydatów, a reszta to statyści skazani na ośmieszenie się. "No dobrze, ale prezydent Kwaśniewski ma 75 proc. poparcia, czy może się to zmienić?". Wiosną 1991 r., półtora roku przed wyborami prezydenckimi, George Bush miał 90 proc. poparcia. Prezydentowi idzie tak dobrze, że może mu iść tylko gorzej. Ścigany może popełnić błąd albo dwa. "Dobrze, ale jak to zrobić?" - zapytałby zapewne Marian Krzaklewski. Spokojnie, jeszcze nic pan nie zrobił. Ogłosić kandydaturę z żoną i dziećmi u boku, przestać się wypowiadać na korytarzach sejmowych (mąż stanu nie pozwala się zagadywać w biegu), żadnych jasnych garniturów, przy mocnym zaroście warto się golić nawet trzy razy dziennie, przedstawić pozytywny program, powiedzieć, czym ma się różnić pana prezydentura od obecnej i powtarzać to na okrągło. I nie mówić, że Kwaśniewski to postkomunista. Kto go nie lubi i tak nie będzie na niego głosował. Trzeba zabiegać o tych, którzy się wahają, czyli o większość. "W porządku - powiedziałby być może lider AWS - ale mam bardzo duży elektorat negatywny, ludzie mnie nie lubią". I trudno się dziwić. A widzieli pana z rodziną, na meczu piłkarskim, na wycieczce rowerowej? Nie widzieli. Nie widzieli człowieka, widzieli zaś działacza. Lepiej byłoby, gdyby był pan premierem. Wizyty, uściski dłoni - to by pomogło. Zdjęcie z papieżem ma prawie każdy, a kto nie ma, będzie je miał po pielgrzymce. W ogóle - mniej manifestowanej religijności. "No dobrze, ale gdybym się zdecydował, ktoś musiałby tą kampanią kierować". Fachowiec zza granicy. Tylko bez oszczędności. Aleksander Kwaśniewski miał doradcę Francuza i nieźle na tym wyszedł. Skąd pieniądze? No przecież macie w AWS wielkiego skarbnika. "Zgoda, ale nie wiem, w jakim stopniu mogę na niego liczyć". Też tego nie wiem. Miałem wrażenie, że był pan zaskoczony zgłoszeniem kandydatury przez RS AWS. Jeśli oni robią takie niespodzianki, jest to prowokacja albo amatorszczyzna. Tak czy owak - trzeba uważać. Na pytanie z uporem powtarzane przez przewodniczącego, czy ludzie mogą zmienić zdanie, odpowiedź brzmi: mogą. Mają naturę kibiców, będą chcieli prawdziwej kampanii i emocji, nie zaś gry do jednej bramki. No i jeszcze jedno pytanie: czy może lepiej wystartować za sześć lat? Nikt nie jest teraz w polskiej polityce tak dobry, żeby w ciemno stawiać na coś, co ma się zdarzyć za sześć lat. Lepiej wystartować i przegrać, niż czekać i być może nigdy nie wystartować. Tyle ja. Jeśli rady się nie podobają, można poczekać aż skończą się wybory w Izraelu. PS. Wolałbym się zmagać z Lechem Falandyszem na korcie (czeka nas rewanż) niż na łamach jednego pisma, ale wywołany przez profesora odpowiadam, że zawsze miałem problemy z nadstawieniem drugiego policzka. Profesor słusznie zarzuca mi hołdowanie zasadzie dura lex sed lex, a nawet bzdura lex sed lex. Dokładnie tak. Jeśli się prawo komuś nie podoba, niech je zmieni. Tego uczyli mnie koleżanki i koledzy profesora na Wydziale Prawa UW. Nikt, a szczególnie profesor prawa, nie powinien mówić, że jeśli lex wydaje mu się bzdurą, może je ignorować. W tytule felietonu profesor Falandysz pyta "jakim prawem". Takim, jakie obowiązuje, panie profesorze. Słynna przekora prof. Falandysza może stanowić świetne intelektualne drożdże. Ale tym razem wyrósł na nich zakalec. Profesor nazywa mnie zaściankowym legalistą i pisze, że bliżej do Europy panom Lepperowi i Gadzinowskiemu. Myślałem, że panu Gadzinowskiemu bliżej do Belgradu, ale to w końcu też Europa. Zresztą, może Lech Falandysz ma rację. Jeśli tak, ja zostaję w zaścianku.
Więcej możesz przeczytać w 20/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.