Gonitwa

Dodano:   /  Zmieniono: 
Francuski Sąd Kasacyjny uznał legalność testamentu, w którym niejaki Roger H. wydziedziczył swoją żonę, zapisując pół miliona franków kochance. Prawo goni za obyczajami
Do licznych korzyści, jakie przyniosła Francji epoka napoleońska, należało prawne uregulowanie sytuacji rodziny, w tym zasad dziedziczenia. Niektóre z tych regulacji przetrwały do dziś, chociaż sądy dokładają starań, żeby od czasu do czasu unosić oczy znad kodeksu, by przyjrzeć się rzeczywistości i wziąć ją w swoich orzeczeniach pod uwagę.

Sąd Kasacyjny właśnie ostatnio uniósł oczy i - jak pisała paryska prasa - "położył kres stu trzydziestu dziewięciu latom hipokryzji". Położenie kresu hipokryzji polegało na uznaniu legalności testamentu, w którym niejaki Roger H. wydziedziczył swoją żonę, zapisując pół miliona franków (ok. 325 tys. zł) kochance. W wieku 77 lat Roger H. wyprowadził się od żony (po trzydziestu czterech latach małżeństwa) i ostatnie półtora roku spędził z jedną ze swoich byłych pracownic. Najbardziej zadowolony z wyroku będzie skarb państwa: gdyby dziedziczyła żona, mógłby pobrać tylko 20 proc. podatku od kwoty sytuującej się powyżej 330 tys. franków; kochance może zabrać 60 proc. całości, więc przezwyciężenie hipokryzji jest udane tylko częściowo. Francuskie trybunały już od 1860 r. stosują w praktyce zasadę, że żonaty mężczyzna może zapisać swoje mienie kochance. Ale dotychczas przestrzegano również warunku, że taki zapis nie może mieć na celu "utworzenia, kontynuowania, ponownego podjęcia lub wynagrodzenia niemoralnych związków"; przy czym ocena, czy chodziło o związek niemoralny, czy nie, należała do sądów. A te okazywały pobłażliwość - i to nie zawsze - jedynie w wypadku zdrad małżeńskich o charakterze stabilnym i wieloletnim. Wychodziło na to, że jak się zdradza żonę przez parę miesięcy, to jest to niemoralne, a jak przez parę lat - to moralne. Wszystko zależało od tego, w którym okresie zdrady pisało się testament i przenosiło się na drugi świat. Rewolucja dokonana przez Sąd Kasacyjny polega na tym, że po raz pierwszy uznano, iż podtrzymywanie i kontynuowanie związku pozamałżeńskiego w formie darowizny nie nosi znamion niemoralności. Nie sposób zatem uznać testamentu Rogera H. za nie- legalny, mimo że jego małżeństwo trwało 34 lata, a związek z kochanką - półtora roku. W uzasadnieniu wyroku czytamy: "Czy wyrażanie miłości nie narzuca pewnych zabezpieczeń materialnych - owoców lub symboli hojności tego, który kocha? Czy w obecnym stanie rzeczy niezgodne z dobrymi obyczajami jest obdarowanie tej, z którą utrzymuje się związek, chociaż jest to związek pozamałżeński?". Można wprawdzie poczynić uwagę, że zgodność z dobrymi obyczajami nie musi iść w parze ze zgodnością z dość elementarnym poczuciem sprawiedliwości wobec kobiety, która przez kilkadziesiąt lat była filarem rodziny zmarłego i bardziej lub mniej bezpośrednio przyczyniła się do powstania dóbr stanowiących pozostawioną przezeń masę spadkową. Poczucie sprawiedliwości w organach wymiaru sprawiedliwości różni się jednak czasami znacznie od poczucia nazywanego tak samo poza tymi organami. W tym wypadku dzieje się tak dlatego, że francuskie prawo spadkowe opiera się wyłącznie na związkach krwi i właściwie stawia i żonę, i kochankę na jednej płaszczyźnie ze wszystkimi osobami nie spokrewnionymi z nieboszczykiem. Prawo gwarantuje odpowiednią część spadku - sięgającą od 50 do 75 proc. - dzieciom, rodzicom, braciom, siostrom, dziadkom, babciom, a nawet wujom, ciotkom i kuzynom zmarłego, ale nie współmałżonkowi. Dlatego jeżeli ktoś ma - dajmy na to - czworo dzieci i zapisze całe swoje mienie kochankowi lub kochance, to z mocy prawa testamentowy spadkobierca otrzyma 25 proc. spadku (opodatkowane na 60 proc.), 75 proc. dostaną dzieci, a współmałżonek nic. Potencjalne skutki decyzji Sądu Kasacyjnego sięgają jednak dużo dalej, bo w istocie prawnie sankcjonuje ona daleko idącą zmianę w ocenach moralno-obyczajowych. Jeżeli już się złamało zasadę, że niedopuszczalna jest darowizna, która ma na celu kontynuowanie związku pozamałżeńskiego, to trudno utrzymać w mocy pozostałe jej składniki, mówiące o stosowaniu darowizny z zamiarem "utworzenia, ponownego podjęcia lub wynagrodzenia" takiego związku. Innymi słowy, w majestacie prawa kwestionuje się w ten sposób jeden z tradycyjnych filarów instytucji małżeństwa: obowiązek wierności. Zaskakujące kłopoty z prawem spadkowym - prawie nie zmienianym od 1804 r. - mogą mieć nie tylko żony, ale i dzieci. W XIX w. nie można było się rozwodzić ani zalegalizować konkubinatu. Teraz, kiedy to jest możliwe, okazuje się, że osoby, które wiążą się z partnerami mającymi dzieci z poprzednich związków i które nawiązują z tymi dziećmi trwałe, prawdziwie rodzicielskie stosunki, nie mogą im zapisać nic w spadku, a w najlepszym razie - na takich samych zasadach jak każdemu innemu "obcemu", czyli po wyczerpaniu "rezerwy" zastrzeżonej prawnie dla krewnych różnych stopni. Może się więc zdarzyć, że dzieci wychowane przez tę samą parę znajdą się po jej śmierci w skrajnie odmiennych sytuacjach materialnych. Prawo goni za obyczajami, ale - jak widać - gonitwa ta odbywa się niekiedy na bardzo krętych trasach. 

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.