GANGHOLDING

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wojna o strefy wpływów przestała się polskim gangsterom opłacać
Egzekucje, zamachy bombowe, walka między gangami przechodzą do przeszłości. Rodzime gangi postawiły więc na współpracę. Grupy z Warszawy, Trójmiasta, Szczecina, Wielkopolski i Śląska zaczynają działać razem. Zarabiają na transportach papierosów, sprowadzaniu spirytusu rozlewanego na zamówienie detalistów, przekształcaniu agencji towarzyskich w ekskluzywne kluby, napadach na tiry. Większość poważnych interesów przenoszą przy tym w tzw. teren: w dużych miastach nie ma już właściwie możliwości rozwoju, poza tym przestępcy są tam regularnie nękani przez policję, szczególnie w związku ze śledztwem w sprawie zabójstwa gen. Marka Papały. - Gangsterzy z pierwszych w Polsce zorganizowanych grup przestępczych, przeważnie panowie koło czterdziestki, mają już za sobą demonstrowanie siły, strzelaniny i wywożenie ludzi do lasu - potwierdza oficer śledczy UOP. - Założyli rodziny, mają dzieci, wille na Lazurowym Wybrzeżu, zaczynają myśleć o poważnych interesach. - Przestępczość zorganizowana w Polsce osiągnęła następny etap rozwoju. Dziś można już mówić o dobrze zorganizowanym państwie podziemnym. Nie ma czegoś takiego jak Pruszków czy Wołomin, nie ma żadnych podziałów terytorialnych. Wszyscy wspólnie robią interesy - ocenia aktualną sytuację w przestępczym świecie oficer Wydziału do Walki z Przestępczością Zorganizowaną Komendy Głównej Policji. Zdarzające się jeszcze strzelaniny i zamachy są przejawem działania "młodych wilków". Starają się oni znaleźć dla siebie nisze w lokalnych środowiskach przestępczych. Nisze te powstały po rozbitych w ostatnich miesiącach przez policję gangach w Szczecinie, Rzeszowie czy Katowicach. "Młode wilki" znajdują się jednak na samym dole hierarchii świata przestępczego. W rzeczywistości, zdaniem policjantów z wydziałów do walki z przestępczością zorganizowaną oraz oficerów śledczych UOP, podziemną Polską rządzi dwunastu ludzi robiących największe interesy. Nieważne, czy są na wolności, czy siedzą w więzieniach. - To już nie jest handel narkotykami, bronią czy wymuszenia. W Polsce jest zaledwie kilkudziesięciu policjantów znających się na finansach, na metodach prania brudnych pieniędzy, praktycznie nie sposób więc skutecznie walczyć z przestępstwami finansowymi. Przestępcy to wykorzystują. Dochodzi do tego bierność aparatu urzędniczego, z policją włącznie - opowiada oficer jednej z delegatur UOP. - Następnym etapem ewolucji polskiego państwa podziemnego może być już tylko faktyczna struktura mafijna, z własnymi politykami i kontrolą struktur państwa. - Nastąpiła kumulacja kapitału "zarobionego" na pospolitej przestępczości. Wielkie interesy gangów splatają się w tylu miejscach z legalną przedsiębiorczością, że dla policji są często niewidoczne: firmy reprezentują wynajęci figuranci, często z tytułami naukowymi, wiarygodni, udzielający się towarzysko, zaangażowani w działalność charytatywną. W drugiej linii pracują spece od bankowości, finansów, księgowi itp. - tłumaczy oficer UOP. Równocześnie przestępcy inwestują coraz więcej pieniędzy w różnych stronach Polski: na Podhalu, na Warmii i Mazurach, w okolicach Legnicy, wzdłuż zachodniej granicy. W Warszawie, Katowicach, Poznaniu czy Gdańsku nieruchomości są drogie, a rynek jest praktycznie podzielony. Przestępcy tworzą podwaliny pod paralegalną infrastrukturę: z jednej strony, ma ona być podstawą legalnych interesów, z drugiej zaś - bazą dla działań nielegalnych. Inwestują w turystykę, starają się przejmować firmy transportowe - wszystko, co może ułatwić przemyt. Najwięksi bossowie są - po śmierci Nikosia, Szwarcenegera i Wariata - praktycznie nietykalni. Lokalne grupy świadczą im odpłatnie usługi za pomoc na swoim terenie. - Jedna z grup ma na przykład "swoje" przejście graniczne. "Wielcy", organizując przemyt, zwracają się do lokalnych przywódców o ułatwienie "przejścia" transportu przez granicę. Za "bramkę", czyli "kupionego" celnika, płaci się ok. 15 proc. wartości przemycanego towaru - mówi wysoki oficer KG Policji. Równocześnie lokalny przywódca płaci bossowi comiesięczny haracz "za ochronę" - w jednym z województw wynosi on 10 mln zł. Podstawą porozumienia jest interes. Po brutalne środki od pewnego czasu sięga się w tym świecie tylko wobec nieuczciwych "kontrahentów". Pierwszym wspólnym interesem były narkotyki, wiążące się jednak z ryzykiem, gdyż UOP i policja starały się mieć w największych gangach narkotykowych swoich informatorów. Znacznie mniej ryzykownym, choć zyskownym, zajęciem okazały się napady na tiry. Kulisy kilku spektakularnych akcji ujawnił przed szczecińskim sądem Artur R. (ps. Tuła), niegdyś członek Legii Cudzoziemskiej, który twierdzi, że był tajnym współpracownikiem UOP ulokowanym w gangu Marka K. (ps. Oczko). - Obserwowaliśmy tira już od granicy. Wiedzieliśmy, co jest w transporcie i że towar jest "lewy". Ruszaliśmy za nim w Polskę kilkoma samochodami. W akcji brało udział sześć-osiem osób. Mieliśmy łączność radiową i broń (glocki). Czekaliśmy, aż kierowca zatrzyma się na parkingu. Wtedy do tira wsiadał nasz człowiek. Bywało też, że na trasie jeden z naszych samochodów gwałtownie hamował. Kierowca tira musiał się zatrzymać. Wtedy do akcji wchodzili pozostali - w kominiarkach i z bronią - mówił Tuła. - Nie chodziło wyłącznie o przejęcie towaru, lecz o ustalenie, kto jest jego właścicielem. Docieraliśmy do niego i wieźliśmy go na spotkanie z szefem, czyli Oczkiem. Czasami zdarzały się pomyłki i napadaliśmy na niewłaściwego tira. Wtedy płaciło się kierowcy, żeby nic nie mówił. Proceder, którego kulisy ujawnił Tuła, zapoczątkował współpracę gangsterów z różnych regionów Polski. Każdy mógł zarobić: wspólne działanie zwiększało zyski. - Gangsterskie interesy zaczęły funkcjonować na zasadzie spółek, w których wykupuje się udziały. Pozycja w biznesie zależała od wysokości wniesionego wkładu, najchętniej gotówki. W jednym "przedsiębiorstwie" można było zajmować miejsce na samej górze przestępczej hierarchii, w innym - przy mniejszych udziałach - wystawiało się tylko "żołnierzy" w odwodach - opowiada oficer policji z wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną. Jedno z takich przedsiębiorstw zmonopolizowało handel papierosami. W strefie wolnocłowej w Hamburgu kupowano golden americany. - Towar przewożono wynajętym statkiem do Kaliningradu. W rosyjskim porcie papierosy przepakowywano na tiry, które przekraczały granicę Polski na przejściu w Bezledach. W głębi kraju papierosy z tirów pakowano do mikrobusów, które ruszały w kierunku granicy z Niemcami (w jej północnej części). Do Niemiec wnoszono towar na plecach "mrówek" bądź korzystano z "własnego" przejścia granicznego. Na jednej paczce papierosów uzyskuje się dziesięciokrotne przebicie: w strefie wolnocłowej płaci się 25 fenigów, po przerzuceniu przez granicę papierosy są sprzedawane po 2,5 DM - opowiada oficer wydziału do walki z przestępczością zorganizowaną. Przerzut kontrabandy tirami odbywa się w wyjątkowo pomysłowy sposób. Towar kupiony przez osobę lub firmę posługującą się fałszywymi dokumentami przewożony jest nabytymi za granicą ciężarówkami. Dokumenty wozów oraz tablice rejestracyjne są fałszywe. Równocześnie inne przejście graniczne przekraczają bliźniacze tiry - tej samej marki i koloru - wiozące legalny towar. Kiedy trzeba się rozliczyć z dochodów lub złożyć wyjaśnienia przed organami ścigania, przedstawiane są autentyczne dokumenty, poświadczające zgodną z prawem odprawę. Ślad po nielegalnym transporcie ginie. Znika też tir przewożący trefny towar. Wielkie zyski przynosi również obrót spirytusem. Alkohol kupowany jest przeważnie we Francji. W Polsce trafia do rozlewni, w których banderolowane butelki dzielone są na partie dla poszczególnych udziałowców. - W jednym tirze mieści się 27 tys. l, za które dostawca otrzymuje 30 tys. DM. "Przedsiębiorstwo" zarabia 1,6 mln DM. Po odliczeniu kosztów transportu i produkcji oraz ewentualnych łapówek dla służb celnych i granicznych udziałowiec zarabia netto 700 tys. DM. Rocznie jedynie przez przejścia na Pomorzu Zachodnim do Polski trafia kilkaset tirów spirytusu, lecz do kasy państwa nie wpływa z tego tytułu ani złotówka - mówi prokurator z Wydziału ds. Przestępczości Zorganizowanej Prokuratury Okręgowej w Szczecinie. Zyski z "przedsiębiorstw" czerpią także "cywile", czyli osoby nie notowane przez organy ścigania, firmujące swoim nazwiskiem niektóre transakcje. Dzięki współpracy z gangsterami zarabiają pieniądze, które po "wypraniu" lokują w legalnych przedsięwzięciach. Nie zdążył tego zrobić właściciel firmy Venta w Pabianicach, figurującej w dokumentach celnych jako kontrahent francuskiej firmy Douzies Carrelage, handlującej wyrobami ceramicznymi. Zamiast ceramiki przez przejście graniczne w Świecku wwożono transporty spirytusu. Kiedy przechwycono 135 beczek z 27 tys. l alkoholu, okazało się, że Venta nigdy nie zawierała żadnych transakcji z Francuzami, a jej właściciel nie prowadził żadnej działalności gospodarczej. Wszystkie dokumenty były podrobione. Podczas śledztwa ustalono, że za zgodę na rolę figuranta właściciel Venty miał otrzymywać 10 proc. zysków "przedsiębiorstwa". W podobny sposób posłużono się spółką z Pińczowa, sprowadzającą mączkę kukurydzianą z Holandii (zamiast mączki w tirze również były beczki spirytusu). Żadnej działalności nie prowadził właściciel firmy Hen Plast w Lenartowicach, chociaż formalnie handlował artykułami spożywczymi i przemysłowymi. Wykorzystano jego nazwisko w interesach "przedsiębiorstwa" założonego przez udziałowców z Nysy, Zgorzelca, Darłowa, Gorzowa Wielkopolskiego i Koszalina. Zamówione przez nich we Francji trzy tiry spirytusu przekroczyły przejście graniczne Kołbaskowo-Pomellen (w dokumentach celnych i granicznych nie został nawet ślad tego transportu). Do Polski wwieziono 78 tys. l spirytusu wartego kilka milionów złotych. - Jednemu z celników pracujących w dziale operacyjnym proponowano 10 tys. DM za tira. Mówiono mu, żeby nie przeprowadzał powtórnej kontroli, ponieważ pozostali celnicy "poszli już na układ" - opowiada prokurator badający interesy "przedsiębiorstw" w południowo-zachodniej Polsce. Zbyt dociekliwi celnicy są zastraszani. W styczniu tego roku strzelano na przykład do Cezarego M., naczelnika oddziału celnego w Bezledach. Prowadził on wewnętrzne dochodzenie w sprawie korupcji tamtejszych celników. Samochód naczelnika trafiło siedem kul. Cezarego M. i jego rodzinę objęto całodobową ochroną. Olsztyńska prokuratura ustaliła, że w sprawę zamieszani byli m.in. podwładni naczelnika. Powstanie ogólnopolskich "przedsiębiorstw" spowodowało, że tylko drobne przestępcze interesy można robić w miejscu rezydowania gangów. - Lokalne grupy, nawet warszawskie, wynajmowane są właściwie do tego, żeby "robiły szum" - wymuszenia, haracze, strzelaniny. W ten sposób policja jest zaabsorbowana tymi "działaniami osłonowymi", a prawdziwe interesy robi się praktycznie bezkarnie. Można je kontrolować nawet z Suwalskiego. Bodaj największy warszawski, a chyba i polski mafioso (notabene były oficer SB) przeniósł się na przykład w okolice Legnicy, gdzie wykupuje tereny przejęte po wycofanych z Polski wojskach rosyjskich. Inny rezyduje w okolicach Zakopanego - mówi oficer Komendy Głównej Policji. Z interesami "przedsiębiorstw" muszą się liczyć nawet nietuzinkowi gangsterzy. Numerem 1 na Pomorzu Zachodnim chciał zostać znany z wymuszeń i rozbojów z bronią w ręku 37-letni Adrian M. Niedawno stał się właścicielem lokalu w Trzebiatowie. Zamierzał uruchomić na Wybrzeżu sieć agencji towarzyskich i wziąć pod "opiekę" miejscowe firmy. Stawki "podatkowe" ustalono na 100 tys. zł. Adrian M. nie zrozumiał, że dla "starych układów" nie ma już na Pomorzu miejsca. Nie uszanował reguł obowiązujących od pewnego czasu w Szczecinie, Międzyzdrojach i Świnoujściu. Zaczął przeszkadzać "przedsiębiorcom", którzy postarali się, by o "nowym" zrobiło się głośno. W kwietniu tego roku karierę Adriana M. zakończyła interwencja kompanii antyterrorystycznej. W Warszawie "gorąco" zrobiło się poza tym po strzelaninie w barze "Gama", podczas której zginęło pięciu członków grupy wołomińskiej. Policja zaczęła nękać półświatek przeszukaniami i zatrzymaniami. W areszcie znalazło się kilkunastu mężczyzn podejrzewanych o działalność w konkurencyjnym gangu pruszkowskim (m.in. właściciel kantoru w hotelu Warszawa i prezes warszawskiego Stowarzyszenia Właścicieli Kantorów). Sytuację "ludzi z miasta" pogorszyła również strzelanina w podwarszawskiej miejscowości Kępiaste, gdzie ciężko raniono dwóch mężczyzn.

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.