Political fiction

Dodano:   /  Zmieniono: 
- 16 maja białoruska opozycja postanowiła wyprawić swój własny pogrzeb - stwierdził Piotr Marcau z "Biełorusskoj Diełowoj Gaziety"
Przeciwnicy Aleksandra Łukaszenki sami zdyskredytowali organizowane przez siebie wybory prezydenckie. Nie uznawane przez władze w Mińsku wybory nie tylko nie zagroziły pozycji prezydenta, ale przerodziły się w farsę, grzebiąc - przynajmniej na jakiś czas - szanse opozycji na przejęcie rządów i demokratyzację kraju.

O rozpisaniu "podziemnych wyborów" zadecydował rozpędzony przez Aleksandra Łukaszenkę parlament XIII kadencji, gdyż zgodnie z konstytucją z 1994 r. kadencja obecnego prezydenta upływa 20 lipca tego roku. Tymczasem Łukaszenka przedłużył ją sobie o dwa lata i "powołał" nowy parlament. Organizowane przez opozycję wybory miały być demonstracją sprzeciwu wobec niedemokratycznych procedur. - Zdajemy sobie sprawę, że nie odbywają się one zgodnie z wymogami. Pragniemy jednak pokazać, że Białorusini chcą zmian i są do nich gotowi. Nie po to przeprowadzamy wybory, żeby wybrać nowego prezydenta, lecz by pokazać, że jesteśmy silni i sprzeciwiamy się rządom Łukaszenki - podkreślała Julia Czyhir, żona jednego z kandydatów. Michaił Czyhir, były premier, siedzi od dwóch miesięcy w więzieniu oskarżony o malwersacje finansowe. Drugim kandydatem był Zenon Paźniak, przewodniczący Białoruskiego Frontu Narodowego, przebywający za granicą i kontaktujący się ze swoimi wyborcami za pomocą faksów wysyłanych z Polski albo ze Stanów Zjednoczonych. Zaangażowanie Białorusinów było duże - 14 tys. ludzi poświęciło się zorganizowaniu wyborów uznawanych przez Łukaszenkę za zamach stanu. Przez dziesięć dni (od 6 do 16 maja) chodzili oni po mieszkaniach z "urnami" (najczęściej były to oklejone kartony) i zbierali głosy. Prawie wszyscy członkowie terenowych komisji wyborczych mieli kłopoty z organami władzy - wymierzano im kary, zatrzymywano w aresztach, zwalniano z pracy. Z tym większym trudem młodzi działacze Białoruskiego Frontu Narodowego ukrywali rozczarowanie, gdy Zenon Paźniak, ich kandydat na prezydenta, nagle się wycofał. W przesłanym z Warszawy faksie zarzucił Centralnej Komisji Wyborczej fałszerstwo. - Fakt, że Zenon Paźniak zrezygnował dopiero pod koniec głosowania, oznacza tchórzostwo. To kamień, który rozwali BFN. Jego ludzie stawiają czoło milicyjnym pałkom, płacą grzywny, walczą, narażają swoje życie, a on siedzi za granicą i grymasi - uważał Aleksander Tomkowicz ze "Swobodnych Nowosti". Rozczarowani czują się też ci Białorusini, którzy nie bacząc na możliwe represje, wzięli udział w głosowaniu. Nie wiadomo, kiedy znowu dadzą się namówić na udział w jakiejkolwiek antyprezydenckiej akcji. Zarzuty o fałszerstwo odpiera przewodniczący CKW Wiktar Hanczar. Twierdzi, że Zenon Paźniak od początku musiał sobie zdawać sprawę, iż ze względu na utrudnienia czynione przez władze wybory będą miały głównie charakter symboliczny. Najważniejsza miała być jedność opozycji. Od momentu, gdy Aleksander Łukaszenka w 1996 r. na podstawie wyników kontrowersyjnego referendum zmienił obowiązującą konstytucję, Białoruś cierpi na "polityczne rozdwojenie jaźni". Działają dwa parlamenty (opozycyjny, nielegalnie rozwiązany przez Łukaszenkę i drugi, przez niego "powołany"), dwie Centralne Komisje Wyborcze, są dwie flagi i dwa hymny narodowe. Istnieją dwa państwa (Republika Białoruś i - na papierze - Związek Rosji i Białorusi) oraz dwie świadomości (białoruska i sowiecka), a także dwa budżety (jawny oraz niejawny, przeznaczony m.in. na działalność służb specjalnych). Niewiele brakowało, a Białoruś miałaby również dwóch prezydentów. Teraz ma natomiast opozycję w opozycji. Tymczasem białoruska gospodarka zdaje się coraz bardziej "wirtualna". Państwo płaci za fikcyjną pracę spowodowaną głównie przestojami w produkcji. Ludzie mają więc wrażenie, że gdzieś pracują, a państwo udaje, że im to sprawiedliwie wynagradza (średnia pensja w takich zakładach wystarcza na przeżycie tygodnia). Zamiast wprowadzać reformy rynkowe, prezydent woli stosować ręczne sterowanie. Pod koniec ubiegłego roku krzyczał na premiera: "Tylko facet, który nie lubi swojego narodu, może w tak drakoński sposób podnieść ceny wódki!". Cena butelki alkoholu jest trzy razy niższa od kilograma najtańszej kiełbasy. Wielu Białorusinom zdaje się to nie przeszkadzać. Zachowanie rodaków jest nie do przyjęcia dla Wiktara Hanczara: - Problemy tego kraju nie sprowadzają się do Łukaszenki, lecz wynikają z mentalności tego narodu, z jego wytrwałości i respektu wobec władzy. Kryzysowa sytuacja w kraju odbierana jest przez wielu Białorusinów jak pogoda - owszem, jest źle, ale podobnie jak deszcz czy burza jest to zjawisko przejściowe i musi przejść, musi być lepiej. Ochraniający zagraniczne firmy na mińskim Starym Mieście Stiepan, obecnych kłopotów z zaopatrzeniem nie chce wiązać z brakiem reform, tłumaczy je porą roku. - To nic, że są teraz kłopoty z nabiałem, jest chłodno i bydło nie może jeszcze wychodzić na łąki. Ale za miesiąc już będzie. Jest trudno, ale trzeba przeżyć, takie czasy - uspokaja.


Nieudane "podziemne wybory" na Białorusi oznaczają polityczne samobójstwo antyłukaszenkowskiej opozycji

- Dlaczego Białoruś powinna się zjednoczyć z Rosją? - próbuję się dowiedzieć od taksówkarza. - NATO boi się Rosji i nie ośmieli się zbombardować Mińska, jeśli kiedyś nie spodoba im się Łukaszenka - przekonuje kierowca. Na pytanie, dlaczego białoruski prezydent jest izolowany na arenie międzynarodowej i rzadko gdziekolwiek zapraszany, sprzedająca pamiątki Natasza odpowiada: - Łukaszenka jest dobrym gospodarzem i dogląda przede wszystkim swojego, jeździ po kraju, naprawia niesprawiedliwości. - Po jakie licho tak często jeździ więc do Rosji, czyżby zbijał tam kapitał polityczny i agitował ludzi? - On tam nawiązuje kontakty gospodarcze, załatwia dostawy barterowe, wszystko robi z myślą o Białorusi - tłumaczy. - Czy prezydent spełnił swoje przedwyborcze obietnice? - Nie, ale patrzcie, co się dzieje w Rosji, u nas jest przynajmniej spokój i pensje są regularnie wypłacane - podkreśla Irina z podmińskiej wsi Mołoje Załuża. Nic dziwnego, że w wielu domach, zwłaszcza na wsiach, portrety prezydenta wiszą obok ikon i innych świętych obrazów. Opozycjoniści twierdzą, że takie nastawienie ludzi wynika z braku informacji. Nakład 17 niezależnych gazet jest mniejszy niż dzienny nakład jednego tylko proprezydenckiego dziennika ("Sowieckaja Białoruś"). To niewątpliwie prawda, ale białoruska rzeczywistość jest chyba trochę bardziej skomplikowana. Wielu z moich proprezydenckich rozmówców albo w ogóle nie przegląda gazet, albo czyta zarówno te państwowe, jak i opozycyjne, ale w zamieszczane w tych ostatnich informacje po prostu nie wierzą. Oni wiedzą swoje. Po wyborczym fiasku Wincuk Wiaczorka, jeden z wiceprzewodniczących BFN, liczy na to, że brak nowych kredytów wstrząśnie piramidą władzy albo że pogarszająca się sytuacja ekonomiczna spowoduje niepokoje społeczne. Ale ostatni raz Białorusini masowo wyszli na ulice w latach 80., gdy zabrakło tytoniu. W ostatnich latach demonstrowała głównie opozycja, która po wyborczym niewypale będzie musiała lizać rany. Wyborcza farsa i rozpoczynające się wzajemne oskarżenia wzmocniły pozycję Łukaszenki. Pośrednio pomogło mu też bombardowanie Jugosławii przez NATO, gdyż spowodowało osłabienie pozycji Zachodu w oczach wielu Białorusinów. Są jednak zjawiska pozytywne - po latach mroku i przygnębienia po referendum z 1996 r. ludzie zaczynają się śmiać z autorytarnej władzy. Słowa Łukaszenki przeistaczają się w anegdoty. "Jak tylko wziąłem się za jaja, przepadło mleko" - obwieścił zimą prezydent, gdy udało się przezwyciężyć kłopoty z zaopatrzeniem w jajka. W redakcji "Biełorusskoj Diełowoj Gaziety" wisi portret prezydenta, a pod nim bokserskie rękawice. Władza najwyraźniej boi się satyry, gdyż jeden z eksponatów na wystawie plastycznej w Mińsku został zdjęty decyzją wicepremiera ds. propagandy. Była to łapka na myszy, a w niej ser w kształcie Kremla i podpis: "Tylko tu ser można dostać za darmo". Do niedawna magiczną datą na Białorusi był 16 maja, dzień zakończenia wyborów prezydenckich. Teraz opozycja mówi o 20 lipca, ostatnim dniu legalnej kadencji Łukaszenki. W obecnej sytuacji, gdy opozycja jest rozbita, a zwłaszcza z powodu "powyborczej czkawki", jest mało prawdopodobne, by dzień ten stał się jakąkolwiek cezurą.

Więcej możesz przeczytać w 22/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.