Hyde Park

Dodano:   /  Zmieniono: 
Ścigając kogoś za lżenie urzędnika czy urzędu, traktuje się społeczeństwo jak stado baranów, niezdolne do oceny, czy ktoś jest odpowiedzialny, czy jest awanturnikiem
Nie jest łatwo bronić diabła i to w czasie pielgrzymki papieża do Polski, ale trudno. Postanowiłem bronić panów Leppera i Świtonia, przy czym zastrzegam, że ani oni mnie o to nie prosili, ani sprawa ta nie trafiła mi w ręce z urzędu. Bronię ich z przekonaniem o słuszności sprawy, nie przed wszystkimi zarzutami, ale przed jednym - bardzo konkretnym.

Pana Leppera bronię przed zarzutem lżenia członków rządu, wojewody gdańskiego i szefa "Solidarności", pana Świtonia przed zarzutem znieważania Sejmu. Więcej, bronię prawa - ich i wszystkich innych obywateli Rzeczypospoli- tej - do lżenia władzy. Andrzej Lepper nazwał gabinet Jerzego Buzka rządem zdrady narodowej, a wicepremiera Janusza Tomaszewskiego i ówczesnego ministra rolnictwa Jacka Janiszewskiego nazwał przestępcami, bandziorami i bandytami. Mnie, państwowcowi, otwiera się nóż w kieszeni, gdy ktoś tak mówi o władzy, jakiejkolwiek demokratycznie wybranej władzy, ale za prawdziwy bandytyzm uznałbym wsadzenie kogoś do więzienia za nazwanie ministra bandytą czy pajacem, a wojewody gówniarzem, jak to uczynił Lepper. Uznałbym to po prostu za zamach na wolność słowa w Polsce. Zawsze zapala mi się w głowie lampka ostrzegawcza, gdy widzę, że wymiar sprawiedliwości staje u nas na straży autorytetu urzędników, urzędów i polityków. Dlaczego? Bo pachnie mi to państwem totalitarnym, w którym wymiar sprawiedliwości jest narzędziem władzy wykonawczej.
Biegły językoznawca z Uniwersytetu Gdańskiego powołany przez ścigającą Leppera elbląską prokuraturę uznał, że słowa użyte przez szefa Samoobrony są niewątpliwie obraźliwe i mogą narazić osoby publiczne na utratę zaufania. A gdyby tak, założenie oczywiście czysto abstrakcyjne, słowa te były prawdziwe? Przypomina się świetny rysunek Andrzeja Mleczki, na którym dwóch stróżów porządku widzi krnąbrnego obywatela malującego na murze "Rządzą idioci". Funkcjonariusze zastanawiają się, czy aresztować go za obrazę władzy, czy za zdradę tajemnicy państwowej.
Paragraf dotyczący lżenia jest u nas zresztą pałą na maluczkich. No, bo przecież nikt nie poszedł za kratki za nazwanie obecnego prezydenta kłamcą. Czy to obraźliwe słowo? Czy to prawda? A jak premiera nazywa się marionetką i agentem? Obraźliwe? No, bo przecież "naraża to osobę publiczną na utratę zaufania". A gdy przewodniczącego "Solidarności" nazywa się Mussolinim? Obraźliwe czy nie? Chyba tak, ale nikt jakoś nie był ścigany. No, bo i jak. Co trzeba by udowodnić? Że przewodniczący ma zapędy dyktatorskie, że podnosi podbródek jak Benito, czy że robi miny przed lustrem? A przecież nie wymyśliłem tych określeń. Tak jak wszyscy słyszałem je na własne uszy. Może idzie o to, że padały one z ust polityków. Czy wynika z tego, że polityk może nazwać drugiego polityka bandziorem, przestępcą i agentem, a obywatel nie może? Apeluję do wymiaru sprawiedliwości - niech się tak nie martwi o autorytet władzy, niech władza sama o ten autorytet zadba. Jeśli będzie prawdziwy, nie zaszkodzi jej żaden pajac, gówniarz, bandzior, bandyta czy przestępca. A gdy polityk poczuje się naprawdę urażony, może oddać sprawę do sądu, jak prezydent Kwaśniewski zrobił z "Życiem". Po co skazywać Wojciecha Cejrowskiego za znieważenie urzędu prezydenckiego? Dziwnym trafem nie znieważył tego urzędu aż tak bardzo, by prezydentowi z jego sondażowego poparcia ubył chociaż punkt. Zresztą przy ściganiu za lżenie mogą się pojawić poważne problemy praktyczne. Co będzie na przykład, jeśli ktoś nazwie urzędnika fiutem? Nad trudnym rozstrzygnięciem, czy to słowo jest obraźliwe, już niedługo będzie sobie łamał głowę Sąd Apelacyjny w Poznaniu. A podobny problem może być i z innymi słowami.
Szczególnie w sprawie Leppera śmieszy, że prokuratura chcąc znaleźć na niego haka, szukała tak daleko. Naprawdę łamał on prawo, gdzie chciał i jak chciał. Wystarczyło zajrzeć na drogi i do kodeksu. Niech sobie Lepper i Świtoń lżą, kogo chcą. Jeśli polityk czy urzędnik jest gotowy przyjmować pochwały i laury, musi też umieć przyjąć cięgi i obelgi. Więcej, prawdziwy polityk od czasu do czasu musi być lżony. Poza wygranymi wyborami jest to w końcu jeden z najlepszych dowodów, że istnieje i liczy się.
Nie mogę się oprzeć wrażeniu, że ścigając kogoś za lżenie urzędnika czy urzędu, traktuje się przy okazji społeczeństwo jak stado baranów, absolutnie niezdolne do oceny, czy ktoś mówi świętą prawdę czy bredzi, czy ktoś jest odpowiedzialny, czy jest pozbawionym politycznej i nie tylko politycznej kultury awanturnikiem. Otóż ludzie taką zdolność mają. Dlatego Świtoń może być kimś, wyłącznie awanturując się na żwirowisku albo siedząc w areszcie. I dlatego żaden Lepper nie będzie w drugiej turze wyborów prezydenckich, czego zdaje się bać tylu całkiem poważnych ludzi. Poparcie dla Leppera to wotum nieufności dla władzy. Ale ta nieufność wobec poważnych polityków nie zamienia się w wiarę, że tą władzą powinien być Lepper. Czy nie pokładam zbyt dużej wiary w mądrość ludzi i ich umiejętność podejmowania słusznych decyzji? Nie sądzę, ale nawet jeśli tak, ceną demokracji może być także błąd. I to na masową skalę. Trzeba bronić prawa ludzi - do lżenia i do błędów.
Więcej możesz przeczytać w 24/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.