Mnisi i dandysi

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jacy byli zwykli ludzie, którzy żyli w epoce średniowiecza i na początku renesansu?
Jakie wybierali sposoby istnienia, co czuli, jak się zachowywali na co dzień i w chwilach uroczystych, czym było małżeństwo, rodzina, dom, dzieci, miłości nakazane i zakazane, nienawiści brutalne i otamowane rycerskimi rytuałami, jak jednostka została wciśnięta w zbiorowość i czy broniła się ucieczkami? Żona wytrzymywała srogą władzę męża, a dzieci nie buntowały się przed despotyzmem ojca? Jak się żyło pomiędzy ideałem mnicha i ideałem dandysa, utrwalonym m.in. przez Boccaccia w "Dekameronie"? Dowiemy się o tym wszystkim szczegółowo i barwnie z drugiego tomu "Historii życia prywatnego", a tamto życie wyda się nam bliskie, choć było tak bardzo odległe w czasie. Tom pierwszy "Od Cesarstwa Rzymskiego do roku tysięcznego" opublikowało Ossolineum w roku ubiegłym. Czekają nas jeszcze trzy tomy: "Od renesansu do oświecenia", "Od rewolucji francuskiej do I wojny światowej", "Od I wojny światowej do naszych czasów". Ta imponująca praca francuskich uczonych (naczelnymi redaktorami tomów są Philippe Aries oraz Georges Duby) została dobrze przełożona, wspaniale zilustrowana i potraktowana jako podręcznik akademicki dotowany przez Ministerstwo Edukacji Narodowej. Ale proszę nie myśleć, że to lektura tylko dla studentów! Każdy człowiek ciekawy świata i ludzi rzuca się na te tomy jak na superprzygodowy serial.

Historia wojen i bitew, królów i dyktatorów, rewolucji i kontrrewolucji, konspiracji i spisków, powstań i zsyłek wbijana jest nam do głowy jako zespół faktów i dat, którymi rządzi Opatrzność (jak uważają szczęśliwi wierzący) albo wielcy poeci Wieszczami zwani (tak twierdzą Maria Janion i Maria Żmigrodzka w swej książce "Romantyzm i historia"), albo materializm historyczny (jak wymyślono niefortunnie). Często wydaje się ona absurdem, na jej błędach się nie uczymy, nie mądrzejemy ani przed szkodą, ani po szkodzie. A jeśli przypadnie nam w udziale los ludzi, którym niemal cudem uda się zwyciężyć, tylko potem nie następuje drugi konieczny cud umiejętnego rządzenia, mamy takiego dziejowego kaca, że historia nie jawi się już jako anielica sprawiedliwości, tylko jako Szekspirowska wiedźma. Były to dwa, krańcowo odmienne ideały średniowiecza, oba niesłychanie popularne, kulturotwórcze, kształtujące ludzką osobowość. Życie klasztorne w różnych regułach proponowało wybór określonego życia duchowego, tryb dnia, rodzaj rozmowy lub obowiązek milczenia. Wiązało ściśle ze wspólnotą, chyba że ktoś decydował się na ucieczkę w samotność i zostawał pustelnikiem. To decyzja wielkiej wagi, ponieważ samotność była w tej opoce pojmowana jako nieszczęście, wygnanie, ciężka próba. Samotnikiem w lesie, w grocie zostawał święty lub rozbójnik!

Nikt w klasztorze ani w domu nie umierał sam, "zgon należał do aktów najmniej prywatnych". Chorzy zamożni pozostawali u siebie w łóżku, szpitale były dobre dla biedoty. "Ocierać się o chorobę w domu znaczy wówczas często obcować z cierpieniem, cierpieniem niekiedy przelotnym, ale też i czasami długotrwałym, niezwykle dokuczliwym, a nawet wprost nie do zniesienia, od którego natrętnej obecności nikomu w domu nie udaje się uwolnić". Pamiętajmy, że wówczas umierają często dzieci i ludzie młodzi, a gdy nadciągają epidemie, które wtedy przewalały się po Europie, obcowanie ze śmiercią staje się codziennym, domowym doświadczeniem. Z takich zgrzebnych konkretów brało się zafascynowanie śmiercią, tak powszechnie wyrażane w różnych rodzajach sztuk, w poezji, pieśniach, w obrzędach, w ikonografii. "Tańce ze śmiercią" były taką samą scenerią życia jak tańce na zabawach, weselach, ucztach. Samotność wydawała się nieszczęściem, ale i zagrożeniem: jak samotny mógłby się ostać w świecie nieustającego niebezpieczeństwa? Jednostka była więc ściśle włączona w bliską jej wspólnotę. Niekiedy przypominało to niemal uwięzienie, zwłaszcza dla kobiet, trzymanych pod ścisłym nadzorem. O umarłym napisano wszystko mówiące zdanie: "Po raz pierwszy od czasu, gdy się urodził, był sam".

Natrętna bliskość innych obejmowała nawet sypialnię. W pobliżu posłania pana domu znajdowały się jeszcze inne, czuwała tu także służba. Najczęściej w jednym łóżku spało wiele osób. Nawet nadzy małżonkowie we wspólnej kąpieli mieli obok siebie służącą! Kobiety dusiły się wśród czterech ścian i... marzyły o porwaniu! Pragnienie ucieczki było równie częste jak strach przed samotnością. W rozdziale "Życie prywatne w arystokratycznych domach feudalnej Francji" odkrywamy ze zdumieniem, jak bardzo obawiano się zagrożenia ze strony kobiet. Nawet nie bardzo wiedziano, na czym ono polega, ale "trzymanie w ryzach" przez pana domu było po prostu okrutne: "Naczelnym obowiązkiem głowy domu było sprawować nadzór, karać, zabić - jeśliby zaszła taka potrzeba - swoją żonę, siostry, córki, wdowy i osierocone przez ojca bratanice, córki kuzynów i wasali". Zamykano kobiety w specjalnie dla nich przeznaczonym pokoju, wychodzić mogły tylko w czyimś towarzystwie. Ale i to nie uwalniało mężczyzn od przekonania o przyrodzonej przewrotności natury kobiecej, od natrętnego niepokoju: "Co też to kobiety robią razem, pomiędzy sobą, gdy zamykają się za nimi drzwi sypialni? Oczywiście, na pewno nic dobrego". Tak więc z kolei kobiety nauczyły się pogardzać mężem i szukać miłości wolnej. Liczne opisy ich erotycznych fantazji, podstępów, zdrad są najbardziej zabawową częścią tomu, chociaż w tej grze chodziło o życie. Może właśnie dlatego miała smak aż tak ostry i zniewalający, jak to opisał Boccaccio w "Dekameronie". Tak się zdarzyło, że w Certaldo, właśnie w domu Boccaccia, odbywała się w roku 1981 konferencja poświęcona Jarosławowi Iwaszkiewiczowi. Oglądałam ten piękny, ale bardzo surowy dom, to miasteczko zachowane, jakby minęła chwila, a nie stulecia, i myślałam, że dandys tamtej epoki, uwodzący damę, musiał być brutalny i cyniczny w czynach, choć wyrażał pięknie czułość i duchowe uniesienie w obowiązujących konwencjach poezji dworskiej. "Prawidłowo rozegrana miłość dworna" zmuszała jednak do kłamstw, do milczenia i porozumiewania się za pomocą znaków i gestów, wyboru barw i symboli. Była w tym niezrównana perfidia miłosna i moralna. Zmysłowość korzystała z konwencji, ale surowość życia była silniejsza niż wyobraźnia i tak liczni dandysi tamtej epoki zapewne brutalnie brali swe kochanki w zimnych komnatach lub podziemiach, bo w ciepłych ogrodach Toskanii mogli tylko śpiewać o swych jakoby platonicznych tęsknotach. Dopiero tak szaleni kochankowie jak Tristan i Izolda okazali się zdolni do ucieczki z zamkniętej przestrzeni domów w las, w obcość, w śmiertelne niebezpieczeństwo. Oni także kłamali, ale ryzykowali, byli gotowi na wszystko, na śmierć. Uroczy dandys był gotowy wyłącznie na przygodę.


"Historię życia prywatnego" można czytać jak powieść przygodową, rodzinną albo opowieść o miłości

Pokolenia ówczesnych dandysów wychowywały się w epoce ogromnych kontrastów: żarliwej pobożności i bezwzględnego okrucieństwa, wyzywającego bogactwa obok rozpaczliwej biedy, srogiej władzy i bezprawia. Jeszcze dzikość i barbarzyństwo, a już wyrafinowanie, konwenanse, wielka sztuka i wielki przepych. Życie prywatne nie było wówczas nastawione na oszczędzanie, wręcz przeciwnie - liczyła się hojność, nawet rozrzutność, bo one zapewniały znaczenie, poklask, wielką liczbę przyjaciół, w razie potrzeby służących domowi. Tak więc dom prowadziło się szeroko otwarty: "Dołączmy do grona tych statystów, przypadkowych komparsów pijatyk, współbiesiadników uczt, biedaków podejmowanych posiłkiem, wreszcie gości, to znaczy obcych przyjmowanych na jedną lub kilka nocy w gościnę, którą zamożne rodziny poczytują sobie za swój obowiązek ofiarować zgodnie z etyką bogactwa. Zdarza się, że proponuje się im bezceremonialnie miejsce w łóżku przez kogoś już zajętym". Cóż za niezrównana swoboda bycia! Ileż niespodzianek, intryg (i kradzieży) może się zdarzyć każdego dnia i każdej nocy! Boccaccio opisał to życie z niewymuszoną prostotą i lekkością, a dla nas jest to istny horror, nie do wyobrażenia w dzisiejszym życiu prywatnym, zamkniętym i lękającym się "obcego" jak diabła. A opisane tu uczty, które wydają się obyczajową bajką: "Uczty są tutaj, podobnie jak wszędzie, pokazem ostentacyjnej gościnności. Giovanni Rucellai z okazji uroczystości weselnych Bernarda nakazał zbudować w szerszym odcinku ulicy podest o powierzchni 180 m kwadratowych, zastawiony stołami, przy których przez cały tydzień ucztuje około pięciuset osób dziennie, podczas gdy w pobliżu w prowizorycznej kuchni uwija się przy garach pięćdziesięciu kucharzy i kuchcików. Gościom podaje się jedne dania po drugich. Choćby na mniejszą skalę pomyślnie załatwiona najdrobniejsza sprawa czy szczęśliwe spotkanie kończy się zawsze biesiadą". Toteż młodzi ludzie mieli wielką i niekiedy bardzo awanturniczą fantazję. Rytuały dworskiej miłości miały poskramiać młodzież w jej erotycznej swobodzie, niemal dzikości. Wyprawy krzyżowe zaś wydawały się moralistom nie tylko nakazem wiary, ale i sposobem szlachetnego (?) wykorzystania powszechnego upodobania do orężnej przemocy uprawianej w życiu codziennym.

W bogatym, szczegółowym przeglądzie różnych form prywatności znajdziemy wiedzę o wielu dziedzinach życia oraz o wielu odmianach osobowości (dużo dają czytelnikom tej pasjonującej książki liczne ilustracje, opatrzone doskonałymi notami informacyjnymi). Zwłaszcza związki rodzinne, złe i dobre zależności, rodzaje uczuć, a także niesamowita niekiedy obojętność (widoczna zwłaszcza w stosunku do małych dzieci, starców, samotnych kobiet), są tutaj przedstawione w sposób dokładny i ostry. Nie brak również obrazów prywatności pozostającej poza ramami normalnego życia społecznego. Poznajemy malownicze środowiska hazardzistów, włóczęgów z konieczności i z wyboru, "niebieskich ptaków", zdających się na przypadek i szczęście. Trochę informacji znajdziemy o grupach homoseksualistów, o prostytutkach, o młodzieży agresywnej, działającej w bandach. Wiadomo, że były to czasy okrutnych walk wewnętrznych i zewnętrznych. W wydaniu młodzieżowym też nie brakowało grozy: "Te młode zuchy organizują się w prawdziwe watahy, posiadające własną nazwę, rytuały, ścierające się z sobą, wszczynające burdy. (...) Podczas wykonywania egzekucji pewnego gibelina spotykamy na przykład watahę dzieci i dorastającej młodzieży, którzy porywają ciało, wloką je do domu, obcinają trupowi ręce, bawiąc się nimi niczym piłką i sprzeciwiają się przez cztery dni zamknięciu grobowca (Florencja, 1381 r.)". Żeby nie kończyć tym horrorem, zapewniam, że są tu także prezentowane osobowości ludzi świętych. Największe wrażenie zrobiła na mnie święta Katarzyna ze Sieny oraz jej siostra, mająca łobuza za męża, o której autor rozdziału pisze ze słodyczą: "Biedna Bonaventura, tak dobrze wychowana i tak smutna! (Siena, 1360 r.)". Dobroć była wówczas w wielkiej cenie, choć chyba częściej się o niej marzyło, niż ją spotykało w życiu. Na szczęście wierzono, że drugie, lepsze życie czeka po śmierci.
Więcej możesz przeczytać w 25/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.