Toksyczna żywność

Toksyczna żywność

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polska była jednym z pierwszych krajów w Europie, które zareagowały na chickengate:
zarządzono kontrole wwożonej przez granice żywności (na przejściach zatrzymano ponad 150 tirów), zaczęto sprawdzać zgromadzone w magazynach kurczaki i pasze, jaja, a nawet wieprzowinę. Przezorność? Niekoniecznie - wszystko wskazuje na to, że od dawna spożywamy produkowane w Polsce mięso i nabiał skażone właśnie dioksynami. Problemem jest to, że w naszym kraju ich zawartości w produktach spożywczych w ogóle się nie bada. Mało tego, w naszym codziennym jadłospisie znajduje się wiele substancji nie mniej szkodliwych dla życia i zdrowia niż dioksyny. - Wdawanie się w wojnę gospodarczą jest golem samobójczym. Teraz Belgowie, a w ślad za nimi inne państwa Unii Europejskiej, mogą zacząć sprawdzać nasze mleko - nie tylko pod kątem zanieczyszczeń mikrobiologicznych, ale także zawartości dioksyn. A te w mleku polskich krów z pewnością można znaleźć - twierdzi dr Zbigniew Hałat, były wiceminister zdrowia i główny inspektor sanitarny kraju, obecnie prezes Stowarzyszenia Ochrony Zdrowia Konsumentów.

Nazwą dioksyny określa się zbiorczo ponad 200 związków chemicznych z grupy chlorowanych węglowodorów. Zaliczane są one do najgroźniejszych substancji skażających środowisko - są tysiąc razy bardziej trujące niż cyjanek potasu. W Polsce nie ma norm określających zawartość dioksyn w żywności: ich obecności nie sprawdza się w żadnym dostępnym w handlu produkcie spożywczym. Takie rutynowe badania wykonuje się natomiast w krajach Unii Europejskiej. W Republice Czeskiej sprawdza się ich zawartość w mleku. Dioksyny powstają podczas rozmaitych procesów spalania, zwłaszcza w elektrowniach, spalarniach odpadów komunalnych, szpitalnych i chemicznych. Ich źródłem są także spaliny samochodowe. Powstają w hutach w czasie przetapiania metali, są niepożądanymi produktami ubocznymi w procesie wytwarzania i podczas stosowania substancji chemicznych zawierających chlor. čródłem skażenia są również zakłady papiernicze i cementownie. Z amerykańskich badań wynika, że 97 proc. dioksyn dostaje się do organizmu człowieka z pożywieniem (znajdują się w mięsie wołowym, produktach mleczarskich, mleku, drobiu, wieprzowinie, rybach i jajach).
- W Wielkiej Brytanii zaczęto badać mleko na zawartość dioksyn w 1989 r. W efekcie w wielu miejscach wokół elektrowni i spalarni musiano zaprzestać hodowli. Nie ma powodu, by sądzić, że polskie krowy są mniej podatne na zatrucia niż brytyjskie. Jeśli pasą się na terenach zanieczyszczonych, jest pewne, że skażone jest ich mleko oraz wszystkie wytwarzane z niego produkty, a także mięso - mówi dr Zbigniew Hałat. Nie ma też gwarancji, że wolne od dioksyn są pasze, którymi karmi się polskie kurczaki. Dioksyny wywołują choroby nowotworowe i uszkadzają system odpornościowy organizmu; ich szkodliwe oddziaływanie na organizm ujawnia się czasem dopiero po latach. Zjedzenie jednego kurczaka nafaszerowanego tymi związkami nie stanowi zagrożenia dla zdrowia. Groźne jest tylko długotrwałe spożywanie skażonych produktów spożywczych.
W Polsce nie prowadzono dotychczas - z braku pieniędzy - badań na obecność dioksyn w produktach spożywczych. Fundusze znalazły się dopiero po wybuchu afery z belgijskimi kurczakami, ale przeznaczono je wyłącznie na badanie produktów importowanych z krajów Unii Europejskiej. Polskiej żywności na razie nikt nie zamierza kontrolować. Dalej więc będziemy żyć w błogim przeświadczeniu, że nasza żywność jest "zdrowsza i lepsza" od zagranicznej. Niewiele robi się również, by ograniczyć emisję tej trucizny - w Polsce obowiązuje rozporządzenie Rady Ministrów z 17 grudnia 1996 r., zgodnie z którym kara za emisję do atmosfery kilograma tych związków chemicznych wynosi zaledwie 92 zł.
Dioksyny nie są zresztą jedynymi związkami rakotwórczymi, których zawartości w produktach żywnościowych, wodzie i powietrzu w Polsce się nie bada. Podobnie jest na przykład z wielopierścieniowymi węglowodorami aromatycznymi - powstającymi przy chlorowaniu wody wodociągowej - i chlorkami winylu, przedostającymi się do wody ze złej jakości rur PCV. Polskie laboratoria określają zaledwie 44 parametry jakościowe wody, podczas gdy Światowa Organizacja Zdrowia zaleca analizowanie 150. Silne właściwości rakotwórcze ma także aflatoksyna znajdująca się w pokrytych pleśnią importowanych bakaliach. Najczęściej wykrywa się ją na orzechach arachidowych, figach, w wiórkach kokosowych i rodzynkach. Jedna ze stacji sanepidu na wybrzeżu nie wpuściła w tym roku do kraju 60 t orzechów arachidowych z Indii skażonych aflatoksyną. Partie podobnej wielkości zatrzymano w latach 1997-1998.
O ile skutki spożywania produktów skażonych substancjami rakotwórczymi mogą się pojawić dopiero po latach, o tyle powszechne u nas skażenia bakteryjne wywołują natychmiastową reakcję organizmu. Dochodzi do nich wyjątkowo często, gdyż w Polsce przetwórstwem mięsa zajmuje się na przykład aż ok. 5-7 tys. zakładów. Większość z nich to małe ubojnie i masarnie, zatrudniające nie więcej niż pięć osób. Często ignorują one normy sanitarne i receptury. Trudno się jednak temu dziwić, skoro w całym kraju pracuje 8 tys. lekarzy weterynarii, którzy poza kontrolami muszą przecież leczyć zwierzęta. W Niemczech, kraju dwukrotnie ludniejszym od Polski, przetwórstwem mięsa zajmuje się 1200 zakładów. - Takiej liczby ubojni i masarni nie da się skutecznie kontrolować. A brak nadzoru powoduje, że w pogoni za zyskiem właściciele tych małych zakładów nie przestrzegają przepisów sanitarnych. Kontrola weterynaryjna kosztuje. W efekcie mięso jest brudne i zakażone. To prawdziwy cud, że nie ma jeszcze ognisk epidemicznych - mówi prof. Zbigniew Duda z Akademii Rolniczej we Wrocławiu.
Inspektorzy sanitarni zakwestionowali w ubiegłym roku 15 proc. oferowanych na rynku przetworów mięsnych i wędlin. Były to przede wszystkim wyroby garmażeryjne, a także metka, mortadela, parówki i wędliny podrobowe. Spożywanie mięsa wieprzowego z uboju gospodarczego, dziczyzny i surowych kiełbas może natomiast stwarzać zagrożenie chorobami pasożytniczymi. Najwięcej zastrzeżeń budzi jednak jakość mleka i produktów mlecznych. Różnego typu bakteriami skażona była co piąta badana w 1998 r. próba mleka, 16 proc. przetworów mlecznych i 23 proc. masła. Najczęściej w produktach tych występują bakterie kałowe coli, czasem wykrywany jest gronkowiec. Mleko w proszku skażone gronkowcem dostarczyła na przykład w ubiegłym roku do kilku tysięcy sklepów, piekarni, wytwórni lodów i zakładów cukierniczych jedna ze spółdzielni mleczarskich z Lubelszczyzny. Bakterie rozwinęły się w maszynie paczkującej. W ubiegłym roku sanepid najwięcej zastrzeżeń miał do mleka sprzedawanego w Tarnobrzegu i okolicach (zakwestionowano 44 proc. produktów) oraz w rejonie Częstochowy (42 proc.).
Powodem niezadowalającej jakości nabiału jest, podobnie jak w wypadku mięsa i jego przetworów, nadmierne rozdrobnienie przetwórstwa. Tylko nieliczne z kilkuset mleczarni produkują na najwyższym światowym poziomie. Zdecydowana większość ma kłopoty z higieną lub wykorzystuje złej jakości surowiec. W grudniu 1997 r. wskutek ignorowania przez polskie mleczarnie norm sanitarnych wstrzymano eksport naszych wyrobów do krajów UE. Dopiero w styczniu tego roku unijny rynek otwarto ponownie, lecz zaledwie dla pięciu z ponad czterystu polskich mleczarni.


W Polsce od dawna spożywamy nabiał i mięso skażone dioksynami

Okazuje się też, że w wielu placówkach handlowych nie przechowuje się żywności w odpowiednich warunkach, a także sprzedaje wyroby przeterminowane. Przeprowadzone w ubiegłym roku wyrywkowe kontrole Państwowej Inspekcji Handlowej ujawniły, że w handlu detalicznym 12 proc. badanych partii towarów było przeterminowanych, w hurtowniach - 8 proc., zaś w gastronomii - 6 proc. Groźne może się okazać spożywanie warzyw, szczególnie nowalijek. Badania przeprowadzone wiosną 1998 r. wykazały, że ponad połowa sałaty i rzodkiewki nie nadawała się do jedzenia, gdyż zawierała za dużo azotanów. Skażone nimi były także natka pietruszki, szczypiorek oraz koper: normy przekroczono nawet dwu-, czterokrotnie. Dotyczyło to zarówno produktów krajowych, jak i importowanych. W mniejszych stężeniach azotany wykrywane są również w warzywach gruntowych.
Skażone produkty pojawiają się na rynku dlatego, że sanepid wyrywkowo kontroluje sklepy, a w praktyce nie dociera do producenta sprzedającego towary pośrednikom, którzy dostarczają je z kolei anonimowo na giełdy. Uprawy może kontrolować nadzór rolniczy, jednak nie ma uprawnień do niszczenia skażonych plantacji. Producent jest więc praktycznie bezkarny. W tej sytuacji konsumentom pozostaje jedynie ograniczenie spożycia warzyw kumulujących najwięcej chemikaliów, czyli sałaty, rzodkiewki, natki pietruszki, szpinaku, szczypiorku, kopru, kalarepy. Szczególnie powinno się je wyeliminować z diety dzieci w wieku przedszkolnym, gdyż szkodliwe związki azotu wiążą hemoglobinę i zmniejszają liczbę czerwonych ciałek krwi.
Najmniej podatne na skażenie są pomidory, ogórki, papryka. I one często nie nadają się jednak do spożycia ze względu na zanieczyszczenie metalami ciężkimi (chromem, kadmem, ołowiem, manganem, niklem). Najbardziej narażone są uprawy na działkach położonych na Śląsku, w pobliżu zakładów przemysłowych, w dużych miastach oraz przy trasach szybkiego ruchu. Najwięcej substancji trujących pochodzących z powietrza gromadzi się w liściach i korzeniach, najmniej - w owocach i nasionach. Bez zanieczyszczeń chemicznych są praktycznie produkty gospodarstw ekologicznych, posiadające atest Ekolandu (wydawany jest od dziesięciu lat). Takich gospodarstw jest jednak w Polsce zaledwie 185, a zajmują one 0,02 proc. powierzchni upraw. Na co dzień spożywamy więc produkty skażone, a niewielu konsumentów o tym wie.
Nikt nie wie też, ile skażonej żywności trafia do Polski przez dziurawe granice. Przeprowadzona przed ponad dwoma laty kontrola NIK wykazała, że w 69 proc. punktach kontroli weterynaryjnej niemożliwe jest sprawne i prawidłowe zbadanie wwożonych do kraju zwierząt i artykułów pochodzenia zwierzęcego. Aż 46 proc. punktów granicznych nie miało odpowiednich warunków do przeprowadzenia szybkich analiz jakościowych importowanych towarów. Poza tym 20 proc. żywności trafia do nas na plecach "mrówek", więc te towary nie podlegają kontroli sanitarnej. Produkty te sprzedawane są następnie na targowiskach i w kioskach spożywczych.
Tymczasem nieskuteczne kontrole sanitarne na wschodniej granicy Polski mogą utrudnić nasze rozmowy akcesyjne z Unią Europejską. Lekceważenie tego problemu powoduje, że to Niemcy muszą przeprowadzać drobiazgowe kontrole sanitarne, co obniża naszą wiarygodność. - Rola celników ogranicza się do sprawdzenia, czy wwożone towary mają stosowne zezwolenia. Badaniem jakości wjeżdżającej do Polski żywności i zwierząt zajmują się graniczne służby weterynaryjne i sanitarne - mówi Krystyna Urbańska, rzecznik prasowy Głównego Urzędu Ceł. Zdarza się, że celnicy są czujniejsi od weterynarzy. W Urzędzie Celnym w Rzepinie to funkcjonariusze celni ujawnili próbę wwiezienia do Polski żywności zakażonej wołkiem zbożowym, czego nie zauważył lekarz na przejściu granicznym.
- Polacy są odporni na histerie wywołane aferami z zakażoną żywnością. Choroba wściekłych krów zupełnie nie wpłynęła na wielkość sprzedaży wołowiny na rynku krajowym. O wielkości spożycia zarówno wołowiny, jak i wieprzowiny decyduje u nas cena - mówi prof. Jan Małkowski, kierownik Zakładu Badań Rynkowych w Instytucie Ekonomiki Rolnictwa i Gospodarki Żywnościowej w Warszawie. Producenci drobiu mają nadzieję, że podobnie będzie po ujawnieniu afery z dioksynami. W pierwszym tygodniu po nagłośnieniu tej sprawy sprzedaż kurczaków jednak znacznie spadła. I to mimo zapewnień producentów, że ich kury pochodzą z Polski i nie były karmione importowaną paszą. Wrocławskie Zakłady Drobiarskie wysłały na przykład do sklepów sprzedających produkowane przez nich kurczaki pisma z atestem poświadczającym, że pochodzą one wyłącznie z krajowego chowu, a mimo to popyt był znacznie mniejszy. - Hotele żądają od zakładów drobiarskich oświadczeń, że dostarczane przez nie mięso nie zawiera toksyn, a sieci handlowe życzą sobie umieszczania informacji o producencie - mówi Paweł Ciećko, dyrektor biura Krajowej Rady Drobiarstwa - Izby Gospodarczej.
Według danych rosyjskiego Ministerstwa Rolnictwa, w ubiegłym roku aż 75 proc. drobiu i 35 proc. wieprzowiny sprzedawanych w tym kraju pochodziło z importu. Zamknięcie rosyjskich granic dla belgijskiego drobiu i wieprzowiny może stanowić szansę dla polskich eksporterów. Zdaniem Pawła Ciećki, rosyjscy importerzy "już wykazują zainteresowanie" polskim mięsem. Trudno natomiast liczyć na wejście naszych eksporterów na wymagające rynki unii. Belgowie prędzej sięgną po mięso kangura, na które zapotrzebowanie w ostatnich dniach zwiększyło się w tym kraju pięciokrotnie, niż kupią wątpliwej jakości mięso wieprzowe czy wołowe z Polski.
- Mięsność polskich świń wynosi 47 proc., podczas gdy w Unii Europejskiej przekracza 55 proc., a w Danii sięga 60 proc. Mówiąc obrazowo - boczek produkowany w Polsce składa się z grubej warstwy słoniny i cienkiego skrawka mięsa, podczas gdy w Danii jest odwrotnie. Taki towar można sprzedawać wyłącznie na mało wymagającym rynku rosyjskim. A i to do czasu - mówi prof. Zbigniew Duda. Aż 30 proc. pogłowia polskich świń wykazuje też tzw. wadę wodnistości: ich mięso po uboju traci sok i jest blade. W Polsce nie hoduje się też bydła mięsnego.
Belgowie, mimo oficjalnych komunikatów autorytetów medycznych, informujących, że zjedzenie nabiału i mięsa skażonego dioksynami może przynieść negatywne skutki dla zdrowia tylko w wypadku długotrwałego spożywania takiej żywności, zdecydowali się na jej całkowite zniszczenie. W Polsce, gdzie nie ma ani silnego lobby konsumenckiego, ani producenckiego, zainteresowanych utrzymaniem jakości towarów, taka decyzja wydaje się niewyobrażalna. Wygrywa więc raczej lobby rolnicze, zainteresowane obniżaniem, a nie podwyższaniem norm sanitarnych. Tłumaczy się to koniecznością zwiększenia dochodów mieszkańców wsi. Trudno sobie nawet wyobrazić, jakie skutki miałoby dla polskiego rolnictwa ujawnienie rzeczywistego poziomu skażenia produkowanej u nas żywności, do czego będziemy zmuszeni po wstąpieniu do Unii Europejskiej.

Więcej możesz przeczytać w 25/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: