Co wolno policji?

Co wolno policji?

Dodano:   /  Zmieniono: 
24 czerwca tego roku 56 policjantów (strzegących MON - "obiektu NATO") tylko się broniło przed atakiem manifestantów,
a jednak po obu stronach było ponad pięćdziesięciu rannych, policji zarzucono brutalność, premier powołał specjalną komisję do wyjaśnienia zajść (uznała, że policja działała w granicach prawa), opozycja zażądała przedterminowych wyborów, Lech Wałęsa oburzał się na krew na sztandarach "Solidarności", zapowiada się burzliwa debata w Sejmie na ten temat.
W maju 1995 r. policja odpowiedziała kontratakiem na atak grupy górników i pracowników Ursusa (manifestowało 10 tys. osób) pod URM. Policjantów rozpraszających tłum wspierali funkcjonariusze z psami, na koniach, w odwodzie były pluton specjalny i pluton antyterrorystyczny. Rannych było ponad 50 osób. Także wtedy przez kilka tygodni w Sejmie, rządzie i mediach debatowano o tym, co wolno policji. "Policja musi być i musi być silna" - komentował w 1995 r. użycie siły Andrzej Milczanowski, ówczesny szef MSW. Do burzliwych starć dochodziło już wcześniej, na przykład w czerwcu 1993 r., gdy policja starła się z manifestacją centroprawicy. Problemem nie jest jednak wyłącznie to, czy policja jest zbyt brutalna, czy przeciwnie, lecz i to, że prawo nie precyzuje, jak funkcjonariusze mają się zachowywać w konfrontacji z demonstrantami.
W Niemczech, Francji czy Wielkiej Brytanii specjalne oddziały policji do rozpędzania tłumu - jeśli zostaną użyte - mają złamać opór, przerwać blokady, rozpędzić manifestantów. Jest wówczas mnóstwo rannych. Policjanci mają być tak skuteczni, by "zneutralizowanie" aktywnego demonstranta było czynnością jednorazową - po starciu z policjantem nie może być zdolny do dalszego działania. W spokojnej Danii na początku lat 90. policja nawet strzelała do demonstrantów - przeciwników Unii Europejskiej. - Podczas burzliwych demonstracji dowódcy interweniujących oddziałów nie mają czasu na konsultacje z przełożonymi. Rozkaz o użyciu siły zapada wcześniej, a dowódca musi ocenić, czy spełnione są warunki jej użycia - tłumaczy Andrzej Milczanowski.
W krajach unii organizatorzy demonstracji wiedzą, że ponoszą współodpowiedzialność za doprowadzenie do konfrontacji, zaś w Polsce - choć łatwo przewidzieć, które manifestacje skończą się starciami z policją, wszystko tłumaczy się nieprzewidywalnością zachowań uczestników. W wielu krajach policja stara się temu zapobiec, umieszczając wśród demonstrantów funkcjonariuszy po cywilnemu. Mają oni odnaleźć najbardziej agresywnych uczestników, uspokoić ich lub zastraszyć, ewentualnie wyprowadzić z tłumu. Manifestantom mogą "puścić nerwy", policjantom - nigdy. "Na funkcjonariusza mogą pluć, krzyczeć, wyzywać go - a on ma stać z kamienną twarzą i nie reagować, bo jest na służbie" - opisuje w "Gazecie Wyborczej" regulaminowe zachowanie Krzysztof Budnik, wiceminister MSWiA.
- Policja powinna postępować w sposób adekwatny do zagrożenia. Nie może zabijać bezbronnych - uważa senator Krzysztof Kozłowski, były minister spraw wewnętrznych. Dobry policjant wie, co mu wolno. Tymczasem w świadomości polskich funkcjonariuszy takie granice działania nie są zakodowane. Ludzie posyłani są do akcji po niedostatecznym szkoleniu i w rezultacie nie wytrzymują nerwowo w sytuacjach krytycznych. Policyjni psychologowie zauważają, że funkcjonariuszy często porywa fala rosnącej społecznej agresji. Prof. Jan Widacki, wiceminister MSW w rządach Tadeusza Mazowieckiego i Jana Krzysztofa Bieleckiego, wielokrotnie podkreślał, że polska policja jest taka jak społeczeństwo: wielu zachowań nie można nauczyć w szkole policyjnej, jeśli nie są standardem na co dzień.

Dr Andrzej Przemyski nadkomisarz, doradca komendanta głównego policji

Policje poszczególnych krajów europejskich stosują odmienne metody walki z tłumem, a różni je przede wszystkim stopień agresywności policjantów. W Polsce zdecydowaliśmy się na przyjęcie modelu angielskiego - łagodniejszego od niemieckiego czy francuskiego, ale zdecydowanie bardziej stanowczego niż styl pracy policjantów w krajach skandynawskich. Polega on przede wszystkim na dbałości o to, aby szarżujący manifestanci wyrządzili możliwie mało szkód, a jednocześnie, by jak najmniej spośród nich ucierpiało. Nacisk położony jest na odpowiednie wyposażenie policjantów w sprzęt ochronny. To funkcjonariusz musi bowiem wziąć na siebie agresję tłumu i jej sprostać. Użycie broni gumowej to ostateczność! Dzięki jej zastosowaniu udaje się jednak powstrzymać agresję przy minimalnej liczbie poszkodowanych. Przecież podczas ostatniej demonstracji Łucznika ucierpiało tylko kilku robotników. Gdyby użyto armatek wodnych albo gumowych pałek, rannych byłoby zdecydowanie więcej. Tego rodzaju środki stosują przede wszystkim policje w Niemczech i we Francji. Zadaniem tamtejszych funkcjonariuszy jest jak najszybsze rozpędzenie demonstrantów. Szarża policjantów z pałkami powoduje jednak, że zdarzają się ofiary także wśród spokojnych uczestników manifestacji. O wiele łagodniejsi są policjanci z krajów skandynawskich. Tam obowiązuje zasada zakazująca zmasowanych ataków na tłum. Celem działania sił porządkowych mogą być tylko pojedyncze osoby, które łamią prawo. Pozostałym uczestnikom demonstracji nie może się nic stać.

I nad policją, i nad demonstrantami wisi też wciąż widmo ZOMO. "Nasza policja nie jest przygotowana do walki z tłumem. Nie uczy się jej tego. Proszę sobie przypomnieć niesławne ZOMO. Jak oni pięknie bili! Ja ich nie lubię, ale jestem pełen uznania dla profesjonalizmu tych zbirów. Tworzyli czworoboki, zmieniali szyki, byli zdyscyplinowani. Działali jak roboty" - oceniał na łamach "Gazety Wyborczej" prof. Andrzej Siemaszko, szef Instytutu Wymiaru Sprawiedliwości. Syndrom ZOMO powoduje, iż policjanci są często sparaliżowani, gdy mają interweniować, a demonstranci widzą w uzbrojonych funkcjonariuszach tylko oręż "onych". Atmosfera wrogości przekłada się na skuteczność działań policji, a także na zaufanie do niej. W Kanadzie 80 proc. społeczeństwa uważa, że policja jest skuteczna w walce z przestępczością, w USA twierdzi tak 77 proc. ankietowanych, natomiast w Polsce - zaledwie 27 proc.
- Policjanci skarżą się, że są poddawani ciągłej presji. Społeczeństwo ma wobec nich sprzeczne oczekiwania. Gdy po meczu piłkarskim rozrabiają chuligani, domaga się stanowczości. Kiedy ktoś postronny oberwie podczas takiej akcji pałką, oskarża się policjantów o brutalność. Funkcjonariusze są przez to sfrustrowani, nie wiedzą, co robić i w rezultacie popełniają poważne błędy - tłumaczy oficer katowickiej policji. "Ich agresja wynika z faktu, że sami się boją. Mają świadomość własnej bezsilności i dlatego zachowują się brutalnie. Jeśli wyładowują się na zatrzymanym, to w ten sposób pokazują swoje lęki i słabości" - zauważył prof. Jacek Wódz, socjolog. Przyczyną frustracji i agresji jest również nieskuteczność aparatu sprawiedliwości. Pospolici przestępcy często są bezkarni. Prokuratura w Toruniu umorzyła np. śledztwo w sprawie zniszczenia mienia i napaści na policjantów podczas zamieszek w Słupsku. Wówczas rannych zostało ponad stu funkcjonariuszy, zniszczono 16 radiowozów, a wyrządzone szkody oszacowano na 113 tys. zł.
Brutalne zachowania policjantów zdarzają się na całym świecie. - Codzienny kontakt z przemocą oswaja i powoduje, że staje się ona czymś normalnym. W wypadku osób o słabej odporności psychicznej lub niedostatecznie utrwalonych zasadach moralnych może się to przejawiać postawą szeryfa z Dzikiego Zachodu - mówi Marek Nowicki, prezes Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Jego zdaniem, brutalności policji nigdy się nie wyeliminuje - można jedynie ograniczać jej zasięg. Ceną, jaką płaci się za zwiększenie skuteczności działania stróżów prawa, jest zawsze większa liczba "wypadków przy pracy". Tymczasem w Polsce radykalniejsze działania sił porządkowych wymusza sytuacja - coraz brutalniejsi przestępcy, przekonanie społeczeństwa o ich bezkarności i nagminne łamanie przez protestujących zasad, na których opiera się ład demokratycznego państwa.

I nad policją, i nad demonstrantami wisi wciąż widmo ZOMO. Nasza policja
nie jest przygotowana do walki z tłumem


Wielki sukces Rudolpha Giulianiego, burmistrza Nowego Jorku (zwanego Batmanem), któremu w znacznym stopniu udało się przywrócić w mieście porządek i poczucie bezpieczeństwa, został okupiony sporymi ofiarami. O 30 proc. wzrosła liczba skarg na zachowanie policjantów. Przez rok (od czerwca 1996 r. do czerwca 1997 r.) miasto wypłaciło 27 mln USD ofiarom samowoli stróżów porządku. Symbolem brutalności stało się pobicie i zgwałcenie szczotką klozetową czarnoskórego Abnera Louimy. W jego ciele znaleziono 40 kul. Szef policji, William Bratton, odpierając zarzuty krytyków i prasy, sugerował, że jest to cena, jaką trzeba było zapłacić za poczucie bezpieczeństwa na ulicach Nowego Jorku. Sondaże społeczne potwierdziły takie rozumowanie. Program Giulianiego "Zero tolerancji dla zła" wpisywał się w amerykańskie standardy działania policji, na przykład zasadę akcji i reakcji, stanowiącą, że w sytuacji zagrożenia funkcjonariusz musi się bronić, bez względu na konsekwencje dla agresora. Natomiast w Polsce, strzelając do uzbrojonego bandyty, musi tak celować, by wyrządzić mu jak najmniejszą krzywdę.
Polskie społeczeństwo domaga się od policji profesjonalizmu i zdecydowania. Kiedy niedawno w Gdańsku w amerykańskim stylu zatrzymano na ulicy kilku przestępców, przechodnie zaczęli bić brawo interweniującym funkcjonariuszom. Akceptacja takich działań będzie w Polsce wzrastać, jeśli wypowie się walkę wszelkim przejawom nadużyć władzy, zwłaszcza popełnianym przez stróżów prawa. Opinia publiczna pamięta śmierć trzynastoletniego Przemka Czai w Słupsku, uderzonego pałką przez policjanta (sprawcę skazano na sześć lat więzienia), tragedię w Łomazach, gdzie w styczniu 1997 r. Zbigniew N., komendant tamtejszego komisariatu policji, zastrzelił podczas przesłuchania 19-letniego Roberta J., a także niedawne wydarzenia w Sosnowcu, gdzie Michał Filipek zmarł po interwencji policji. Po tej ostatniej tragedii znalazły się osoby, które chciały się rozprawić z policjantami: - Dostawaliśmy propozycje od kibiców piłkarskich, że przyjadą i zrobią zadymę - mówi Katarzyna Łuszczyńska, koleżanka chłopców.

W części komend panuje poczucie bezkarności. Funkcjonariusze uważają, że w wypadku brutalnej interwencji nie poniosą żadnych konsekwencji - uważa poseł Andrzej Potocki, wiceprzewodniczący sejmowej Komisji Spraw Wewnętrznych i Administracji. Po śmierci Michała Filipka wojewoda śląski Marek Kempski zażądał od komendanta wojewódzkiego zdymisjonowania szefa sosnowieckiej policji Kazimierza Piaseckiego. Padła sugestia o potrzebie "czystki" w Sosnowcu - aż do szczebla naczelników wydziałów. Wynika z tego, że bez zasadniczej reformy polskiej policji nie uda się zyskać społecznego przyzwolenia na jej stanowcze działanie. Nie chcemy dać większych uprawnień funkcjonariuszom, do których roztropności i profesjonalizmu nie mamy zaufania. Jeśli społeczeństwo nie ma jednak do policji zaufania, władza wykonawcza ma związane ręce. A jeszcze kilka miesięcy temu Marek Kempski był pod tym względem optymistą. "Stoję za wami. Pełną odpowiedzialność za to, co będzie się działo, biorę na siebie. Ja was obronię" - mówił podczas odprawy komendantów policji w województwie śląskim.

Więcej możesz przeczytać w 28/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.