Parada oszustów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Liczba oszustw wzrosła w ostatnim roku w Polsce o sto procent
Prowadzą biura turystyczne, spółdzielnie mieszkaniowe, pracują w renomowanych firmach. Są uprzejmi, elokwentni, często wykształceni. Niektórzy podszywają się pod dziennikarzy, agentów ubezpieczeniowych, przedstawicieli firm handlowych. Ich ogłada i elokwencja są jednak na pokaz: służą "znieczuleniu" ofiary. Najbardziej pomysłowi współcześni oszuści wyznają dewizę: "Jeśli już kraść, to miliony". "Przepuszczają" powierzone im pieniądze, fałszują dokumenty, podrabiają czeki, sprzedają kamienice z lokatorami, eksmitują ludzi z ich własnych mieszkań. Ostatnio "zarabiają" nawet na reformach wprowadzanych przez rząd Jerzego Buzka: podają się za przedstawicieli funduszy emerytalnych, akwizytorów towarzystw ubezpieczeniowych oraz wysłanników kas chorych oferujących specjalne pakiety usług medycznych. W policji powołano niedawno specjalną komórkę do zwalczania tych nowych przestępstw. Izabella T. z Łodzi prowadziła biuro turystyczne zajmujące się pośrednictwem w załatwianiu pracy za granicą. Z tego tytułu zebrała od klientów ponad 87 tys. zł, lecz nikt nigdy nie otrzymał oferty pracy. Przed trzema miesiącami prokuratura skierowała do sądu akt oskarżenia: właścicielce biura zarzucono wyłudzenie pieniędzy od 203 osób. Intratną pracę na Zachodzie oferuje także elokwentna pani w średnim wieku działająca w północno-zachodniej Polsce. Kobieta przedstawia się jako pracownik renomowanego towarzystwa ubezpieczeniowego. Rozdaje wizytówki na wciąż inne nazwiska, wypełnia formularze i inkasuje opłaty za pośrednictwo. Potem znika bez śladu. Edward N. z Bytomia przeprowadzał wywiady z prezesami różnych firm, gwarantując im ukazanie się sponsorowanych tekstów w "Gazecie Wyborczej". Firmy płaciły - nawet 20 tys. zł za rozmowę - ale efektów "dziennikarskiej pracy" N. nigdy się nie doczekały. Edward N. pracował niegdyś w dziale reklamy regionalnego tygodnika. Potem założył własną agencję. Przed czterema laty podpisał umowę z "Polityką", a jego firma miała być przedstawicielem reklamowym tego tygodnika na Śląsku. Edward N. zbierał pieniądze za reklamy, ale z "Polityką" się nie rozliczał. Sprawa trafiła do sądu - oszustowi zarzuca się zagarnięcie 23 tys. zł - ale nie przeszkodziło to N. w nabijaniu w butelkę kolejnych klientów. Kasjerka z urzędu pocztowego w Świnoujściu podczas sezonu letniego "podłączała się" do kont bankowych interesantów-turystów. Na realizowanych przez nich czekach dopisywała cyfry, powiększając wypłacane kwoty. Gdy klient zamierzał wybrać na przykład 90 zł, kasjerka wypłacała tę kwotę, po czym z przodu dodawała jedynkę lub dwójkę. Mieszkańcy wsi Tetyń dali się z kolei nabrać na "numer ze zbożem". Kiedy rząd negocjował z rolnikami ceny skupu, oszust oferował klientom przyzwoite stawki. Pieniędzy nie wypłacał od razu, ale gwarantował krótkie terminy ostatecznych rozliczeń. Zebrał zboże warte 300 tys. zł, lecz rolnikom nie zapłacił ani złotówki. - W Polsce gwałtownie wzrosła liczba oszustw zarówno o charakterze kryminalnym, jak i gospodarczym. W pierwszych pięciu miesiącach tego roku odnotowano 14 078 takich przestępstw, rok wcześniej - 6 885 - mówi Grażyna Puchalska z Komendy Głównej Policji. - O skali zjawiska świadczy tzw. wskaźnik zagrożenia, czyli liczba przestępstw w przeliczeniu na 100 tys. mieszkańców. Od stycznia do maja ubiegłego roku wskaźnik ten wynosił 17,8, obecnie - 36,4. Przed kilkoma tygodniami przed sądem stanęła Grażyna K., była kierowniczka Ośrodka Pomocy Społecznej w Międzyzdrojach, oskarżona o wyłudzenie co najmniej 166 tys. zł. Przez cztery lata podrabiała podpisy na dokumentach wypłat zasiłków. Niektórym podopiecznym Grażyna K. odmawiała zapomogi, po czym umieszczała ich nazwiska na liście wypłat i fałszowała pokwitowania odbioru pieniędzy. Władysława W. zatrudniona w I Inspektoracie PZU w Szczecinie przez trzy lata fałszowała natomiast dokumenty, by innym "ulżyć w biedzie". Gdy jej znajomym brakowało na życie i opłaty, pani W. proponowała: "Zrobimy małą stłuczkę, podpiszecie oświadczenie, a ja załatwię odszkodowanie". Klientce potrąconej na przejściu dla pieszych zatwierdziła dokumenty świadczące o czterdziestoprocentowym uszczerbku na zdrowiu. Dzięki temu z kasy PZU wypłacono jej 60 tys. zł, choć miała tylko niegroźne stłuczenie. Innym razem, gdy zmarł mąż koleżanki Władysławy W., jego zgon udokumentowano trzykrotnie. Wdowa odebrała z kasy prawie 100 tys. zł. Fikcyjne kolizje i wypadki kosztowały pracodawcę Władysławy W. ponad 700 tys. zł.


Mieszkańcy wsi dali się nabrać na "numer ze zbożem". Kiedy rząd negocjował z rolnikami ceny skupu, oszust oferował klientom przyzwoite stawki

"Dobre serce" miały również jej koleżanki. Wielokrotnie wpisywały do akt nie istniejących pasażerów, którzy rzekomo odnieśli obrażenia w wypadkach. Zawyżano straty wynikające z uszkodzenia pojazdów. Samochody, które w kolizjach zupełnie nie ucierpiały, w dokumentach przedstawiano jako wraki. Do powypadkowej dokumentacji dołączano akty zgonów osób zmarłych śmiercią naturalną. Czasem jeden akt zgonu "przypasowywano" do kilku tragicznych zdarzeń, za które już wcześniej wypłacono odszkodowania. Zdarzali się petenci pobierający z kasy PZU rekompensaty za utracone - z powodu kolizji drogowej - wakacje w ciepłych krajach. Prokuratura postawiła zarzuty 22 osobom - wśród nich klientom PZU. O współudział w przestępstwie oskarżono m.in. policjanta, właściciela autoryzowanego warsztatu samochodowego, byłego księdza i biegłego sądowego. Wciąż aktualnym "patentem" oszustów jest sposób "na złoto". Od kilku lat w Polsce działa grupa oszustów oferujących "okazyjną" sprzedaż starych monet. - Do złudzenia przypominają wycofane z obiegu brytyjskie funty. Różnią się od nich tym, że wykonane są ze stopu miedziano-niklowego, a nie ze złota - ostrzega prokurator Jerzy Gajewski z Prokuratury Okręgowej w Katowicach. - Sprzedawcy podają się za obywateli Białorusi i Ukrainy. Starannie "typują" potencjalnych klientów. Zaczepiają osoby wychodzące z banków, afiszujące się gotówką. Na transakcji zarabiają od kilku do kilkunastu tysięcy złotych. Jeden z gdańskich przestępców, dysponujący fikcyjnym aktem własności lokalu, kilkakrotnie sprzedawał to samo mieszkanie. Od wszystkich kontrahentów pobierał wysokie zaliczki. Iwona B. i Zbigniew H. wynajmowali z ogłoszenia mieszkania w Poznaniu, Wrocławiu, Bielsku-Białej i Szczecinie, po czym sprzedawali je po zdecydowanie niższych niż rynkowe cenach (udało im się to dwunastokrotnie). W latach 1997-1998 zarobili w ten sposób prawie 800 tys. zł. Posługiwali się nie tylko fałszywymi dokumentami, ale założyli nawet własne "biuro nieruchomości" i "biuro notarialne". Oszuści z Krakowa zabrali się natomiast do sprzedaży kamienic z lokatorami. - W trzech tego typu sprawach podejrzanych jest siedem osób. Prawdopodobnie do sprzedaży nieruchomości dochodziło na podstawie podrobionych pełnomocnictw - mówi przedstawiciel krakowskiej prokuratury. Byli właściciele kamienic od lat przebywają za granicą lub od dawna nie żyją. Na karę siedmiu lat więzienia skazano Jana O., prezesa szczecińskiej spółdzielni Pod Dachem, który przed kilkoma laty obiecywał, że szybko i tanio wybuduje własnościowe mieszkania. Przyszli lokatorzy nie doczekali się nawet fundamentów, gdyż prezes wydał ich pieniądze na gry hazardowe i spłacenie karcianych długów. Z kolei aresztowany w ubiegłym roku Ryszard O., prezes spółki budowlanej z Koszalina, wyłudził od dwunastu osób pieniądze na mieszkania, których nie miał prawa budować - nie miał ani projektu budowlanego, ani stosownej zgody urzędu miasta. W wielu miastach Polski "dorabiać" zaczęły także księgowe i kasjerki w spółdzielniach mieszkaniowych. Kwitowały lokatorom wpłaty na czynsz, ale tylko część pieniędzy księgowały i przekazywały do kasy. Jedna z oskarżonych tłumaczyła w sądzie, że za 160 tys. zł zabranych z kasy spółdzielni "niczego konkretnego nie kupiła, bo pieniądze poszły na pierdoły". Marię W., starszego inspektora finansowo-księgowego szczecińskiej spółdzielni mieszkaniowej Wspólny Dom, w styczniu tego roku skazano na cztery i pół roku więzienia. Udowodniono jej zagarnięcie 570 tys. zł. "Wyprowadziła" je z kasy pod pretekstem oddawania lokatorom nadpłat wkładu mieszkaniowego. Wpisywała fikcyjnych członków spółdzielni albo dokumentowała "końcowe rozliczenia" w budynkach dawno zasiedlonych. Zofia S., dozorczyni w innej szczecińskiej spółdzielni mieszkaniowej, wyeksmitowała kilkudziesięciu nie płacących czynszu lokatorów. - Podawała się za "sędziego eksmisyjnego" lub "prokuratora eksmisyjnego", strasząc dłużników, że lada moment zostaną wyrzuceni na bruk - opowiada prokurator Anna Gawłowska-Rynkiewicz. - Zdesperowanym lokatorom oferowała przeniesienie do tanich mieszkań komunalnych. Prowadziła ich do notariusza, gdzie zrzekali się prawa do swojego lokalu na korzyść innych, wskazanych przez Zofię S. osób. Wspólnicy dozorczyni wywozili oszukanych ludzi i ich dobytek do drewnianych ruder pozbawionych wody i ogrzewania. Jeden z pokrzywdzonych trafił na ulicę. Groźną grupę oszustów rozpracowali niedawno szczecińscy funkcjonariusze UOP: ekonomiści, informatycy i niedoszli lekarze uszczuplili należności skarbu państwa o 29 mln zł. - Podawali się za przedstawicieli nie istniejących firm z branży komputerowej. W niemieckich hurtowniach składali zamówienia na zakup twardych dysków, procesorów i kości pamięci. Zakupione elementy przemycano przez granicę, unikając opłat celnych i podatku VAT - mówi oficer UOP. Przemytem zajmowali się studenci. Kiedy towar trafiał na polski rynek, pozorowano zakup sprowadzonych części. Oszuści robili to poprzez swoje legalnie działające firmy: towar kupowali od fikcyjnych spółek, które wcześniej sami założyli, posługując się fałszywymi dokumentami. - Oszustwa są przestępstwami, w których czterech na pięciu sprawców udaje się ustalić. Od stycznia do maja tego roku zarzuty postawiono 6118 osobom. W tym samym czasie w ubiegłym roku zarzuty przedstawiono 2507 podejrzanym - mówi Grażyna Puchalska. - Oszuści liczą na bezkarność, gdyż są przekonani o nieudolności policji i organów ścigania - sugeruje Katarzyna Kolasińska, psycholog. - Wychodzą z założenia, że jeżeli nawet policja łapie przestępcę, to w większości wypadków przypadkowo. Potem prokuratura umarza sprawę, a jeśli nawet do sądu trafia akt oskarżenia, zawsze znajdą się okoliczności łagodzące. Wiele głośnych procesów udowodniło poza tym, że to ofiara, a nie sprawca, jest w gorszej sytuacji. Kiedy kolejne "przekręty" uchodzą bezkarnie, oszustwo wydaje się świetnym sposobem na życie. Czasem materialne korzyści z tego sposobu życia są ogromne. - W tak zwanej aferze węglowej, w której wyłudzono pieniądze od kilku kopalń, w grę wchodziły setki miliardów starych złotych - przypomina prokurator Jerzy Gajewski.

Więcej możesz przeczytać w 29/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.