Twierdza Grozny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Rosjanie dziwią się, że ostatnio nie znajdują przy nas narkotyków
Przecież sami usiłują je podrzucać do naszych kieszeni. Ale kieszeni nie ma: wypruwamy je albo zaszywamy. Bronimy się przed prowokacją. Nie chcemy, by mieli pretekst do oskarżania nas o posiadanie i sprzedaż środków odurzających - opowiada Czeczen Musa. Czeczeni nawet bez wyraźnego powodu nadal są zatrzymywani na ulicach rosyjskich miast. Tylko dlatego, że pochodzą z północnego Kaukazu. Nie mają przy sobie ani marihuany, ani haszyszu, a w znanych miłośnikom skręta miejscach handlują nimi Rosjanie i Ukraińcy. Organizując obławy na "czarnych", miejscowe władze zyskują poklask. Po Moskwie krążą patrole milicyjne. Bez pardonu zatrzymywani są wszyscy, których wygląd może wskazywać na kaukaskie pochodzenie.
Najnowszą formą szykanowania Czeczenów jest zajmowanie ich kont bankowych. Policja podatkowa penetruje rachunki w 30 moskiewskich bankach. Wie - chyba od samego Allacha - że zgromadzone kapitały zostały przelane przez "światowe fundusze i organizacje islamskie". Nie ma wątpliwości, że są także owocem handlu bronią, narkotykami, ropą i - oczywiście - ludźmi. Dlatego tyle jest porwań na Kaukazie. Asłanbek Chaupszew, wicedyrektor policji podatkowej, jest przekonany, że Czeczeni piorą pieniądze za pośrednictwem systemu bankowego. - Jeśli zostanie on sparaliżowany, tylko patrzeć, jak będzie można zaprzestać bombardowań Czeczenii - wnioskuje komentatorka gazety "Kommersant", Galina Liapunowa.
- Dobrze, że te wilcze bestie są kontrolowane i pilnowane. W przeciwnym razie wysadziłyby w powietrze całą stolicę - rezonuje kierowca zdezelowanego żiguli, dorabiający do symbolicznej emerytury usługami taksówkowymi. Rosjanie bez zastrzeżeń przyjmują wersję o wysadzeniu domów mieszkalnych w Moskwie i Wołgodońsku przez Czeczenów. Do tej pory nie ma na to dowodów. 62-letni Władimir uważa, że Rosja niepotrzebnie utworzyła tak wiele jednostek terytorialnych, udzielając im autonomii. - Należało Czeczenów tylko wyedukować. Przecież edukacja tubylców była celem naszych wypraw wojennych na Kaukaz. Chodziło o to, by na obrzeżach Rosji nie było terenów barbarzyńskich. Tymczasem nie tylko zaszczepiliśmy im cywilizację, ale też daliśmy niezależność - konkluduje moskiewski szofer, przedstawiając typowe dla Rosjan przekonanie, że Czeczeni "zdradzili" swych dobroczyńców. Tezy o rzekomej szczodrości Kremla nie podziela większość Czeczenów. - Takiej formy dobrodziejstwa nie zna historia - mówi Czeczen Ismail, z którym lecimy samolotem z Moskwy do Inguszetii. - Zrzucają na nas bomby, mordują, wysiedlają. Już cztery razy w tym dziesięcioleciu byliśmy skazywani na poniewierkę - w grudniu 1994 r., w marcu 1995 r., sierpniu 1996 r., teraz znów przeganiają nas jak bydło. Ismail nie kryje, że obce są mu idee wahabizmu - ortodoksyjnego ruchu islamskiego. Wahabici dążą do zdobycia politycznej władzy na Kaukazie. - Dogmaty te usiłują szerzyć tzw. mężowie stanu, którzy już raz przegrali: byli prezydenci i ministrowie, między innymi Zelimchan Jandarbijew i Mowładi Udugow. Górale czeczeńscy nigdy nie zaakceptują niezgodnych z ich naturą rygorów. Tu chodzi wyłącznie o pieniądze, a nie o religię - przepowiada Ismail. Na lotnisku Magas kontroler rejestruje jedynie nazwiska dziennikarzy i nazwę redakcji. Z niektórymi wysłannikami z grupy stałych korespondentów wojennych wita się wylewnie. Proponuje kwatery u siebie i u znajomych. Zaznacza, że hotel Assa, jedyny o przyzwoitym standardzie w Nazraniu (stolicy Inguszetii), jest już przepełniony. O jakikolwiek lokal trudno dziś w inguskiej metropolii, która przyjęła kilkadziesiąt tysięcy uchodźców z Czeczenii. Koszty wynajmu nieruchomości skoczyły w górę. Przed rosyjską interwencją za mieszkanie płaciło się miesięcznie 200 rubli, czyli ok. 8 USD. Teraz nie ma lokum za mniej niż 100 USD. Żądania co najmniej 200 USD nikogo nie dziwią. - Tak się zarabia na cudzej wojnie - podsumowuje Czeczen Ilias. Za to na miejscowym bazarze ceny już wróciły do normy. Tuż po rosyjskiej inwazji, gdy do Inguszetii z sąsiedniej Czeczenii runęły fale uciekinierów, żywność zdrożała dwukrotnie. Zaopatrzyliśmy się z Iliasem w pieczywo, kiełbasę, szprotki i kurczaki. Rozmiary zakupów wzbudziły u przekupek respekt. Musiało jednak upłynąć trochę czasu, nim zdecydowały się nam sprzedać zwyczajne piwo. W końcu przekonane o dobrych, wyłącznie konsumpcyjnych zamiarach klientów, wyciągnęły "browar" spod sterty skrzynek. Później ujawniły, że po targowiskach buszują milicyjni prowokatorzy. Zabierają alkohol i nawet nie wystawiają kwitów, że dokonali konfiskaty. W republice obowiązuje prohibicja. Prezydentowi Rusłanowi Auszewowi, który zarządził suchoj zakon, chodziło o to, by alkohol nie podgrzewał emocji. Tymczasem wciąż dochodzi do awantur; prowokują je podpici mężczyźni. Widziałem, jak nietrzeźwy osobnik wyżywał się na również zamroczonym wódką milicjancie. Gapie rozpoznali w cywilu tajniaka. Prezydent Auszew również w tym roku zadekretował w Inguszetii wielożeństwo. Kierował się podobno przesłankami humanitarnymi, ale Rosjanie zarzucali mu, że schlebia wyborcom, propagując islam. Tymczasem w republice zamieszkanej przez ok. 250 tys. osób kobiety stanowią większość. Zezwalając na posiadanie czterech żon, były generał armii radzieckiej dał szansę wszystkim niewiastom. Auszew mówił o swym dekrecie z sympatycznym uśmiechem. Mogliśmy krótko pogawędzić w... łaźni, gdyż "banie" są ważnymi ośrodkami życia towarzyskiego na Kaukazie, zaś ta, którą odwiedziliśmy, należy do słynnego czeczeńskiego atlety, mistrza świata w zapasach, Salmana Haszimikowa. Auszew nie był w najlepszym nastroju. Twierdził, że kolejne starcia w Czeczenii spotęgują zamęt w jego kraju. Inguski polityk chciałby utrzymać względny spokój i jako taki poziom życia w swej ojczyźnie. Liczy, że Rosjanie wywiążą się z przyrzeczenia i stworzą ok. 10 tys. miejsc pracy w Inguszetii. Dzięki temu przynajmniej część snujących się bez celu Czeczenów znalazłaby jakieś zajęcie. Natomiast republika zyska nowe drogi, wodociągi, zostaną wyremontowane bezużytecznie stojące domy. Niektórzy Ingusze powątpiewają w dobre intencje Wielkiego Brata, zwłaszcza że Rosjanom coraz mniej podoba się inguski brak pokory i skłonność do poszerzania suwerenności. W mediach moskiewskich pojawiają się krytyczne informacje o rzekomej inguskiej mafii, która bezprawnie poczyna sobie w Magadanie, gdzie znajdują się między innymi złoża złota, wydobywanego również przez przybyszów z Kaukazu. Posądza się ich nawet o nieformalną kontrolę wydobycia i czerpanie dodatkowych zysków. Kremlowi nie podoba się i to, że duża część rubli zarobionych w kopalniach kruszcu trafia do Inguszetii. W dodatku pomoc udzielana rodzinom interpretowana jest jako przejaw mafijnych powiązań. - Taką bzdurę mogą wymyślić tylko oni - ocenia spekulacje rosyjskich mediów Czeczen Besłan. - Takie sensacje służą im do urządzania polowań na nas. Solą w oku Rosjan jest też pomoc, jakiej Ingusze udzielają oblężonym Czeczenom. Wielu inguskich bojowników wspiera zbrojnie swych braci (obie nacje należą do plemion Wajnachów) między innymi w Bamucie i Urus-Martanie, twierdzach, na których zatrzymała się rosyjska ofensywa. Wyjazd do Bamutu - przez bezdroża i pod osłoną nocy - okazuje się emocjonującym przeżyciem. Zwłaszcza że docierają do nas opowieści o minowaniu przez Rosjan szlaków transportowych. Zniszczony sprzęt bojowy poniewiera się na poboczach i polach. Mimo późnych godzin nocnych ogłusza nas huk salw artyleryjskich. Rosjanie strzelają z Siernowodzka (ok. 10 km od Bamutu). Intensywność ostrzału sprawia wrażenie, jakby próbowano zlikwidować przeciwnika za wszelką cenę, chciano "dobić go jak gada", jak to określił premier Władimir Putin. Szef rządu zapowiedział ostatnio wyasygnowanie dodatkowych 115 mln USD na cele wojenne. Według niego, Moskwa ma na to fundusze, bo znacząco wzrosły ceny ropy. Tymczasem w Bamucie i Urus-Martanie do boju sposobi się Legion Islamskich Samobójców, gotowych na wszystko żołnierzy, mających stanowić ostatnią linię obrony. Grozny ma się stać twierdzą nie do zdobycia. Straty materialne agresorów są coraz większe. Każde natarcie oznacza kolejne ofiary i rannych. Tylko do przyfrontowego szpitala w Mozdoku w północnej Osetii codziennie trafia 20-30 żołnierzy. Lekarze z niepokojem myślą o planach podjęcia szturmu Groznego. Czeczeńska stolica ma zostać okrążona ze wszystkich stron do 15 grudnia. - Do Rosji docierać będzie coraz więcej cynkowych trumien - zauważa Ilias. - Może wtedy rosyjska opinia publiczna przejrzy na oczy, potępi agresję i zacznie się dialog. Na razie rosyjscy oficerowie opowiadają o "kolosalnych stratach bandytów".
Nawet skwapliwie prezentujące sukcesy wojskowej ofensywy media nie są w stanie pokazać, że tak jest w istocie. Dowództwo powiadamia reporterów telewizyjnych o każdym zabitym mudżahedinie, są to jednak rzadkie obrazki w relacjach z pola walki. Musa zwrócił natomiast uwagę, że taktykę propagandowej przesady stosowano podczas wojny kaukaskiej w pierwszej połowie XIX w. Carski kontyngent walczył wtedy z góralami Czeczenii i Dagestanu, informując o kolejnych porażkach powstańców. Wreszcie podsumowano liczbę rzekomo zabitych rebeliantów - okazało się, że "padło" ich więcej niż wynosi liczba mężczyzn w Dagestanie. Rosyjskie stacje telewizyjne prześcigają się za to w przedstawianiu "nie najgorszej" kondycji uchodźców rozlokowanych w trzech obozach na terytorium Inguszetii - Sputnik w stanicy Sliepcowskaja, w Karabułaku i Małgobeku. Rozlokowano ich tam - po 15-17 osób - w wojskowych pałatkach z demobilu. Uciekinierzy gnieżdżą się w osobowych wagonach kolejowych nieopodal Sliepcowskiej. Domostwa w ojczystych stronach pozostawiło 200 tys. ludzi. Warunki sanitarne, w jakich żyją uchodźcy, urągają elementarnym zasadom higieny. Dieta uciekinierów ogranicza się do skąpych przydziałów chleba, makaronu, mikroskopijnych ilości cukru i masła. Czeczenka Aza Saratowa, współpracująca z OBWE, mówi, że niedawno lokatorom pociągu dostarczono puszki "tuszonki" (wołowej konserwy). Zatruło się kilkadziesiąt osób. Saratowa dziwi się, że w ośrodkach dla uchodźców nie ogłasza się jeszcze stanu klęski humanitarnej. - Może dojdzie do tego wówczas, gdy wybuchnie epidemia tyfusu i cholery? - pyta.
Uciekinierzy zaczynają masowo chorować na świerzb i wszawicę. Odnotowano zachorowania na gruźlicę. Nie ma opału. Asia Jasajewa, Czeczenka z organizacji Lekarze Świata, liczy na to, że ludzi nie opuści do końca nadzieja. Może przetrwają kolejną próbę życiową. - Ja na pewno nigdy nie upadnę na duchu. Będę pomagać rodakom po kres sił - zapowiada sanitariuszka Madina Gierojewa. Jej zdaniem, Polacy i Czesi lepiej rozumieją tragedię czeczeńską. Ludzie są im za to wdzięczni. Pamięć o ich dobrych uczynkach przetrwa - prorokuje Madina. Dziwi się, że Amerykanie przedkładają interesy gospodarcze nad bojkot Kremla. Dużo gorzej niż w tych trzech obozach jest w pociągu stojącym na bocznicy niedaleko Nazrania. W wagonie gnieździ się po osiem, dziewięć rodzin. Ogrzewanie jest rzadkością. Spacer korytarzem pociągu uświadamia niewyobrażalny brud. - Nie ma już dla mnie życia - woła z rezygnacją jakaś staruszka i wybucha spazmatycznym płaczem. Część dzieci uczy się w rozstawionych nieopodal dwóch namiotach. - Możliwość uczenia najmłodszych to przynajmniej namiastka normalnego życia. Może nie wszyscy się wykoleją - mówi młoda nauczycielka z Groznego. Tamara Chadujewa prowadzi dziecięcy ośrodek rehabilitacji Gwiazdeczka. Garstka psychologów stara się leczyć młodzież z wojennych fobii, strachów i urazów. Jeśli zaistnieje taka potrzeba, w sukurs przychodzą im psychiatrzy i neuropatolodzy. - Najlepszą terapią są treningi zespołowe - uważa Tamara. Gdy rozmawiamy na świeżym powietrzu, do Chadujewej podchodzi czeczeński wyrostek. Zadaje pytanie w ich języku. Otrzymuje odpowiedź i, nieżyczliwie ją komentując, oddala się. - Interesował się, co tu robisz - tłumaczy Tamara. - Odparłam, że jesteś dziennikarzem. Na co odrzekł, że cudzoziemcy tylko gadają, notują i nie ma z tego jakiegokolwiek pożytku. Lepiej oceniają obcokrajowców uchodźcy spotykani na przejściu granicznym łączącym Inguszetię z Czeczenią. Posterunek nazywa się Kaukaz 1.

Według oficjalnych zapewnień, uchodźcy czeczeńscy mogą wracać do rodzinnych stron. Odważa się na to jednak niewielu


Po rozpoczęciu przez Kreml operacji wojennej był przez wiele dni zamknięty dla ruchu. Rozciągnięta na kilometry ciżba ludzka tworzyła znakomitą tarczę dla Rosjan atakujących stamtąd Czeczenię. Islamscy bojownicy nie mogli bowiem odpowiadać na ogień napastników, obawiając się rzezi swych ziomków. Moskwa tłumaczyła zamknięcie granicy "koniecznością sprowadzenia systemu komputerowego". - W takie idiotyzmy może uwierzyć tylko niemowlę - zapewnia Ismail. Teraz punkt Kaukaz 1 czynny jest od godziny ósmej do czternastej. Parę godzin obserwacji wystarczy, by stwierdzić, że ludzie wciąż uciekają z bombardowanych terenów. Samochody uchodźców są oznakowane białymi flagami. Tymczasem - według oficjalnych zapewnień - rzesze Czeczenów mają wracać do rodzinnych stron. Odważa się na to jednak niewielu, opłacając swą decyzję haraczem dla żołnierzy. Pogranicznicy pod byle pretekstem - np. zarzucając "powrotnikom", że nie mają dokumentów sprzedaży - konfiskują telewizory, magnetowidy, komputery. - To chciwe, pozbawione godności zwierzęta - dosadnie określa postępowanie Rosjan Asłan. Kilka godzin wcześniej bezsilnie przyglądał się, jak żołnierze bez skrupułów, z butnym uśmiechem "rekwirowali" dobytek jego rodziny.

Więcej możesz przeczytać w 49/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.