Kompleks kołchoźnika

Kompleks kołchoźnika

Dodano:   /  Zmieniono: 
W popegeerowskich wsiach wegetuje pół miliona bezrobotnych
W gminie Łobez w woj. zachodnio-pomorskim spośród 15 tys. mieszkańców bez pracy oficjalnie pozostaje 1556. W tamtejszych wsiach bezrobotnych jest w rzeczywistości aż 90 proc. osób w wieku produkcyjnym. Większość pracowała kiedyś w PGR-ach. W Mesznem praktycznie wszyscy dorośli mieszkańcy byli zatrudnieni w Państwowym Gospodarstwie Rolnym. Gdy upadło, nikt nie szukał pracy. Gospodarstwo w Dalnie specjalizowało się w mleczarstwie - posiadało 1200 krów, w tym 850 mlecznych. Pracę i darmowe mieszkanie otrzymywał tam każdy chętny. Do Dalna przyjeżdżali więc ludzie z całej Polski. - Teraz w oborach płoną ogniska, przy których młodzież urządza dyskoteki. Gdy się ściemnia, pojawiają się szabrownicy wynoszący wszystko, co ma jakąkolwiek wartość - opowiada Grzegorz Ligęza, który w Dalnie przepracował 20 lat (jako zootechnik). Także w Dalnie bezrobotni nie szukają pracy - uważają, że im się to nie opłaca. Czekają na obiecane przez prezydenta Kwaśniewskiego renty socjalne.
Mentalność mieszkańców popegeerowskich wiosek to połączenie kompleksu chłopa pańszczyźnianego i świadomości kołchoźnika - uważają socjologowie.
- Mieszkańcy dawnych PGR-ów to ludzie niekiedy od trzech pokoleń odtwarzający pewien utarty wzorzec środowiskowy: edukację kończą na szkole podstawowej i wcześnie podejmują pracę zarobkową. W zmienionych warunkach okazało się to pułapką - mówi prof. Elżbieta Tarkowska z Instytutu Filozofii i Socjologii PAN, która zajmowała się między innymi problemami ubóstwa w byłych PGR-ach. - Ludzie ci są poza tym obciążeni licznymi rodzinami, a gdy pozbawiono ich wielu udogodnień, do których przyzwyczaili się w PGR-ach, nie potrafili się odnaleźć.
Popegeerowskie wsie wyglądają tak samo w Lubuskiem, na Dolnym Śląsku, Pomorzu, Mazurach czy Podlasiu. Na remonty bloków brakuje pieniędzy, toteż popadają w ruinę. Blokowiska coraz bardziej przypominają więc zasiedlone ponownie na dziko osiedla wokół elektrowni atomowej w Czarnobylu czy zrujnowane rosyjskie kołchozy. W popegeerowskich wsiach kwitnie tylko bimbrownictwo, lecz policja nawet nie zamierza z tym walczyć. Ludzie godzinami siedzą na ławkach przed domami, wieczorem piją samogon. - Wszyscy nas oszukali. Czekają, żebyśmy pozdychali, wtedy problem sam się rozwiąże - mówi mieszkaniec Dalna.
Tymczasem system zasiłków nie tylko nie rozwiązuje ich problemów, lecz je pogłębia. Nie funkcjonują też rozpoczęte w kilku regionach programy aktywizacji zawodowej. Niewypałem okazała się większość inkubatorów przedsiębiorczości w popegeerowskich osiedlach. Ponad trzy czwarte osób, które otrzymały kredyty na rozkręcenie małego, rodzinnego biznesu, splajtowało i znowu zwróciło się po zasiłki. - Zdecydowana większość byłych pracowników PGR-ów nie skorzysta z minikredytów, nie stworzy sobie miejsc pracy. To po prostu przerasta ich umiejętności. Przeszkodą nie do przebycia jest dla nich choćby konieczność opracowania biznesplanu - wyjaśnia prof. Tarkowska.
Według badań Marii Mydlak, socjologa wsi, tylko 6 proc. pracowników PGR-ów było pod koniec ich istnienia zainteresowanych posiadaniem własnego gospodarstwa. Aż 72 proc. nie wyobrażało sobie innego życia. Podobne wyniki uzyskano w Rosji i na Ukrainie w badaniach kołchoźników. Trudno się temu dziwić, jeśli zważyć, że w państwowych gospodarstwach rolnych funkcjonował system deputatów: na mleko, ziemniaki, mięso, warzywa, węgiel. Przeważnie nie płacono też za wodę, ciepło, energię elektryczną. Ceną za tę opiekuńczość państwa była często izolacja - bloki budowano w szczerym polu. Centrum kulturalnym blokowisk były sklepy, a najbardziej poszukiwanym towarem kulturalnym - wódka i tanie wino.
- PGR-y pełniły de facto funkcje gmin: organizowały życie kulturalne, oświatę, rozwiązywały problemy socjalne. Oczywiście, na bardzo niskim poziomie, lecz mieszkańcy pegeerowskich gett nie mieli żadnego porównania, żyli jak na wyspie - tłumaczy Stanisław Zimnicki, szef szczecińskiego oddziału Agencji Własności Rolnej Skarbu Państwa. Wolny rynek odsłonił brutalną prawdę o wartości i jakości opieki państwa.
- Bezrobotni z popegeerowskich wsi wcale nie garną się do pracy. Chętnie wyciągają za to rękę po zasiłki - tłumaczy Halina Szymańska, burmistrz Łobza. - Ale nie ma się co dziwić: w PGR-ach właściwie od początku dominowała selekcja negatywna. Trafiali tam ludzie najsłabsi, nie potrafiący się odnaleźć w innej działalności - dodaje. Często byli to ci sami ludzie, którzy przed wojną pracowali na folwarkach. W PRL dziedzica zastąpiło państwo. W troszyńskim PGR-ze w Gorzowskiem znaleźli się na przykład przesiedleńcy z kilku osad folwarcznych spod Stanisławowa. W Bielinie i Stołecznej w Szczecińskiem - spod Równego. Znowu mieszkali razem, a dyrektor PGR-u - jak niegdyś dziedzic - objeżdżał pola dwukółką. Prof. Florian Znaniecki, socjolog, określał tych ludzi jako podmioty paternalizmu władzy, która "beznadziejnemu proletariuszowi" gwarantuje społeczną równowagę i poczucie bezpieczeństwa.
Paternalizm państwa był jednak wyjątkowo kosztowny. Na PGR-y przeznaczano ponad połowę wszystkich nakładów inwestycyjnych na rolnictwo, mimo że gospodarstwa te wykorzystywały jedynie 20 proc. użytków rolnych. W Pilskiem, Słupskiem czy Elbląskiem państwowe gospodarstwa zajmowały połowę areału gruntów rolnych, w Szczecińskiem - aż 65 proc. Gdy decyzją Sejmu (w październiku 1991 r.) je zlikwidowano, okazało się, że długi 1666 gospodarstw wynoszą ponad 2 mld zł, czyli stanowią jedną trzecią wartości ich majątku. W następnych latach długi powiększyły się dwukrotnie, a majątek uległ prawie całkowitej dekapitalizacji.
Obecnie trudno nawet określić liczbę bezrobotnych pracowników byłych PGR-ów. W raportach Fundacji Rolniczej oraz Fundacji Wspomagającej Zaopatrzenie Wsi w Wodę mówi się o 50 tys. osób. Przedstawiciele komitetu wyborczego Aleksandra Kwaśniewskiego wyliczyli, że jest ich ok. 150 tys. Socjologowie wsi szacują zaś ich liczbę na pół miliona, uwzględniają bowiem także członków rodzin bezrobotnych. Wspomniane pół miliona osób to w jakimś sensie wiejska odmiana homo sovieticus, ludzie niezdolni (często nie z własnej winy) do życia w warunkach wolnego rynku - tak jak miliony kołchoźników w byłym ZSRR.
Dwa tygodnie temu Bank Światowy przyznał Polsce ponad 120 mln USD pożyczki, z czego 22,5 mln ma być przeznaczone na aktywne formy walki z bezrobociem na wsi. Zaproponowany przez polskich i zagranicznych specjalistów program przewiduje, że każdy chętny uzyska 22,7 tys. zł pożyczki. Również rząd przeznaczył na ten sam cel 60 mln zł z rezerwy budżetowej. Jedynym warunkiem uzyskania pożyczki jest przedstawienie planu wykorzystania pieniędzy. Jak jednak sensownie może inwestować pieniądze ktoś, dla kogo jedynym stałym dochodem był przez ostatnie lata niewielki zasiłek na dzieci?
Renta socjalna proponowana przez Aleksandra Kwaśniewskiego to niezły chwyt wyborczy. Byłby to dobry pomysł, gdyby nie to, że jest całkowicie nieskuteczny i na jego realizację nie ma pieniędzy. A nawet gdyby były, musiałby je znaleźć rząd. Ten nie jest jednak jeszcze częścią komitetu wyborczego obecnego prezydenta. 

Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.