Igrzyska

Dodano:   /  Zmieniono: 
Kandydaci na prezydenta mają fajerwerki, wiece, pikniki i billboardy, zapomnieli tylko o programach
Kiedy w 1984 r. przed wyborami prezydenta USA jeden z konkurentów do nominacji Partii Demokratycznej zaczął elokwentnie przedstawiać swój wyjątkowo niekonkretny program, Walter Mondale potraktował go sloganem jednej z sieci barów szybkiej obsługi: "Where's the beef?" (Gdzie jest mięso?). To samo pytanie można zadać niemal wszystkim kandydatom na prezydenta Rzeczypospolitej. W odpowiedzi jak w PRL otrzymamy kartki z wydrukowanymi obietnicami lepszej przyszłości. I w USA, i w Polsce prezydenci wybierani w bezpośrednich wyborach mają najsilniejszy mandat polityczny. Na tym jednak podobieństwa się kończą.

Jakie powinny być relacje między płacą a pracą? "Praca, która będąc podstawą wolności i godności człowieka, a także jego publicznym prawem i moralnym obowiązkiem, powinna być należycie opłacana, aby dawała godziwe utrzymanie polskim rodzinom" - niebywale precyzyjnie poucza Jan Łopuszański. Co, kiedy i jak zmieniać w gospodarce? "Niezbędna jest restrukturyzacja przemysłu ciężkiego, szczególnie hutnictwa, górnictwa i przemysłu zbrojeniowego. Konieczna jest też dogłębna restrukturyzacja polskiego rolnictwa" - szokuje odkrywczymi tezami o maśle, które jest maślane, Aleksander Kwaśniewski. Jedyna dotychczas konkretna propozycja programowa prezydenta to wprowadzenie rent dla byłych pracowników PGR. Ale skąd wziąć na to pieniądze i ile, tego już nam nie powiedział. Jak zwalczać bezrobocie? "(...) Ośmielamy się skierować swoją prośbę do wszystkich państwa, właścicieli bądź zarządzających małymi i średnimi firmami, o przyjęcie przynajmniej jednego pracownika. W ten sposób powstałby żywy pomnik Roku Jubileuszowego" - między innymi tak właśnie Dariusz Grabowski wyobraża sobie utworzenie 2,5 mln miejsc pracy. "Będę zabiegał o obniżenie podatków dla ludzi tworzących nowe miejsca pracy, będę wspierał dalszą restrukturyzację i modernizację nieefektywnych sektorów gospodarki" - wylicza Marian Krzaklewski, nie przedstawiając jednak, jak będzie zabiegał i kiedy - jako prezydent - zgłosi projekty odpowiednich ustaw.
Bardziej konkretny jest Andrzej Olechowski, zamiast ryby chcący dawać obywatelom wędkę, na przykład podnosząc poziom oświaty. "Wystąpię do parlamentu o zwolnienie z podatku dochodowego wydatków na kształcenie w szkołach publicznych i prywatnych (...) o znaczne zwiększenie środków na edukację na wsi i w małych miastach". Cel jest bezdyskusyjnie słuszny, jak jednak "zwiększyć środki"? Może poprzez podwyższenie podatków? Niemożliwe, bo Olechowski chce je obniżać. Może dzięki obcięciu dotacji na nierentowne kopalnie? Jeśli tak, to kiedy i które? Wszystko o "kwestii edukacji" wie już natomiast Jarosław Kalinowski: "Kwestią jest, jak rozwiązać problem edukacji. Problemem są sztuczne podziały na wsie i miasta, miasteczka i duże miasta, lewicę i prawicę (...). Prezydent jako głowa państwa, mający autorytet, powinien zabierać głos w tak ważnych sprawach jak edukacja". Prezes PSL potrafi być jednak konkretny i precyzyjny, kiedy chodzi o prezentowanie swojego gabinetu. Na internetowych stronach partii - jak informują ich właściciele - "możecie Państwo obejrzeć wnętrze gabinetu Jarosława Kalinowskiego w siedzibie Polskiego Stronnictwa Ludowego w Warszawie, prezentowane w postaci panoramy, którą można obracać o 360 stopni". I już widać radość wyborców.
Na razie tylko Lech Wałęsa, wbrew potocznej opinii, podaje konkretne terminy i rozwiązania: w 2002 r. przyjęcie dwóch stawek podatku dochodowego od osób fizycznych (18-procentowej i 38-procentowej), w 2004 r. wprowadzenie podatku liniowego, w 2005 r. likwidację podatku dochodowego od osób prawnych. Proponuje też "wsparcie finansowe organizacji pozarządowych działających na rzecz przeciwdziałania ubóstwu do 2,5 proc. naliczonego podatku dochodowego". Brzmi to jak akapit wyjęty z programu amerykańskiej Partii Demokratycznej.
Kandydat na prezydenta USA, gubernatora Dakoty Południowej czy burmistrza miasteczka Pulaski, zapytany, czy jest konserwatystą, socjaldemokratą czy socjalistą, odpowiada: "Zadaj mi pytanie, a powiem ci, jakie jest moje stanowisko". "Nie ma demokratycznej czy republikańskiej metody oczyszczania miasta, jest tylko dobra bądź zła" - mawia burmistrz Nowego Jorku Rudolph Giuliani. Kandydaci snujący ogólne wizje poprawy stanu edukacji czy obniżenia podatków z reguły mogą liczyć na kubeł zimnej wody w postaci pytań: "Kto za to zapłaci?". W roku 1992 spis obietnic wyborczych tandemu Clinton - Gore został zawarty w liczącym 230 stron programie wyborczym zatytułowanym "Ludzie na pierwszym miejscu". Obok sloganów przedstawiał on konkretne sposoby realizacji takich zadań, jak zwiększenie liczby policjantów o 100 tys., podniesienie kwalifikacji i płac nauczycieli, a nawet skrupulatnie udokumentowaną propozycję zaoszczędzenia 2 mln USD poprzez indeksację opłat za składowanie odpadów radioaktywnych na terenach federalnych.
W Polsce brakuje tradycji zadawania konkretnych pytań politykom. A jeżeli się nawet pojawiają, to w odpowiedzi słyszymy zwykle to, co tak dobrze opanował Jan Łopuszański: "Prezydent (...) nie wyręczy Sejmu i Senatu w wykonywaniu ich zadań ustawodawczych ani rządu w kierowaniu gospodarką. Nie może więc obiecywać tego, co nie jest w jego kompetencjach". Ale o tym, co może należeć do ich kompetencji, kandydaci też nie mówią: nie przedstawiają propozycji inicjatyw ustawodawczych ani sposobów ich finansowania. - O budżecie decyduje rząd, lecz można spytać, w jaki sposób zamierzają zbudować koalicję, która przeforsuje zgłoszone przez nich pomysły - zauważa prof. Wiktor Osiatyński, konstytucjonalista. Argument o braku odpowiednich uprawnień pozwala ukryć bezprogramowość kandydatów. Mamy igrzyska zamiast publicznej debaty.

Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.