Ludzie zza Krzaka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Najpierw byłem speszony żebractwem, nie wiedziałem, jak się zachować. Siedziałem więc w samochodzie i jak wielu kierowców w podobnej sytuacji odwracałem oczy, sprawdzałem godzinę, przebieg kilometrów
W drodze z pracy do domu codziennie przejeżdżam przez szczególne skrzyżowanie: zaprojektowano je z rozmachem, dwupoziomowo, obszernie, jak całą Trasę Toruńską w Warszawie. Zabrakło jednak funduszy na dokończenie budowy i zostawiono na razie prowizorkę: zamiast dwóch poziomów sterczy kilkanaście betonowych słupów, które miały unieść estakadę, a ruchem steruje zwyczajna sygnalizacja świetlna. Szerokie pasy zieleni po obu stronach jezdni wydeptywane są zaś codziennie przez żebrzących ludzi, podzielonych na drużyny dyscyplinarne. Gdy się jedzie z centrum, czekają na nas inwalidzi: bez nogi (o kulach albo na wózkach), bez ręki. Zwykle są schludni, młodzi, ubodzy. Drugą stronę skrzyżowania opanowały matki z dziećmi na ręku oraz pewien karzeł, tak niewielkiego wzrostu, że jego twarz wypada dokładnie na wysokości siedzącego w samochodzie osobowym kierowcy.
W miejscach, gdzie spacerują, od dawna nie ma już trawy. Tylko piasek, kurz i pył. Ci, którzy jeżdżą tędy codziennie, najczęściej zapobiegliwie zmieniają pas ruchu na środkowy, oddalony od krawężników i żebrzących ludzi. Są jednak tacy, którzy podjeżdżają do nich specjalnie. Jedni po to, by wcisnąć w rękę monetę, inni - by się im przyjrzeć z bliska. Patrzą wtedy bezczelnie, z zamkniętego samochodu, prosto w oczy i czytają wypełnione koślawym pismem tabliczki.
Ten obraz jest już nieodłączną częścią ułomnego warszawskiego skrzyżowania ze sterczącymi w niebo kikutami niepotrzebnych słupów. Zacząłem się wręcz przyzwyczajać, aż nagle wszystko nabrało nowego wyrazu: kilkaset metrów przed redutą żebraków zamontowano radosny billboard z roześmianą twarzą młodego mężczyzny i mocnym hasłem: "Krzak tak". W jednej chwili ułożyła się z tego polityczno-społeczna psychodrama. Teraz w drodze do domu mijam najpierw wyborczą agitkę, a zaraz za nim spotykam ludzi, którzy dopisują swoisty kontekst przedwyborczy. Nazwałem ich ludźmi zza Krzaka.
Najpierw byłem speszony żebractwem, nie wiedziałem, jak się zachować. Siedziałem więc w samochodzie i jak wielu kierowców w podobnej sytuacji odwracałem oczy, sprawdzałem godzinę, przebieg kilometrów, regulowałem radio. Kiedyś jednak odważyłem się i przeczytałem tabliczkę, cierpliwie trzymaną za szybą samochodu. To była prośba o pieniądze na protezę nogi. Stał przede mną dwudziestoletni mniej więcej chłopak o inteligentnej twarzy: nie było na niej ani bólu, ani złości, ani wstydu, ani poniżenia. Informował tylko, że nie stać go na protezę nogi, a ona umożliwiłaby mu jeszcze normalne życie. Prosił, żeby mu pomóc.
Na pewno oszukuje! - pomyślałem - pewnie podwinął nogę, jak to widziałem w szkole żebraków na filmie "Olivier!". Spojrzałem podejrzliwie w poszukiwaniu dowodów oszustwa, ale natychmiast oblałem się żarem wstydu: chłopak był w krótkich spodenkach, nie oszukiwał. Na dodatek zapaliło się właśnie zielone światło i musiałem ruszyć. Jechałem do domu zawstydzony i poniżony własną małodusznością. Obiecałem sobie, że następnym razem...
Ale następnym razem zza Krzaka wyłoniła się dziewczyna z dzieckiem na ręku. Na karteczce kulfonami napisano, że prosi o pieniądze na lekarstwo. Może oszukuje? Może zbiera na coś innego? Może to nie dziecko tylko lalka? Tym razem przeciąłem myśli jednym opuszczeniem szyby: podeszła, uśmiechnęła się, wzięła monetę, powiedziała "dziękuję" z obcym akcentem. Zdążyłem jeszcze zapytać, jak ma na imię dziecko. Jasza - usłyszałem miły, jasny głos. Już było zielone. Tym razem poczułem się lepiej - nie odwróciłem oczu. I już nie obchodziło mnie, czy te pieniądze były rzeczywiście na lekarstwa. Pomyślałem tylko, że za nic nie chciałbym być w jej sytuacji. Przypomniałem też sobie scenę sprzed kilku godzin, gdy tuż koło redakcji "Wprost" podeszła do mnie zanosząca się od płaczu staruszka: trzymała w ręku puste opakowanie lekarstwa i skarżyła się, że nie ma za co wykupić go w aptece. Wtedy poczułem wręcz skurcz. Nie miałem wątpliwości, że nie kłamała.
Ludzie zza Krzaka pewnie nie wezmą udziału w wyborach. Są za słabi, za biedni, a często nie mają uprawnień, bo są cudzoziemcami. Ale - paradoksalnie - uważam, że to właśnie propozycje rozwiązania ich problemów dałyby najlepsze świadectwo o wartości kandydatów na prezydenta. To właśnie tu, na Warszawskim Skrzyżowaniu Żebraków, za billboardem Mariana Krzaklewskiego, powinni się stawić kandydaci. Tu dowiedzieliby się o sprawach do załatwienia więcej niż w swoich sztabach, a my dowiedzielibyśmy się o nich tego, co być może w całym tym zamieszaniu najważniejsze.

Więcej możesz przeczytać w 34/2000 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.