Upadek Ikara

Dodano:   /  Zmieniono: 

W cieniu sukcesu polskiej dyplomacji na europejskich salonach, awansu Donalda Tuska i Elżbiety Bieńkowskiej, rozgrywa się prawdziwa ludzka tragedia. Jest jak na obrazie Bruegla z upadającym Ikarem – na głównym planie radość, pewność siebie, zadowolenie z życia, a u dołu ledwo widoczna walka o życie. Ja właśnie o tym, któremu rozpuściły się skrzydła w drodze do nieba i który spada w czeluść.

Trudno to namalować, bo wszystko odbywa się w zaciszu gabinetów, więc postaram się to opisać. Współczesny Ikar marzył o najwyższych stanowiskach. Próbował i w PiS, i w Platformie, z Olszewskim, Buzkiem i Kaczyńskim. Ten ostatni pisał o nim, że jego cały polityczny program sprowadza się do „ja”.

Zawsze był o włos od zwycięstwa: niewiele brakowało, by został sekretarzem generalnym NATO, jeszcze mniej, by był prezydentem RP, a ostatnio szefem unijnej dyplomacji. Nic z tego nie wyszło i chyba wkrótce nie wyjdzie, bo właśnie Ikar traci swojego patrona, największy i jedyny atut – premiera, który był w niego zapatrzony jak w tęczę. A bez Tuska pozbawiony zaplecza Ikar nic nie znaczy w krajowej polityce. Nie może być wiecznie ministrem spraw zagranicznych, a na bycie premierem czy prezydentem nie ma szans – to chyba najbardziej dziś boli Ikara.

To prawda, jest wciąż wiceprzewodniczącym Platformy Obywatelskiej, ale to tylko ułuda potęgi, bo zastępców od wielu lat osobiście wyznaczał sam Donald Tusk. Partyjne doły, oględnie mówiąc, za Ikarem nie przepadają. I dały temu wyraz cztery lata temu podczas prezydenckich prawyborów, w których Bronisław Komorowski zmiażdżył go, zdobywając dwa razy więcej głosów. A że przy okazji Ikar kpił sobie często z nieznajomości języków przyszłego prezydenta, nie był pupilem w Pałacu Prezydenckim. Zadra została, a po publikacji nagranych taśm z rozmowy Ikara ze swoim kolegą z rządu – niechęć się jeszcze pogłębiła. Doradca prezydenta nazwał Ikara „kaczką rozjechaną przez tira”, czyli kimś, kto jeszcze ma władzę, ale jego dni są już policzone. I ostrzegł, że nie można wznosić się za wysoko.

Rzeczywiście, to kilkudziesięciominutowe nagranie musi być szokiem dla kogoś, komu Ikar wydawał się metrem z Sèvres polskiej dyplomacji, i mówi o nim więcej niż setki lukrowanych wywiadów, których w ostatnich latach udzielił. Być może dlatego, że pierwszy raz powiedział coś szczerze. I nie chodzi wcale o szokujący język ani jego stosunek do homoseksualistów czy pogardę dla ofiar katastrofy smoleńskiej. (Choć, prawdę mówiąc, trudno sobie wyobrazić, by w podobny sposób wyrażali się jego poprzednicy: Geremek, Rotfeld, Skubiszewski czy Cimoszewicz). Chodzi o dwulicowość, mydlenie oczu, kłamstwa i narażanie bezpieczeństwa Polski, które wyszły na jaw przy okazji rozmowy.

Okazało się, że co innego mówi, co innego myśli, a co innego robi. Zapewniał nas, że fundamentem naszego bezpieczeństwa jest militarna współpraca ze Stanami Zjednoczonymi, choć sam uważa, że jest wręcz przeciwnie. Że sojusz z USA to bullshit, który daje nam jedynie fałszywe poczuciebezpieczeństwa. Uważał więc, że powinniśmy militarnie związać się z Francją i Niemcami, choć jednocześnie wiązał nas z Amerykanami, w których nie wierzył. Musiało to wywołać zdziwienie za oceanem, bo politycy dość cierpko komentowali tę dwulicowość, pisząc, że ci, którzy najmocniej przyssali się do amerykańskiego cycka, okazują teraz Ameryce najmniej szacunku. Trudno mu więc będzie po tym wszystkim negocjować z administracją waszyngtońską gwarancje bezpieczeństwa dla Polski. A jest to konieczne w obliczu wojny na Ukrainie. Być może amerykańscy publicyści zapomną mu z czasem tę dwulicowość, politycy – zapewne nie.

Chodzą plotki, że ma się jeszcze wznieść przed upadkiem. I tak jak Grzegorz Schetyna z potężnego ministra stać się marszałkiem Sejmu. Stamtąd będzie już tylko pikował w nieznane. �

Więcej możesz przeczytać w 37/2014 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.