KRAJOBRAZ Z NAPOLEONEM

KRAJOBRAZ Z NAPOLEONEM

Dodano:   /  Zmieniono: 
Siedemdziesięciotysięczna Ramla to pierwsze miasto zbudowane przez Arabów (pod wodzą Sulejmana Abed-Almalika w 717 r. n. e.) na ziemiach historycznego Izraela. Po izraelskiej wojnie wyzwoleńczej w 1948 r. Arabowie - muzułmanie i chrześcijanie - pozostali jednak tylko w częściowo zrujnowanej kasbie, gdzie znaleźć można bazar z ciuchami, indykami, owocami. W bocznych zaułkach z orientalnymi knajpami stoi parę kopulastych, obrośniętych trawą i obwieszonych suszącą się bielizną grobowców szejków.
Trzy czwarte mieszkańców Ramli to Żydzi - głównie repatrianci z Maghrebu, Kurdystanu i Indii, którzy osiedlili się tu w latach 50., a także napływający w latach 90. repatrianci z byłego ZSRR. W targowe środy "Rosjanie" zajmują ostatnie 50 metrów bazaru, gdzie z kartonów na gołej ziemi sprzedają samowary, "babuszki" i tkane ręcznie kobierce z Azerbejdżanu. Podobnie jak na bazarach w Rosji, urzędują tu też faceci o aparycji alkoholików, sprzedający dzieła zebrane Breżniewa, koszulki z Leninem i pęki starych, zardzewiałych kluczy.
Nieraz z samego rana zdarzają się tam autentyczne antyki. Na "rosyjskim" bazarze pojawia się wtedy elegancki facet w obstawie dwóch barczystych skinów z torbami wypełnionymi butelkami taniej izraelskiej wódki "Gold". Elegant fachowym okiem ocenia błyskawicznie co wartościowsze przedmioty i wskazuje skinom, którzy bez pytania wrzucają je do worka. W zamian handlarze siedzący na rozwalonych skrzynkach z drewna cytrusowego otrzymują po butelce wódki i wszystko odbywa się bez zbędnych wyjaśnień.
Bazar w Ramli słynie jednak głównie z tzw. tunezyjskich sandwiczy: podłużna bułka z tuńczykiem plus jajko na twardo, rozgotowany kartofel i ostre przyprawy. Z takim sandwiczem można sobie usiąść w cieniu kościoła, gdzie parkują samochody, a Rumun sprzedaje rozłożone na urwanej masce silnika afgańskie kilimy i bele materiału w cętki lub czarno-białe pasy ť la zebra. Ostatnio w kasbie mieszka coraz więcej rumuńskich gastarbeiterów, którzy pracują na budowach.
Pod miastem znajduje się oflankowany szarymi od kurzu cyprysami i eukaliptusami, dobrze utrzymany brytyjski cmentarz wojskowy z czasów obu wojen światowych. Na 270 nagrobkach odczytać można polskie nazwiska. Dokoła parterowe hale fabryczne i warsztaty naprawcze, wysypiska śmieci ze stadami gawronów i cmentarzyska starych samochodów, za którymi widać zrudziałe od palącego słońca pola, gdzie Beduini wypasają owce.
Z nowych białych wieżowców ze spadzistymi czerwonymi dachami niosą się dźwięki rosyjskiego rocka z satelitarnej telewizji NTV. W przerzedzonym gaju oliwnym bezrobotni "Rosjanie" w podkoszulkach siedzą na plastikowych krzesłach, popijając słabe piwo "Neszer" ("Orzeł") z dużych zielonych i brązowych butelek.
Niedaleko stamtąd znajduje się niewidoczne z daleka więzienie Ramla, przypominające obóz karny ze spaghetti westernów. Najbardziej znanym więźniem był tam duchowy lider Hamasu Ahmed Jassin. Ten na wpół niewidomy i sparaliżowany szejk od 1989 r. odsiadywał trzynastoletni wyrok i co jakiś czas apelował o niedokonywanie zamachów samobójczych. We wrześniu ubiegłego roku (po nieudanym zamachu na innego hamasowca w Ammanie) Izrael zwolnił przed czasem Jassina, który teraz objeżdża arabskie stolice, zapowiadając kontynuowanie terroru.
Przed zardzewiałą bramą więzienia pod szarpanym przez gorący wiatr kawiarnianym parasolem pikietuje kilku rozwścieczonych działaczy praw człowieka. Protestują przeciw utworzeniu tam "ośrodka przejściowego", w którym w siedmiu przenośnych domkach przetrzymywani są nielegalni gastarbeiterzy. Mają oni zostać deportowani do swoich krajów ojczystych na koszt izraelskiego podatnika.
W Ramli nigdy nie było starożytnych Rzymian - inaczej niż w pobliskim żydowsko-arabskim miasteczku Lod, gdzie na osiedlu zamieszkanym przez narkomanów odkopano mozaikę o rozmiarach 18 na 10 metrów z flamingami, rozgwiazdami i kołem fortuny. W latach 70. Ramla słynęła głównie ze swoich dyskotek - "Rekin" i "Calipso" - i nazwana została "izraelskim Liverpoolem", gdy po koncercie Tiny Turner (z trzema składami perkusji na estradzie) tłum rezerwistów na przepustkach walił z automatów w sufity dyskoteki.
Na głównej ulicy Herzel widać kamienny kościół z małą dzwonnicą i zarośnięty kolczastymi chwastami jednopiętrowy minaret. Między ruderami kasby prześwitują brudnoszare bloki z wszechobecnymi w Izraelu zakurzonymi żaluzjami. Tutaj właśnie świeżo nawrócony ortodoksyjny Żyd (dawny kryminalista) postrzelił w nogi cztery młode "Rosjanki" za to, że zadawały się z Arabami.
38-letni burmistrz Ramli Joel Lawi, zwany "szeryfem", narzeka, że miasto nie istnieje na turystycznej mapie Bliskiego Wschodu. "Szeryf" jest dumny z oświetlenia, które zainstalowano w parku miejskim, upstrzonym jednorazowymi strzykawkami i sreberkami, oraz z żeńskiej (rosyjskojęzycznej) drużyny koszykówki Elicur-Ramla, która od paru lat zdobywa puchar w mistrzostwach pierwszej ligi. Udało mu się też rozwiązać problem ośmiohektarowej beduińskiej enklawy Dżuariosz, gdzie walki między dwoma klanami handlarzy narkotyków (Dżaruszi i Karadża) pochłonęły już życie 20 osób. Stanęło na tym, że mniejszy klan Karadża przeniesie się do Tel Awiwu.
W Ramli najlepszą knajpą jest "Halil" - między bazarem a dawną dyskoteką "Calipso". Lubią tam zaglądać politycy kursujący na trasie Jerozolima - Tel Awiw. Wentylatory kręcą się między porcelanowymi żyrandolami, a kelner z długim szponem na małym palcu roznosi słynne szaszłyki na rozpalonych prętach. Stary Alu-Halil bawi się różańcem pod lustrem ze szklanymi flamingami i ożywia się dopiero na widok izraelskiego szefa sztabu Amnoona Lipkin-Szachaka, zamawiającego humus w plastikowych słoiczkach na wynos.
Na odrapanym placyku ze stertami wyrzuconych kalafiorów zapach spalonego mięsa przypomina pierwsze festiwale pop z końca lat 60. Obok jest poturecki podziemny rezerwuar na wodę - cysterna z łukowatymi sklepieniami. - Ta woda wypływa z ziemi jak za czasów kalifa Haruna el-Raszida - tłumaczy w chłodnym półmroku Mahmar Farhud, dawny policjant, obwożący gości między starymi filarami wiosłową łodzią.
Przewoźnik Farhud w podwiniętej arafatce i z kolczykiem w uchu (to znaki szczególne arabskiego lewicowca) namawia do zwiedzania trzydziestometrowej Białej Wieży, czyli XIV-wiecznego minaretu. Stamtąd - po przejściu 119 stopni wąskim i krętym korytarzykiem - z małej wnęki muezina widać w przymglonym słońcu zatłoczoną autostradę Tel Awiw - Jerozolima i żółtawy klasztor św. Franciszka, znany głównie z tego, że Napoleon Bonaparte jeszcze jako generał spędził tam kiedyś upojną noc.
W klasztorze obok małego meczetu przypominającego polodowcową skałę trzy opalone na brąz zakonnice usiłują mówić po arabsku. Tłumaczem jest włoski ksiądz, który właśnie przyjechał z Libanu. Koło ołtarza wisi obraz (podobno Tycjana), a w zakonnej celi na drugim piętrze stoi żelazne łóżko, w którym rzekomo spał Napoleon. Fama głosi, iż generał Bonaparte kazał rozstrzelać muezina z pobliskiego meczetu za to, że po nie przespanej nocy został zbudzony krzykiem "Allah Akbar".

Więcej możesz przeczytać w 27/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: