DRYFUJĄCA WYSPA

Dodano:   /  Zmieniono: 
Amerykanie nie chcą umierać za Tajwan.
Po niedawnej wizycie prezydenta Billa Clintona w Pekinie niektórzy Tajwańczycy zaczęli się obawiać, że Stany Zjednoczone pozostawią ich na pastwę Chin, nigdy nie ukrywających swych ambicji wchłonięcia "zbuntowanej" wyspy. Prezydent Stanów Zjednoczonych mówił bowiem chińskim gospodarzom, że Amerykanie sprzeciwiają się tajwańskiej niepodległości, istnieniu odrębnego rządu w Tajpej oraz powrotowi Tajwanu na łono Organizacji Narodów Zjednoczonych.

Jako odrębny organizm państwowy wyspa pojawiła się na politycznej mapie świata w 1949 r. Uchodząc wtedy przed triumfującymi w Państwie Środka komunistami, zainstalowały się na niej wojska Czang Kai Szeka. Siły lojalne "generalissimusowi" obroniły niepodległość, mimo ponawianych przez Mao Tse Tunga prób agresji.
Tajwan był jednak pewny poparcia Ameryki. Przez długi czas reprezentował też całe Chiny w ONZ. Miejsce w tym gremium utracił dopiero w 1971 r., kiedy międzynarodową akceptację uzyskały komunistyczne władze Pekinu. Tajwańczycy poczuli się zdradzeni. Teraz, po ostatnich wypowiedziach Clintona, w miejscowych mediach pojawiły się dyskusje, czy USA nadal byłyby skłonne przyjść Tajwanowi z pomocą, gdyby Pekin zdecydował się na inwazję na wyspę. Jeszcze dwa lata temu nikt nie miał takich wątpliwości. Gdy chińscy marines prężyli muskuły w Cieśninie Tajwańskiej, ówczesną demonstrację siły militarnej kontynentalnych Chin złagodził i ostatecznie przerwał Biały Dom, wysyłając lotniskowce w rejon potencjalnego konfliktu. Groźnie początkowo wyglądające ognisko napięcia powoli się wypaliło. Mimo obaw Tajwańczyków, na razie ciągle jeszcze niewielu politologów kwestionuje amerykańską chęć wsparcia Tajpej w razie chińskiej napaści. Zgoda na "siłowe zjednoczenie" musiałaby bowiem oznaczać przyzwolenie na awanturnictwo i rezygnację przez Waszyngton z ambicji odgrywania dominującej roli w regionie Azji i Pacyfiku. Stany Zjednoczone natomiast będą zapewne popierać pokojowe wysiłki na rzecz scalenia Chin z Tajwanem. Tym bardziej że modernizujące się Państwo Środka może niedługo zająć równorzędne ze Stanami Zjednoczonymi miejsce na politycznej szachownicy świata. Amerykańska administracja podkreśla, że reunifikacja byłaby jeszcze prostsza, gdyby Chiny jednoznacznie zobowiązały się do przestrzegania praw człowieka i respektowania zasad demokracji. Na razie bowiem tłamszące wolności obywatelskie, nadal niezbyt zamożne państwo nie może być atrakcyjnym pretendentem do roli "dominium" dla bogatego, demokratyzującego się Tajwanu. Przykład Hongkongu wskazuje jednak, że w niedalekiej przyszłości mogą się spełnić nawet mało dziś realne wróżby polityczne.
O ile stosunki polityczne pomiędzy Pekinem i Tajpej ograniczają się do niezbyt intensywnego i prowadzonego w atmosferze nieufności dialogu, o tyle więcej nadziei na poprawę wzajemnych relacji budzi rozwój kontaktów handlowych, realizowanych głównie za pośrednictwem firm zarejestrowanych w USA. Wartość wzajemnych obrotów osiągnęła w ubiegłym roku zaledwie 130 mln USD, ale wykazują one dużą dynamikę wzrostu. Jeszcze szybciej rosną pośrednie inwestycje Tajwańczyków w Chinach kontynentalnych. Być może po obu stronach Cieśniny Tajwańskiej argumenty biznesmenów przeważą w kalkulacji politycznej nad demonstracją siły.

Więcej możesz przeczytać w 30/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.