Stronnictwo spekulantów

Stronnictwo spekulantów

Dodano:   /  Zmieniono: 
Wbrew opiniom chłopskich polityków, obecna cena skupu żywca zapewnia opłacalność hodowli, czego dowodem jest rosnąca produkcja
Co pewien czas w kręgach zbliżonych do PSL i Samoobrony krytykuje się politykę handlową. Ciężko pracujący chłop otrzymuje za kilogram świniaka 2,80 zł. A w sklepie kilogram mięsa kosztuje złotych naście. Wniosek jest prosty: chłop jest ograbiany, a spekulant się bogaci. Jeszcze prostsze wydają się sposoby naprawy sytuacji. Należy wprowadzić administracyjne ceny żywności i ściśle kontrolować, czy sprzedawcy się do nich stosują (kontrolerzy, oczywiście, wywodziliby się z PSL). Jeżeli to by nie pomogło, należałoby stoczyć bitwę o handel i po jego znacjonalizowaniu będzie już w Polsce tak dobrze, jak było przed 1990 r.

Spróbujmy pogląd ten skonfrontować z faktami. W każdym roczniku statystycznym znajduje się tabela "Produkcja, import, eksport i spożycie mięsa", która obrazuje drogę tego produktu od chlewu na talerz. Dla zatwardziałych mieszczuchów, przekonanych, że świnia w pewnym momencie eksploduje i rozpada się na kotlety schabowe panierowane oraz kiełbasę, niezbędne jest kilka słów wyjaśnienia. Po uszlachtowaniu świnię trzeba oczyścić z krwi i zawartości kiszek. Wskutek obniżenia ciepłoty z 40oC do temperatury otoczenia następuje także odparowanie części wody. Wszystko to sprawia, że maleje waga surowca. Przyjmując, że świnia ważyła 100 kg, chwilę po uboju zamienia się 78 kg mięsa w wadze poubojowej ciepłej. Oznacza to, że kupując taką świnię za 280 zł, kupiliśmy 78 kg mięsa w cenie 3,60 za kilogram (plus koszt uboju). Aby mięso się nie zepsuło, trzeba je dalej chłodzić. Po zakończeniu tego procesu mamy już tylko 65 kg mięsa w wadze poubojowej schłodzonej. Oznacza to, że kilogram mięsa kupiliśmy za 4,31 zł (plus rosnące koszty przetwarzania). Teraz pozostaje nam jeszcze podzielenie świni na półtusze i usunięcie części niejadalnych. Tracimy na tym kolejne 2 kg i pozostają nam 63 kg mięsa, które kupiliśmy po 4,44 zł (plus koszta). Taką półtuszę możemy - płacąc za transport - dostarczyć na giełdę rolną. 25 czerwca mogliśmy ją sprzedać za 4,10 zł. A zatem dotychczasowy zysk spekulanta na kilogramie wynosił minus 34 grosze (plus koszta). Niezbyt dużo, ale taką cenę półtusz ustala rynek i nic się na to nie poradzi. Zwłaszcza że tusze mrożone pochodzące z importu oferowane są po 2 zł za kilogram. Spekulant zajmujący się skupem nie musi jednak sprzedawać półtusz w całości. Może dokonać rozbioru mięsa i próbować sprzedać je po kawałku. Poniesie dodatkowe koszta i będzie mieć dodatkowe ubytki, ale uzyska wyższe ceny. Aby zobaczyć, jak na tym wychodzi, zbadajmy "strukturę świni" i prześledźmy giełdowe ceny. Jeżeli całą "zasortymentyzowaną" świnię uda nam się sprzedać, uzyskamy za nią 331,80 zł. Mówiąc inaczej, sprzedamy kilogram świni żywej po 3,32 zł. Relacja: cena mięsa podzielonego do ceny żywca wynosi 1,18 do 1. Mówiąc jeszcze inaczej, spekulant uzyskał osiemnastoprocentową marżę. Ta marża musi wystarczyć mu na zorganizowanie sieci skupu, ubój, badania weterynaryjne, rozbiór mięsa, przechowanie łatwo psującego się surowca, transport i oprocentowanie kredytów zaciągniętych na skup. W odróżnieniu od chłopa spekulant nie ma także pewności zbytu swojego produktu. Może pojechać na giełdę i nie sprzedać. Załóżmy jednak, że pazerność spekulanta sprawia, że chce jeszcze wyższej ceny. W tym celu zakłada w mieście sklep i - ponosząc dodatkowe koszta (m.in. wynajem lokalu, zakup urządzeń chłodniczych, opłata za energię i zatrudnienie personelu) oraz wydłużając okres zwrotu wyłożonego kapitału - chce sprzedawać mięso bezpośrednio konsumentom. Policzmy, ile za nie dostanie. 63 kilogramy wieprzowiny, którymi dysponuje, może sprzedać po następujących cenach (ceny z 28 czerwca z osiedlowego sklepiku w Lublinie): Jeżeli uda mu się wszystko sprzedać, a ubytków nie będzie, nasz mięsny spekulant otrzyma łącznie 465,90 zł. Oznacza to, że sprzedając mięso w sklepie, uzyska za kilogram żywca średnią cenę 4,66 zł. W ten sposób relacja: cena detaliczna - cena zakupu mięsa wynosi 1,66 do 1. Oznacza to, że marża, która musi pokryć wszystkie koszty zamiany świni na schabowy, wynosi 66 proc. Tyle zarabia cwaniak zajmujący się skupem i sprzedażą mięsa. Dla porównania, powszechnie szanowany biznesmen prowadzący bar piwny kupuje litr piwa w kegu po złotówce, a po nalaniu do kufla kosztuje ono 4,50 zł (marża 350 proc.). Powyższy wywód liczbowy, mający dowieść nieprawdziwości tezy o zbyt małym udziale hodowcy w detalicznej cenie mięsa i zbyt wysokich dochodach "pośredników", jest zbędny dla osób mających odrobinę szacunku dla logiki. Zamiast przytoczonych kolumn liczb wystarczy przypomnieć następujące dwa fakty: l skoro hodowcy uważają, że pośrednicy ich wyzyskują, sami mogą się zajmować przetwórstwem i handlem. Działalność tego typu nie wymaga wielkich nakładów kapitałowych, a na przepracowanie rolnicy polscy specjalnie chyba nie narzekają (łączny czas pracy w przeciętnym gospodarstwie jest w skali roku ponaddwukrotnie niższy niż ustawowo określony czas pracy w działach pozarolniczych), l skoro rynek mięsny nie jest zmonopolizowany i nie ma ograniczeń w zakładaniu firm, nie jest możliwe, by osoby zajmujące się handlem tym towarem pobierały zbyt wysokie marże (gdyby zyski były wysokie, pojawiliby się konkurenci zgadzający się na mniejszy zarobek). Wniosek, jaki płynie z tych rozważań, jest prosty. W aktualnych cenach detalicznych mięsa (wyznaczanych przez popyt, a zatem każda próba sztucznego ich podwyższenia sprawi, że sprzedaż się zmniejszy) nie ma możliwości podwyższenia udziału hodowcy w ostatecznej cenie mięsa. Można oczywiście przez podwyżkę ceny skupu do 4,50 zł (a takiej ceny żądała Samoobrona) doprowadzić do takiej sytuacji, że cena kilograma żywca w skupie będzie równa przeciętnej cenie mięsa w sklepie. Tyle że w takim wypadku trzeba by dopłacać do każdego kilograma żywca 1,70 zł (60 proc. aktualnej ceny). Przy skupie wynoszącym dwa i pół miliarda kilogramów oznaczałoby to konieczność przekazania do rolnictwa subwencji w wysokości 4 mld zł (miliard dolarów). Sfinansowanie takiej subwencji z podatku od dochodów osobistych wymagałoby jego zwiększenia o pięć punktów procentowych. Nie wykluczam możliwości zawarcia umowy społecznej polegającej na tym, że "bogaci" mieszkańcy miast zrzucają się, płacąc wyższe podatki na "pokrzywdzonych" mieszkańców wsi. Gdyby jednak do takiej umowy miało dojść, to uważam, że dotowanie produkcji wieprzowiny jest najgorszym ze sposobów zwiększania dochodów rolnych. Wbrew temu, co mówią chłopscy politycy, nawet obecna cena skupu żywca zapewnia opłacalność hodowli, czego dowodem jest rosnąca produkcja. Wzrost ceny skupu oznaczałby zatem zalew kraju niezbywalnym mięsem, a kłopoty z jego zbytem byłyby nie mniejsze niż w wypadku węgla. A nawet większe, ponieważ węgiel można składować na hałdach. 

Więcej możesz przeczytać w 30/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.