Grey, czyli cola i popcorn

Grey, czyli cola i popcorn

Dodano:   /  Zmieniono: 

Tak zwana „amerykańska sieczka filmowa” oczywiście nie jest adresowana do 40-letniego wyrafinowanego europejskiego pisarza wychowanego na Fellinim, Antonionim i Herzogu. Gdyby ten ostatni zabrał się za temat poruszany w „Pięćdziesięciu twarzach Greya”, dostalibyśmy coś paskudnie nieobliczalnego, wstrętnego i fascynującego jak „Stroszek”. SM okazałoby się głębokim dramatem, a sceny erotyczne byłyby straszne, obrzydliwe i poruszające. Tymczasem dostajemy estetykę „American Beauty”, czyli SM w wydaniu Playboy Late Night, bez pokazywania siusiaka i z obowiązkowym sześciopakiem na brzuchu.

Oczywiście wiedziałem, że tak będzie. Samo SM pokazane w całym swoim przerażającym okrucieństwie, kiedy osoba dotknięta tą fascynacją jak narkoman krzywdzi siebie i wszystkich wokoło, a jego ofiara wisi zawieszona na sznurze i nierzadko „przypadkiem” umiera, jest dla amerykańskiego kina komercyjnego absolutnie nie do przełknięcia, ponieważ „nie podobałoby się”, dramatycznie zawężałby się krąg odbiorców, wycieczki na pewno by nie przyszły, a multipleksy nie kupiły kopii. I tak jest właściwie ze wszystkim, co głębsze – pokazać coś naprawdę, oznacza często pierdnąć w salonie.

Musimy sobie zdać sprawę z tego, że sadyzm jest uzależnieniem i zboczeniem, które powoduje kataklizm w życiu wszystkich wokoło. W żadnym wypadku nie jest estetyczny i nie da się go pokazać w scenerii typu wanna pełna płatków róż, mały, zgrabny pejczyk i w ogóle – to nie jest nic dla gimbazy. A jak wiemy, gimbaza, a już na pewno jej żeńska część, ma przyjść, kupić colę, popcorn i wszystkie gadżety, zakochać się w głównym aktorze i utożsamić z główną aktorką. Może nawet dadzą sobie potem klapsa, bo to przecież teraz takie modne. W filmie nie ma właściwie nic niesmacznego, a tam, gdzie pojawia się prawdziwe SM, tam zawsze musi zaśmierdzieć. Gównem, krwią, rzygami albo przypaloną skórą. Taka jest niekomercyjna i niefilmowa prawda.

Ale przecież amerykańskie kino komercyjne kierowane do najszerszego odbiorcy jest robione przez mądrych amerykańskich żydowskich scenarzystów, którzy potrafią sprzedawać tabu i skandal z wyrwanym żądłem tak, aby „jechać na tym” promocyjnie, ale nie gorszyć. To trochę jak szczepionka – bakterie są, owszem, ale osłabione, nie zabiją nas. A małolaty się podniecą. Zależy więc, jak chcemy oceniać ten film: jeśli jako artystyczną wypowiedź o czymkolwiek, jest to porażka jakich mało. Jest to skandal w wydaniu kina familijnego, które może być z powodzeniem puszczane w sobotę o dziesiątej rano. Jeżeli jako produkt, na którym chciano zarobić, oczywiście, kochani Amerykanie, jak zawsze, jak zawsze... Jak zawsze zrobiliście coś, co było skazane na sukces komercyjny, zanim jeszcze rozbrzmiał pierwszy klaps na planie...

Już na etapie książki zrobiono bardzo dużo, żeby nam to „niemiłe” zboczenie Greya jak najbardziej osłodzić: jest piękny, młody i arcybogaty. A przecież mógłby być stary, brzydki i biedny. Mógł być rzeźnikiem z wielkim brzuchem. Takich zboków właśnie znałem. Mógłby. Ale wówczas nie byłoby tych wszystkich westchnień na widowni. Bo oto spełnia się amerykański sen: szara myszka, studentka idzie na wywiad z potentatem, zakochuje się z wzajemnością i nagle pojawia się problem, bo tam, gdzie powinien pojawić się happy end, pojawiają się nagle palnik czy pałka, rozwieracz ginekologiczny i inne narzędzia wymagające ciągłej dezynfekcji, a dziewczę jest dziewicą i chciało chodzić do kina, jeść popcorn, mieć fajnego chłopaka... Zamiast niej colą opiłem się i popcornem obżarłem ja. I starczy mi na długo. ■

©� WSZELKIE PRAWA ZASTRZEŻONE

Więcej możesz przeczytać w 8/2015 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.