Skok na główkę

Skok na główkę

Dodano:   /  Zmieniono: 
Pierwszy lipcowy weekend był dla Kliniki Neuroortopedii Stołecznego Centrum Rehabilitacji w Konstancinie wyjątkowo dramatyczny
Zespół lekarzy kierowany przez dr. Pawła Baranowskiego przeprowadził dziewięć wielo- godzinnych zabiegów. Wszyscy operowani doznali poważnych urazów kręgosłupa, skacząc do wody w miejscach niedozwolonych lub płytkich. Leczony w centrum Marcin, szesnastolatek z Warszawy, skoczył do Jeziorka Czerniakowskiego w miejscu, gdzie głębokość wody nie przekracza 80 cm. Teraz leży na specjalnym materacu podłączony do aparatury medycznej i cieszy się, że może swobodnie mówić. Sześciu innych mężczyzn z sali Marcina może tylko dawać znaki oczami. - To się stało 13 lipca, we wtorek. Nie wiem, jak to zrobiłem i dlaczego akurat tam skakałem. Mam basen pod domem, a poszedłem nad jeziorko. Jeśli stąd wyjdę o własnych siłach, będę pływał tylko w miejscach strzeżonych i na basenach - mówi Marcin. Jego koledzy nie przejęli się wypadkiem. - Właśnie dzisiaj powiedzieli, że idą skakać tam, gdzie ja to zrobiłem - wyjaśnia.
- W ciągu trzech letnich miesięcy trafia do naszego ośrodka około stu osób z całej Polski. I są to tylko cięższe przypadki. Robimy, co możemy, mimo że koszt leczenia pacjenta tylko w pierwszym miesiącu - wraz z transportem - dochodzi do 30 tys. zł. Następnych 11 miesięcy pobytu w klinice kosztuje ok. 200 tys. zł - mówi dr Paweł Baranowski, kierownik kliniki w Konstancinie.
W Konstancinie trwają prace nad wprowadzeniem ogólnopolskiego systemu pomocy w urazach rdzenia kręgowego i kręgosłupa. Specjaliści chcieliby ograniczyć do ośmiu godzin czas, w jakim pacjent dociera do specjalistycznego ośrodka. W Europie Zachodniej i USA aż 90 proc. chorych z urazami kręgosłupa trafia do szpitala w ciągu 30-50 minut od wypadku, a już po trzech godzinach są operowani. - U nas ciągle 8 proc. poszkodowanych umiera na skutek powikłań wynikających z tego, że pomoc przyszła za późno bądź udzielono jej niefachowo. Należy bowiem pamiętać, że najważniejsze w urazach rdzenia jest zabezpieczenie chorego w pozycji najmniej traumatyzującej oraz wykonanie zabiegu najpóźniej w ciągu ośmiu godzin od wypadku. Jeśli tak się nie stanie, pojawiają się uszkodzenia wtórne - tłumaczy dr Baranowski.
Wtórne uszkodzenia najczęściej powstają już podczas wyciągania poszkodowanego z wody. Niewiele osób wie, że ofiarę brawurowego skoku należy objąć za szyję, zaś głowa powinna być utrzymywana nad powierzchnią wody. Następnie trzeba go ułożyć w pozycji poziomej i obserwować reakcje organizmu. Podczas ewentualnej reanimacji szczególną uwagę należy zwracać na szyję i głowę. Po przyjeździe zespołu ratunkowego poszkodowanemu trzeba natychmiast założyć kołnierz ortopedyczny i jak najszybciej zrobić zdjęcie rentgenowskie. Od momentu wyciągnięcia z wody do położenia na stole operacyjnym nie może upłynąć więcej niż kilka godzin.
W rzeczywistości jest inaczej. Prof. Stanisław Nowak, kierownik Katedry i Kliniki Neurochirurgii Akademii Medycznej w Poznaniu, opowiada, że nierzadko pacjenci trafiają na stół operacyjny dopiero po 24 godzinach. Paweł Baranowski zauważa z kolei, że jego zespół często musi naprawiać błędy popełnione podczas operacji wykonywanych przez słabo do tego przygotowanych chirurgów z prowincjonalnych szpitali. Pacjentom mogą też zaszkodzić niekompetentni ratownicy i niefachowe zespoły karetek. W efekcie, jeżeli nawet chory przeżyje wypadek, powstają skomplikowane powikłania w obrębie układu oddechowego, a także zakrzepy. Poszkodowany jest wówczas skazany na życie na wózku inwalidzkim. Tymczasem, gdyby ofiarami ryzykownych skoków do wody zajmowano się zgodnie z zasadami sztuki lekarskiej, co dziesiąta z nich mogłaby wyjść z kliniki w Konstancinie o własnych siłach.
Urazy rdzenia kręgowego wymagają nie tylko skutecznej pierwszej pomocy, szybkiego transportu oraz właściwego leczenia farmakologicznego i chirurgicznego, ale rodzą też poważne skutki społeczne. Trzeba przecież pamiętać, że poszkodowani mają zwykle 15-40 lat, więc z trudem znoszą swoją nową sytuację. Wielu nie potrafi zaakceptować stanu całkowitego paraliżu. Na początku nie zdają sobie nawet sprawy z własnej sytuacji. Gdy sobie to uświadomią, najczęściej następuje załamanie, a to oznacza dodatkowe koszty na psychoterapię. - U wielu można wprawdzie zauważyć samobójcze skłonności, wola życia okazuje się jednak silniejsza - mówi dr Baranowski.
Wielu dopiero w szpitalu znajduje czas na analizowanie błędów, które popełnili. Niestety, często nie chcą mówić o okolicznościach wypadku. Z doświadczeń dr. Baranowskiego wynika tymczasem, że aż trzy czwarte jego pacjentów do ryzykownego skoku skłoniła brawura po wypiciu alkoholu. Coraz częściej zdarzają się też pacjenci znajdujący się pod wpływem środków odurzających.
Przebywający w Konstancinie Marcin zaczął już pracować z rehabilitantką. Na razie ćwiczenia ograniczają się do zginania stawów - codziennie w dwóch turach rehabilitantka wykonuje 2400 zgięć.
- Największą satysfakcję sprawiają nam pacjenci wychodzący stąd o własnych siłach. Z setki, która przeszła przez moje ręce, może dziesięciu się to udało - mówi Alicja pracująca z poszkodowanymi.

Więcej możesz przeczytać w 31/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.