DYNASTIE WSCHODU

Dodano:   /  Zmieniono: 
Niedawny ślub syna kirgiskiego prezydenta Askara Akajewa z córką Nursułtana Nazarbajewa, przywódcy Kazachstanu, był nie tylko zwieńczeniem miłości, jaka łączyła młodych od czterech lat. Ten związek to również pierwsze małżeństwo "dynastyczne", mające istotne znaczenie dla kreowania polityki na ruchomych piaskach postsowieckiej Azji Środkowej.
Na czele prawie wszystkich państw regionu stoją dawni partyjni bonzowie, którzy przeistoczyli się w autokratycznych "ojców narodu". Wspierając się na lokalnej oligarchii, utrzymują ster rządów, lawirując przy tym między interesami Moskwy i międzynarodowego kapitału zainteresowanego koncesjami na eksploatację miejscowych bogactw naturalnych.

Lider Kazachstanu nawet nie musi ukrywać, że ożenek potomka pomoże mu w rywalizacji z Uzbekistanem o polityczny i ekonomiczny prymat w regionie. Astana i Taszkient - znając swą geopolityczną wartość na środkowoazjatyckiej scenie politycznej, ukształtowanej po zlikwidowaniu żelaznej kurtyny - prą do przywództwa na terenach przez wieki zdominowanych najpierw przez carską, potem komunistyczną Rosję. Dyktatorskie rządy uzbeckiego satrapy Islama Karimowa, z powodzeniem powstrzymującego falę islamskiej ortodoksji, nie podobają się wielu obywatelom. Większość zeświecczonych Uzbeków pogodziła się nawet z tłumieniem muzułmańskiej "burzy i naporu", ale trudniej jest im zaakceptować bezceremonialne bogacenie się prezydenta, bez żenady szafującego majątkiem państwowym. Podobne pretensje do swoich przywódców mają mieszkańcy pozostałych republik Azji Środkowej - Kirgizi, Kazachowie, Tadżycy, a szczególnie Turkmeni. Wychowany w sierocińcu Saparmurad Nijazow, któremu apologeci nadali pompatyczny tytuł Turkmen- baszy, przechodzi samego siebie w nabijaniu prywatnych kont i jednoczesnym wydawaniu publicznego grosza na apoteozę własnych czynów. Nijazow jest najbarwniejszą i najbardziej orwellowską postacią na środkowoazjatyckiej arenie. Kierując krajem mającym nieprzebrane zasoby gazu i ropy, czyli gwarantowane na dziesięcio- lecie bogactwo, ten były komunistyczny pierwszy sekretarz rozwinął kult jednostki na wyjątkową skalę, porównywalną tylko z ponurą groteską, inscenizowaną od prawie półwiecza przez ród Kimów w Phenianie. Narcyzm 58-letniego Nijazowa chwalą sobie jedynie artyści, zarabiający krocie na kopiowaniu kolejnych wielkich portretów autokraty. Wysokie honoraria za tysiące podobizn wypłacane są z państwowej kasy. Budżet płaci za wszelkie zachcianki szefa państwa - kolosalny pałac prezydencki oraz Łuk Neutralności. Na górnym piętrze monumentalnego obiektu zostanie ulokowana obracająca się restauracja, umożliwiająca podziwianie górskich widoków stolicy, zaś na samym szczycie budowli stanie wielki posąg "ojca narodu", który również będzie się kręcił wokół własnej osi, upodabniając Nijazowa do słowiańskiego wszystkowiedzącego boga Światowida. W intencji Nijazowa Łuk Neutralności miał być figuratywnym wyrazem oficjalnej linii politycznej Aszchabadu. Nie chcąc zadzierać z Moskwą, a równocześnie pragnąc zachęcić kapitał amerykański do zagospodarowania złóż surowcowych i budowy rurociągów, Nijazow opowiedział się za formułą dystansu wobec Kremla i Białego Domu. Turkmeński lider, podkreślający swoją religijność pielgrzymkami do Mekki, nie szczędzi pieniędzy na budowę meczetów. Świecą one jednak pustkami, gdyż turkmeńska "owczarnia" nie chce się poddać islamskim rygorom, mimo zachęt ze strony władz. W zapale autogloryfikacji Nijazow zalecił nawet umieszczenie swego wizerunku na miejscowych banknotach. Nieliczni opozycjoniści, mający jeszcze odwagę działać w infiltrowanym przez policję kraju, twierdzą, że karykatura władcy, jaką stworzył Turkmenbasza, może być wynikiem biedy i wyrzeczeń, jakich zaznał w dzieciństwie. Żartują, że brak oporu jest skutkiem zrozumienia społeczeństwa dla nadwerężonego zdrowia Nijazowa, który niedawno przeszedł operację serca i dlatego nie powinno się go denerwować. Nursułtan Nazarbajew, rządzący twardą ręką bogatym w ropę naftową Kazachstanem, także traktuje aspirujący do roli regionalnego mocarstwa kraj jak własny folwark. Aby zapewnić sobie kontrolę nad mediami i stanowiskami gwarantującymi dopływ pieniędzy do prywatnych kieszeni, rezydujący w Astanie (gdzie niedawno przeniósł stolicę) prezydent faworyzuje krewnych i powinowatych.
Jego córka kieruje państwową telewizją, zaś zięć prezesuje komitetowi decydującemu o inwestycjach zagranicznych. Nieliczne głosy sprzeciwu czy krytyki są tłumione, a oponenci wtrącani do więzień lub atakowani na ulicy i w bramach domów przez "nieznanych sprawców". Piotr Swoik, kazachski dysydent, twierdzi, że polityczni przeciwnicy Nazarbajewa traktowani są jak setki tysięcy zesłańców, których do Kazachstanu wywozili kiedyś Rosjanie. Według 58-letniego przywódcy, w 2030 r. jego ojczyzna ma osiągnąć tak imponujący wzrost gospodarczy, że zyska miano gospodarczego "śnieżnego lamparta", kuzyna azjatyckich "tygrysów". Na plus można jednak Nazarbajewowi zapisać w miarę życzliwy stosunek do tamtejszej Polonii. Jej liczebność szacuje się na 100 tys. osób. Ze względu m.in. na swą martyrologiczną przeszłość i słabość Nazarbajewa do Polski nasi ziomkowie nie są tak dyskryminowani jak Rosjanie, choć większość z nich żyje w ubóstwie. Od metod podobnych do tych, jakie stosuje kazachska bezpieka, nie stronią również tajne służby Uzbekistanu. Stanowią one podporę władzy 60-letniego Islama Karimowa. W tej rozbudowanej, najsilniejszej w Azji Środkowej formacji pracuje 15 tys. funkcjonariuszy. Jedyną pozytywną stroną ich działalności jest to, że Taszkient należy do najbezpieczniejszych azjatyckich metropolii. Rozprawiono się ze złodziejami aut, choć jeszcze kilka lat temu samochody masowo przepadały w Uzbekistanie. Dopiero rygorystyczne egzekwowanie prezydenckiego dekretu o wymierzaniu najwyższego wymiaru kary sprawcom szczególnie groźnych przestępstw doprowadziło do znacznego spadku przestępczości. Zdarzały się egzekucje wykonywane publicznie niemal natychmiast po ujęciu złoczyńców. Walczący z politycznymi antagonistami i przestępczością Karimow nie zapomina o zapewnieniu spokojnej starości sobie i najbliższym. Mieszkający w Taszkiencie cudzoziemcy chwalą sobie wyjazdy do położonego kilkadziesiąt kilometrów od stolicy luksusowego ośrodka rekreacyjnego i dyplomatycznego klubu, zarządzanego przez rodzinę przywódcy. Etykietka łagodnego intelektualisty przylgnęła natomiast do 54-letniego prezydenta Kirgizji, Askara Akajewa, jedynego spośród środkowoazjatyckich liderów, który nigdy nie był lokalnym bonzą partyjnym. Zdaniem opozycji - mogącej tu działać swobodnie w odróżnieniu od innych państw regionu - Akajew także nie zapomina o osobistych interesach. Pomnaża swe dochody jednak ostrożnie i dyskretnie. Uboczne zarobki mają mu umożliwić m.in. kształcenie dzieci na drogich uczelniach zachodnich. Jednocześnie wszakże docenia się umiar tego męża stanu, potrafiącego skutecznie promować w świecie wizerunek Kirgizji jako solidnego, przyjaźnie nastawionego do zagranicznego biznesu państwa, swego rodzaju Szwajcarii Azji Środkowej. Niewielka i wciąż niezbyt zamożna Kirgizja nie może się jednak odciąć od wpływów regionalnego sąsiedztwa, dlatego nawet na miejskich bazarach z łatwością można nabyć narkotyki, płynące wartkim strumieniem głównie z Tadżykistanu. O walce z narkobiznesem w zrujnowanym wojną domową Tadżykistanie nikt nie myśli poważnie. Dochód z handlu środkami odurzającymi wspiera bowiem budżet prezydenta Imomali Rachmonowa, którego wojska z pomocą rosyjskiego kontyngentu usiłują zdławić tadżycką rebelię muzułmańską. Korzyści z narkotykowego biznesu czerpie jednak nie tylko on, ale również liczni plemienni watażkowie - w Tadżykistanie rozległe plantacje maku opiumowego i konopi indyjskich są nie dziwiącym nikogo elementem krajobrazu. Bez uprawiania nielegalnego procederu żadna ze stron nie miałaby funduszy na prowadzenie wojny domowej. Niewiele wskazuje na to, by miała się ona rychło skończyć, choć formalnie obowiązuje rozejm. W Duszanbe giną nie tylko tubylcy, ale i pracownicy organizacji międzynarodowych. Uzbrojona bojówka zaatakowała ostatnio pod stołecznym miastem i wymordowała członków patrolu, w tym polskiego oficera, podpułkownika Ryszarda Szewczyka. Mimo zapewnień Rachmonowa, mało kto wierzy, że uda się ustalić, kto był autorem tego krwawego aktu terroru, dokonanego w uchodzącej za ziemię bezprawia Tawildarze. Straż prezydencka z trudem potrafi zapewnić bezpieczeństwo przywódcy państwa nawet w stolicy - pół roku temu w zbrojnym zamachu zginęło czternastu ochroniarzy Rachmonowa.


Więcej możesz przeczytać w 31/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.