Czerwona kartka

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy Jackowi Dębskiemu uda się uzdrowić polski futbol?
Polska zajmuje w rankingu FIFA 48. miejsce. Nasza futbolowa reprezentacja przegrała wszystkie dotychczasowe eliminacje do mistrzostw Europy. Na awans do finałów mistrzostw świata czekamy już 12 lat.

UEFA zawiesza PZPN, drużyna narodowa nie może zagrać najbliższego meczu z Bułgarią, Amica Wronki, ŁKS i Polonia Warszawa tracą prawo do reprezentowania Polski w europejskich pucharach, a działacze narodowej federacji i najlepszych klubów pozbawionych możliwości zarobienia na europejskich boiskach dziesiątków tysięcy dolarów skarżą rząd o wysokie odszkodowania. Sponsorzy rezygnują z inwestowania w futbol, zrywane są kontrakty reklamowe, piłkarze zaś zaczynają szukać pracy za granicą. Tak przedstawia się najbardziej pesymistyczny scenariusz wydarzeń związanych z trwającą już ponad trzy miesiące wojną w polskim futbolu. Pod koniec kwietnia tego roku z Zurychu nadszedł do Polskiego Związku Piłki Nożnej list, w którym działacze FIFA i UEFA wyrażali swoje zaniepokojenie konfliktem wokół polskiej piłki. W maju prosili premiera Jerzego Buzka, by interweniował u Jacka Dębskiego, prezesa Urzędu Kultury Fizycznej i Turystyki. W lipcu przyjechała do Polski delegacja międzynarodowych organizacji piłkarskich, wysłano też kolejny list do premiera - tym razem w formie ultimatum. Jeśli Jacek Dębski nie "odwiesi" do 7 sierpnia działaczy PZPN, związek zostanie natychmiast zawieszony w prawach członka FIFA i UEFA. Władze światowej i europejskiej piłki nie interesują się meritum sporu. Tymczasem Jacek Dębski zarzuca działaczom piłkarskim, że ich związek od kilku lat uchyla się od płacenia podatku VAT za sprzedaż praw reklamowych, zrywa kontrakty i nie przedstawia dokumentów potwierdzających, na co przeznacza pieniądze potrącane klubom ze sprzedaży każdego zawodnika (10 proc.). Dębski utrzymuje też, że dwa ostatnie zjazdy przeprowadzono niezgodnie z prawem, złamano statut, delegatów wybierano według wytycznych prezesa Dziurowicza, że niektóre kluby nadal prowadzą podwójną księgowość, rozliczają "pod stołem" transfery zawodników, fałszują statystykę sprzedanych biletów, zawierają niejawne umowy ze sponsorami. - O morale działaczy piłkarskich niech świadczy to, że jeden z prezesów klubów chciał od znanego biznesmena milion dolarów łapówki za sprzedaż klubowych nieruchomości (wartych 7-8 mln dolarów) na cele komercyjne, choć status prawny tych terenów wciąż nie jest uregulowany - mówi były prezes pierwszoligowego klubu. Wojna między UKFiT i PZPN nie jest w istocie sporem prawnym. Piłka nożna, przynosząca na świecie dochody sięgające miliardów dolarów, balansuje w Polsce na granicy bankructwa, a jej struktura organizacyjna niewiele się zmieniła od czasów PRL. Obecne władze związku piłkarskiego są przy tym przekonane, że mają prawo działać tak samo jak 20 bądź 30 lat temu. Ten skansen kosztuje jednak rocznie dziesiątki milionów złotych - nie zarobionych bynajmniej przez przedsiębiorczych działaczy, lecz "załatwionych" z różnych źródeł, głównie z kieszeni podatnika. Efektem tych działań jest całkowity krach naszego futbolu: drużyna narodowa zalicza się obecnie do najsłabszych w Europie, a na światowych listach rankingowych klasyfikowana jest na 48. miejscu. Trudno się wszak temu dziwić, jeśli zważyć, że nasza pierwsza liga liczy 16 zespołów (rok temu - 18), a w drugiej gra 29 klubów (do niedawna 36), co jest chyba rekordem świata. Mimo niepewnych i niejasnych źródeł finansowania, zawodnicy zarabiają niewspółmiernie dużo do swych umiejętności - często ponad milion złotych rocznie. Podobne pieniądze trafiają do kieszeni trenerów ligowej czołówki. Ile zarabiają prezesi - nie wiadomo. Wiadomo za to, że z upadającego polskiego futbolu żyje kilka tysięcy osób, w tym sędziowie "drukujący" mecze na zamówienie. Polskie drużyny utrzymują się głównie ze sprzedaży najlepszych graczy, którzy przeważnie giną na ławkach rezerwowych w przeciętnych klubach zachodnich. W kraju pozostają juniorzy i emeryci. Doszło do tego, że najlepszymi graczami w naszej lidze są 38-letni weterani. Większość inwestycji w futbolu nastawionych jest na szybki zysk. Jeśli nawet zespół osiągnie sukces i dostanie się do elitarnej Ligi Mistrzów, nie wzmacnia się drużyny, lecz dąży do jak najszybszego wycofania pieniędzy. W 1996 r. Legia zarobiła na europejskich boiskach ok. 5 mln dolarów, ale natychmiast po tym sukcesie sprzedano większość piłkarzy. Równie krótko cieszyli się kibice Widzewa, choć ich drużyna także zarobiła w Lidze Mistrzów spore pieniądze. Dziś zawodnicy z Łodzi przegrywają nawet z debiutującym w ekstraklasie Ruchem Radzionków, w którym główne role odgrywają piłkarze amatorzy. Większość zespołów nie przekształciła się w sportowe spółki akcyjne, choć obliguje je do tego ustawa o kulturze fizycznej. Mimo to piłka nożna nadal pozostaje dla kibiców sportem numer jeden. Finał francuskich mistrzostw świata oglądało 17,7 mln Polaków, czyli niemal połowa telewidzów. Nie przekłada się to jednak na korzyści: ani dla masowego sportu, ani dla wizerunku Polski w świecie. A przecież piłkarze maleńkiej Chorwacji, zajmując trzecie miejsce w mistrzostwach świata, zrobili więcej dla promocji swojego kraju niż wszyscy politycy tego kraju łącznie - licząc od proklamowania niepodległości.


"Prezesem związku powinien być twardy człowiek, najlepiej górnik, taki jak ja" - mówił Marian Dziurowicz po wyborze na prezesa PZPN. Dziurowicz jest absolwentem Politechniki Śląskiej i doktorem nauk technicznych. Był pracownikiem Katowickiego Zjednoczenia Przemysłu Węglowego. Grał w piłkę w Stali Sosnowiec, kierował sekcją zapaśniczą w Sile Mysłowice. W PZPN działa od 1988 r. Zanim został prezesem, pełnił funkcję wiceprezesa ds. organizacyjno- finansowych. Ma 63 lata.


Podobnie procentuje sukces czeskich hokeistów (mistrzów świata) i piłkarzy (medalistów mistrzostw Europy). - Jacek Dębski jest pierwszym ministrem sportu spoza układu rządzącego piłką od kilkudziesięciu lat, nie jest więc zakładnikiem lobby prezesów, które skutecznie pacyfikowało dotychczas wszystkie posunięcia sanacyjne. Może dlatego ma jakieś szanse - przekonuje znany sędzia piłkarski. - Teraz ruch nie należy do ministra Dębskiego, lecz do ludzi PZPN. Zamiast strzelać na oślep, powinni złożyć mandaty. Natychmiast, a nie po tym, jak władze z Zurychu wykluczą nasze zespoły - przekonuje Zbigniew Boniek. Spór stał się już nawet głośny w Europie. Poinformował o nim m.in. francuski dziennik sportowy "L?Equipe" oraz brytyjski "Daily Telegraph". - Mamy do czynienia z brutalną ingerencją polityków w działalność autonomicznej federacji sportowej. To prywatna wojna Jacka Dębskiego, zemsta za to, że PZPN sprzeciwił się unieważnieniu transferu Mirosława Szymkowiaka, utalentowanego gracza Widzewa. Wszystkie następne działania - łącznie z wysłaniem do siedziby związku kontrolerów - były prowokacjami szefa UKFiT, który nie otrzymał oczekiwanego prezentu w postaci 1,5 mln dolarów. Tyle właśnie wart jest dzisiaj zawodnik łódzkiego klubu - mówi Tomasz Jagodziński, rzecznik PZPN. - Statut Europejskiej Unii Piłkarskiej wyraźnie mówi, że w wypadku jakiejkolwiek ingerencji władzy państwowej w działalność niezależnej krajowej organizacji piłkarskiej następuje jej zawieszenie w prawach członka UEFA. Tym opiniom przeczą ekspertyzy prawne. "W odniesieniu do polskich związków sportowych prezes UKFiT jest rzeczywistym organem nadzorującym, bowiem przyznano mu uprawnienia nadzorcze [...] w szczególności uprawnienie zawieszenia w czynnościach poszczególnych członków władz związku sportowego" - napisał w opinii prawnej sporządzonej na zlecenie Biura Informacji i Dokumentacji Kancelarii Senatu prof. Hubert Izdebski z Uniwersytetu Warszawskiego. Z kolei dr Krystyna Pawłowicz z Instytutu Nauk Administracyjno-Prawnych Wydziału Prawa i Administracji UW - w opinii przygotowanej na zlecenie Senatu - stwierdziła, że ustawa o kulturze fizycznej umożliwia prezesowi UKFiT objęcie kontrolą "całokształtu działań PZPN, oczywiście z punktu widzenia legalności, to jest zgodności z prawem lub statutem związku". Jej zdaniem, UKFiT ma podobne kompetencje jak NIK i jest uprawniony do wstępu do pomieszczeń kontrolowanego, przesłuchiwania osób, żądania okazania dokumentów, badania ksiąg oraz zbierania i zabezpieczenia dowodów. Urząd miał uprawnienia, lecz z nich nie korzystał - ostatnią kontrolę przeprowadzono w PZPN 12 lat temu. Jacek Dębski tłumaczy, że nie może przejść do porządku nad odmową udostępnienia dokumentów finansowych PZPN - pod pretekstem zachowania tajemnicy handlowej. Jednym z takich dokumentów (znajduje on się w kasie pancernej zarządu) jest umowa zawarta pomiędzy PZPN a Pumą. Została wypowiedziana przez stronę polską, która natychmiast podpisała następną umowę na dostarczanie sprzętu sportowego - z amerykańską firmą Nike. Spór PZPN z Pumą został rozstrzygnięty przez sąd w Norymberdze, który nakazał związkowi - za bezprawne zerwanie kontraktu - zapłacić Pumie milion marek odszkodowania. Minister Dębski liczy na społeczne poparcie dla swoich działań. Gdy pojawił się na stadionie podczas sobotniego meczu Lech Poznań - GKS Katowice, powitała go owacja kibiców. Zdecydowanie poparli go też telewidzowie dzwoniący w trakcie programu poświęconego konfliktowi UKFiT - PZPN. Ostatnio pośrednie wsparcie otrzymał także od prezesów kilku klubów piłkarskich, opowiadających się za natychmiastowym ustąpieniem Mariana Dziurowicza ze stanowiska prezesa związku i udostępnieniem kontrolerom wszystkich dokumentów. Dla działaczy sportowych oraz polskiej opinii publicznej spór PZPN z UKFiT jest testem na to, czy krytykowane od lat organizacje sportowe w ogóle można zreformować, czy też będą nadal bezkarnie marnować publiczne pieniądze. Od zburzenia status quo i likwidacji antyrynkowego skansenu zależy tymczasem powrót najpopularniejszych dyscyplin polskiego sportu, w tym piłki nożnej, do światowej elity. 


Więcej możesz przeczytać w 32/1998 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor:
Współpraca: