Mitchum w Busku

Mitchum w Busku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Upływający czas jest niebezpieczny nie tylko dla kobiet, ale także dla mężczyzn. To właśnie im trudno się pogodzić z tym, że z roli imperatora-samca przeobrażają się w imperatora-seniora
Do poprzedniego felietonu wkradł się złośliwy chochlik, który w druku z Agi Khana, mężczyzny, niespodziewanie uczynił kobietę. Bardzo to radykalna zmiana płci. Mimowolnie zaczęłam krążyć wokół pomyłki, a do głowy zaczęły mi przychodzić takie określenia, jak baba-chłop, zniewieściały mężczyzna i ani baba, ani chłop. A ponieważ po morderczych ćwiczeniach większość wolnego czasu spędzałam na parkowych ławkach, to i bez przeszkód mogłam się oddawać rozmyślaniom. W Busku. Kontemplowałam i obserwowałam. Obserwowałam i kontemplowałam.

"Odbierałam" przy okazji paradę kuracjuszy i zaczęłam się im przyglądać z coraz większym zainteresowaniem. Upływający czas działa przede wszystkim na niekorzyść kobiet... - pobrzmiewał mi w uszach obiegowy stereotyp. To prawda, że magiczna granica utraty kobiecej atrakcyjności stale się przesuwa, ale i tak większość kobiet przekraczających pięćdziesiątkę staje się niewidzialna dla ich partnerów. Nie mówiąc o mężczyznach obcych, którym towarzyszy to kojące poczucie, że są jak stare wino: im starsi, tym lepsi. To znaczy atrakcyjniejsi. Czy rzeczywiście? A gdzie są ci mężczyźni? No, jak to? Są dookoła. Wystarczy popatrzeć w prawo albo w lewo. Są. Prężą swoje ciała, wyciągają karki i wciągają brzuchy. Tych nie są już w stanie wizualnie zredukować. Bez najmniejszych jednak obiekcji, chociażby tych natury estetycznej, rozpinają koszule po pępek i naturalistycznie obciągają zwały tłuszczu elastycznymi sweterkami. Królują pastele. Także bujne kiedyś czupryny przykrywają tzw. pożyczkami. Z prawa na lewo i z lewa na prawo. Panowie po i grubo po pięćdziesiątce. Do garniturów zakładają sandały, a pierwszy promyk słońca witają szortami w hawajskie wzory i szarymi skarpetkami na białych nogach. I tak naprawdę wszystko można byłoby im wybaczyć - i upływ czasu, i brak bujnej czupryny - gdyby nie ich dobre samopoczucie, że to właśnie oni są tymi stuprocentowymi mężczyznami, o których beznadziejnie śnią niestuprocentowe (bo już po... trzydziestce) połowice.
Paradują więc z minami imperatorów, bo to od nich przecież zależeć będzie, która z zakompleksionych kuracjuszek, zaniedbanych emocjonalnie żon i przestraszonych uciekającym czasem dojrzałych kobiet zostanie zaproszona na ciastko z kremem. Pocałowana w rękę z wystudiowanym przed lustrem szarmem i tym samym zapewniona, że ma niebywałe szczęście. Została zauważona. Naturalnie, że wśród uzdrowiskowych imperatorów imperator imperatorowi nierówny. Tak było i tym razem. Ten najważniejszy kroczył uważnie, stawiając stopy na zewnątrz, nacisk kładąc na pięty, ręce dostojnie ściągał za siebie, olbrzymie brzuszysko opinał różowymi koszulami i był macho. W Busku. Co do tego zdawał się nie mieć najmniejszych wątpliwości. Raz tylko stracił nieco animuszu, gdy nieoczekiwanie przyjechał mąż wybranki i na jedną niedzielę trzeba się było usunąć w cień. Aby już pod wieczór wychynąć zza krzaka i znowu kroczyć uważnie, stawiając stopy na zewnątrz. Z akcentem na pięty.
Olśnienie. Nie miałam wątpliwości: ideałem najważniejszego imperatora musiał być kiedyś Robert Mitchum. To nic, że kilkadziesiąt lat temu. Ten sam uważny chód i nonszalancja w spojrzeniach. Ten sam, ale jakże inny.
Marius Mueller-Westernhagen, kultowa gwiazda niemieckiego rocka (pięćdziesięcioletnia), uważa, że estrada jak żadne inne miejsce daje mężczyźnie szansę zamanifestowania własnego dojrzewania. Nie tylko jako artysty, ale również jako człowieka. "Kiedy widzę, jak Mick Jagger w wieku 50 lat na scenie kręci biodrami, jakby był osiemnastolatkiem, to - przy całym szacunku - jest dla mnie żałosny".
Pomyślałam - jakie to straszne dojrzewać bez godności. Nie umieć dostrzegać w lustrze własnych fałd, rzednących włosów i tego, że słońce nie pomaga już przemijającej urodzie. "Dzidzia piernik" to ulubiony zwrot używany przez starzejących się młodzieniaszków na określenie walczącej z czasem koleżanki. Jak więc nazwać tych jej kolegów, którzy kiedyś obnosili własną tężyznę, a dziś zapomnieli, że młode torsy podobają się kobietom znacznie bardziej niż opadające brzuszyska? I to bez względu na wiek. Zniewieściały, nie chłop, nie baba czy też dzidzio piernik? Kontemplowałam i doszłam do wniosku, że upływający czas jest niebezpieczny i dla mężczyzn. Jak wynikało z moich obserwacji, to właśnie im o wiele trudniej pogodzić się z tym, że z roli imperatora-samca przeobrażają się w imperatora-seniora. Tak, jakby samiec przeobrażony w seniora automatycznie przestawał być mężczyzną. Czy to możliwe? Otóż Mitchum z Buska, czego z pewnością nie zauważył, miał prawdziwego konkurenta. Starszego pana na inwalidzkim wózku, zawsze doskonale ubranego, z fularem przewiązanym wokół szyi i z myślą na twarzy. Dżentelmena w każdym calu. Przemierzali wraz ze szczupłą i pięknie poruszającą się żoną parkowe alejki. Byli jedną z naj- atrakcyjniejszych par, jaką przyszło mi kiedykolwiek widzieć. Na czym polegał ich fenomen? Przecież czasy młodości mieli już za sobą? Cóż z tego, skoro i tak na zawsze pozostaną kobietą i mężczyzną. Może i dlatego, że Roberta Mitchuma i Marilyn Monroe zostawili historii kina. I nigdy nie przyszłoby im do głowy, żeby naśladować ich w Busku.
Więcej możesz przeczytać w 27/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.