Archiwum publiczne

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy jedenastu ludzi zdoła odświeżyć pamięć narodową?
W niemieckim urzędzie Gaucka zatrudnionych jest ponad trzy tysiące osób, a roczny budżet tej instytucji wynosi 250 mln marek. W Polsce do udostępniania prawdy o przeszłości na razie wybrano jedenaście osób. Na ich pracę przeznaczono 80 mln zł. Na warunki polskie jest to dużo, ale potrzeba będzie jeszcze więcej.

Instytut ma nareszcie władze i nie są to oszołomy, ale ludzie o różnych poglądach politycznych, z dużym doświadczeniem prawniczym - stwierdził poseł Janusz Zemke z SLD, komentując wybór jedenastu członków kolegium Instytutu Pamięci Narodowej. Pokrzywdzeni przez PRL będą mogli jednak zajrzeć do swoich teczek najwcześniej za rok. Następnym etapem powstawania urzędu będzie bowiem powołanie prezesa instytutu, a następnie stworzenie całej infrastruktury organizacyjnej oraz zapewnienie wystarczającej liczby pomieszczeń i urzędników. W końcu nastąpi przejęcie tajnych archiwów od służb specjalnych. Po wielomiesięcznych negocjacjach i kilkuletnich sporach cztery największe ugrupowania parlamentarne zawarły porozumienie, którego owocem jest właśnie wybór "jedenastu sprawiedliwych". Porozumienie zdało egzamin - o każde miejsce ubiegał się tylko jeden kandydat i wszyscy uzyskali potrzebną do wyboru liczbę głosów. Niezadowolony z wyników wyborów był jedynie poseł Adam Słomka, lider KPN-O. Po nieudanej próbie przeforsowania swojego kandydata enfant terrible polskiego parlamentu zgłosił wniosek o zlustrowanie całej jedenastki. Sęk w tym, że - zgodnie z ustawą - członkowie kolegium Instytutu Pamięci Narodowej nie podlegają lustracji. Na obawy Adama Słomki zareagował Janusz Pałubicki, minister-koordynator ds. służb specjalnych, oświadczając, że żadna ze zgłoszonych osób nie współpracowała z tajnymi służbami. W myśl zapisów ustawy wybierani na siedem lat członkowie kolegium muszą się wyróżniać wysokimi walorami moralnymi oraz wiedzą przydatną w pracach instytutu. Zdaniem posła Marka Biernackiego, byłego szefa sejmowej komisji pracującej nad ustawą o instytucie, członka AWS-owskiego zespołu ds. jego organizacji, wybrane osoby spełniają wspomniane kryteria. - To ludzie nie działający czynnie w polityce, w większości naukowcy, minimum z tytułem doktora - komentuje. Ich zadaniem będzie pełne przejęcie archiwów dotyczących zbrodni nazistowskich i komunistycznych oraz innych represji politycznych. Od chwili utworzenia instytutu do momentu przekazania swoich zasobów muszą się przygotować w ciągu 60 dni wszystkie urzędy i służby specjalne. Będzie to tym trudniejsze, że planowana operacja nie może zakłócić pracy rzecznika interesu publicznego. Dodatkowo UOP przed wydaniem swoich akt musi wyodrębnić z nich tzw. zbiory zastrzeżone. Nieoficjalnie wiadomo, że już od kilku miesięcy trwają prace nad wytypowaniem materiałów zawierających informacje niezbędne do spokojnego prowadzenia obecnej działalności operacyjnej.


Prof. dr hab. ANDRZEJ ZOLL kandydat na prezesa Instytutu Pamięci Narodowej

Początkowo głównym zadaniem prezesa Instytutu Pamięci Narodowej będzie dopracowanie sposobu przekazania wszystkich archiwów we współpracy z UOP, WSI oraz policją. Nie będzie to łatwe, jeśli wziąć pod uwagę trudności, jakie napotyka Bogusław Nizieński, rzecznik interesu publicznego. Obawiam się, że dotychczasowe kłopoty i spory związane z utworzeniem Instytutu Pamięci Narodowej nie wygasną nawet po dokonaniu wyboru prezesa tej instytucji. Udostępnienie zawartości teczek osobom pokrzywdzonym - podobnie jak działo się to w niemieckim urzędzie Gaucka - w pierwszym okresie działalności stanie się bardzo trudne. Liczba zainteresowanych przejrzeniem tajnych materiałów będzie olbrzymia, z czasem dopiero zacznie gwałtownie maleć. Aby sprostać zadaniu udostępniania akt, należy stworzyć całą biurokratyczną strukturę. Gdyby miało się okazać, że teczki będą udostępniane tylko w jednym miejscu, w Warszawie, to takie rozwiązanie poda w wątpliwość sens całej operacji. Instytut Pamięci Narodowej będzie musiał spełniać także dwa inne bardzo ważne zadania. Pierwszym z nich jest prowadzenie działań śledczych, drugim - dokumentowanie wszystkich popełnionych zbrodni.

Pomimo pogłosek, iż zachowały się jedynie szczątkowe fragmenty akt byłych służb specjalnych, wydaje się, że ich odtworzenie będzie jednak możliwe. Zgodnie z obowiązującymi procedurami, informacje zazwyczaj lokowano w różnych miejscach, a tym samym je powielano. Wiele danych o tajnych współpracownikach, które zaginęły w jednej instytucji, będzie można znaleźć w kartotekach, skorowidzach tematycznych, księgach inwentarzowych (dane agentów i kandydatów na agentów) czy w aktach spraw operacyjnych, zachowanych w innych miejscach. Potwierdza to choćby prowadzone w krakowskiej prokuraturze śledztwo w sprawie zabójstwa Stanisława Pyjasa, gdzie informacje o tajnych współpracownikach i niektóre materiały operacyjne udało się odnaleźć, pomimo zniszczenia dokumentacji w krakowskiej delegaturze Służby Bezpieczeństwa. Podobnie zresztą było z aktami Stasi dotyczącymi działalności tajnych służb NRD w naszym kraju. Zanim jednak Polacy będą mogli obejrzeć swoje teczki, parlamentarzyści muszą uzgodnić wspólnego kandydata na stanowisko prezesa instytutu. I tu pojawiają się schody. Wcześniej bowiem prezydent Aleksander Kwaśniewski zawetował ustawę o powołaniu Instytutu Spraw Publicznych, uważając, że do teczek powinni mieć dostęp wszyscy obywatele, a nie tylko poszkodowani przez PRL. Jego zdaniem, sposób powoływania władz instytutu mógł być wykorzystany do politycznych manipulacji. Kwestionował też przepis, który umożliwiałby utajnienie niektórych teczek. Co prawda prezydenckie weto zgłoszone do ustawy o archiwach PRL-owskich służb specjalnych zostało odrzucone, ale koalicja - aby uzyskać głosy PSL - zobowiązała się do nowelizacji ustawy. Zgodnie z dokonanymi zmianami w zapisach ustawy, prezes Instytutu Pamięci Narodowej musi zostać wybrany nie zwykłą większością głosów - jak to pierwotnie zakładano - lecz uzyskać poparcie większości kwalifikowanej trzech piątych posłów. W kuluarach trwa teraz giełda nazwisk. Jednym z kandydatów jest prof. Andrzej Zoll, były prezes Trybunału Konstytucyjnego i szef rady legislacyjnej przy premierze. Prawdopodobnie Unia Wolności wysunie kandydaturę Bogdana Borusewicza. Mówi się również o Andrzeju Kernie, Leszku Piotrowskim, prof. Andrzeju Rzeplińskim, a także polonijnym dziennikarzu Andrzeju Czumie. Wkrótce kolegium Instytutu Pamięci Narodowej będzie musiało przedstawić spoza swojego grona kandydata na prezesa. Ostateczną decyzję podejmie jednak Sejm. - Chcielibyśmy wybrać prezesa instytutu już we wrześniu - deklaruje Marek Biernacki. O wiele trudniej przewidzieć, kiedy rozpocznie się przekazywanie akt. Wcześniej muszą zostać przygotowane budynki, które należy odpowiednio zabezpieczyć i wyposażyć choćby w urządzenia regulujące temperaturę i wilgotność. - Przyszłe archiwa Instytutu Pamięci Narodowej to kilkadziesiąt kilometrów półek z aktami - twierdzi Sławomir Radoń, jeden z wybranych członków kolegium. Prawdopodobnie procedura udostępniania akt rozpocznie się siedem, osiem miesięcy po ukonstytuowaniu się instytutu. Być może już jesienią przyszłego roku jego władze zaczną informować, kto z chętnych do obejrzenia "swojej" teczki rzeczywiście ma co oglądać. Władze instytutu będą decydować również o kolejności udostępniania dokumentów. Niektórzy członkowie kolegium już teraz stwierdzają, że na czele kolejki powinni stanąć ci, którym najbardziej się spieszy - ludzie starsi.

Więcej możesz przeczytać w 32/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.