Kaperowanie, czyli potęga słowa

Kaperowanie, czyli potęga słowa

Dodano:   /  Zmieniono: 
W naszym kraju zwraca się uwagę na brzmienie słów zamiast na ich znaczenie
Ja wiem, że kaperować, to znaczy tyle, co zjednywać sobie stronników, werbować kogoś do swoich celów. Teraz - jak myślę - dojdzie jeszcze jedno znaczenie: od nazwiska pełnomocnika ds. rodziny pana ministra Kazimierza Kapery. Zdarzyło mu się palnąć głupstwo i nie był on pierwszym politykiem, któremu się to zdarzyło. Sam mam na koncie parę takich wyczynów, a i pan minister raz już za nieopatrznie powiedziane słowo żegnał się z posadą. Bo jest tak, że u nas wylatuje się z posady nie za to, co się robi, tylko za to, co się mówi. Przykładem minister Borusewicz, który wraz z czternastoosobową delegacją nie potrafił się porozumieć w sześciu językach obowiązujących w Genewie. Nic nie powiedział, a więc i głupstwa nie palnął. Mieliśmy Sejm Niemy, możemy mieć i nieme delegacje. Polskim ideałem politycznym byłby głuchoniemy idiota.

Zresztą przewina ministra Kapery nie była taka wielka. Użył on mianowicie słów "biała rasa", czyli że jest - taki owaki - rasista. Bo jak ktoś powie "demokracja", to jest bez wątpienia demokratą, słowa "seks" używają wyłącznie maniacy seksualni, a w markach liczą wyłącznie marksiści. Bo u nas zwraca się uwagę na brzmienie słów zamiast na ich znaczenie. W Stanach Zjednoczonych każdy policjant wypełnia rubrykę "rasa" zaraz po rubryce "płeć" i jakoś mu to uchodzi. Tak jak panu posłowi Szkaradkowi uchodzi straszna rasistowska wypowiedź, by minister Kapera "za karę wychowywał żółte dziecko". Czy wychowywanie żółtego dziecka może być karą i czy reprezentanci polskiego narodu mogą tak myśleć? Przecież wszystkie dzieci są nasze! Wiem, bo sam mam ósemkę. Nie jestem zwolennikiem tego, by pan minister Kapera pozostał na urzędzie. Nie ze względu na poglądy pana pełnomocnika, ale na to, że moja rodzina nie uważa się za reprezentowaną przez pana ministra ani godnie, ani wcale. Nie wiem, czy w urzędzie pana Kapery istnieją departamenty męża, żony, córek i synów, wnuków i dziadków, tajny departament konkubinatów i specjalny referat teściowych - wiem jednak, że ani moja rodzina, ani żadna mi znana nie czuje się przez ten urząd reprezentowana. Jest to urząd zbędny. Trzeba nie tyle zdjąć Kaperę z posady, ile posadę z Kapery. U nas wylatuje się za gadanie, nie za czyny. Minister, który nie wysadzi w porę wałów przeciwpowodziowych i dopuści do zalania milionowego miasta, jest w porządku. Gdyby zaklął przy tym szpetnie, to nie daj Boże! Mamy w Polsce taką wolność słowa, że ono - wyzwolone - doprowadziło do naszego zniewolenia. Nie tylko zresztą słowo, ale nawet i milczenie. Ile razy byłem atakowany za to, że nie odcinałem się od kazań księdza Jankowskiego. Swoją drogą uroczy pomysł: odciąć się od kazania, które jest integralną częścią mszy świętej, to odcinać się też od podniesienia, ofiarowania czy komunii. Że w trakcie najświętszej ofiary nie zakrzyknąłem "prostuję" albo że nie wyszedłem protestacyjnie w połowie. Nie dajmy się zwariować! Dlatego cieszy mnie ogromnie, że parlament zajął się ustawą o ochronie języka polskiego. Nareszcie będzie wiadomo, co, kto i kiedy może powiedzieć. Kiedy można powiedzieć "palant", a kiedy wystarczy tylko "panie pośle". Wywiadów prasowych będziemy udzielać z dziennikiem ustaw w ręku. I bardzo dobrze. Ustawa o ochronie języka polskiego nareszcie rozstrzygnie bez żadnych wątpliwości, co w mowie jest dopuszczalne, a co nie. Postuluję wydanie nowego "Wielkiego słownika języka polskiego", który zawierałby wyłącznie słowa dopuszczone do obiegu. W ten sposób żaden polityk nie mógłby palnąć jakiegoś głupiego słowa, a tylko wydawaliby nieprzemyślane i dalekie od kompetencji decyzje. Polska scena polityczna stałaby się oazą spokoju. Tak naprawdę, to każdy język jest żywym organizmem. Zmienia się wraz z naszym życiem i odzwierciedla te zmiany. Kiedy trzeba, odrzuca obce słowa, a kiedy trzeba, je przyswaja. To jest bardzo trudne do regulowania ustawowego. Jeszcze trudniej będzie egzekwować to prawo. Jeszcze z szyldami i napisami na ulicach można sobie dać jakoś radę. Ja już sobie wyobrażam patrole przeszkolonych lingwistycznie policjantów, dbające o czystość polszczyzny na naszych ulicach. Zatrzymają mnie w pierwszej kolejności.
Więcej możesz przeczytać w 33/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.