To nie ja, to partia

To nie ja, to partia

Dodano:   /  Zmieniono: 
Piotr Jaroszewicz
Piotr Jaroszewicz Źródło: Wikipedia / Domena publiczna
Piotr Jaroszewicz umierał dwa razy: najpierw polityczną śmierć zadali mu jego byli towarzysze, potem zginął w niewyjaśnionych okolicznościach.

26 października 1982 r. 120 posłów z Klubu Stronnictwa Demokratycznego zwróciło się do prezydium Sejmu o postawienie przed Trybunałem Stanu: Piotra Jaroszewicza, Prezesa Rady Ministrów do 1980 r., oraz jego zastępców: Tadeusza Wrzaszczyka, Jana Szydlaka i Tadeusza Pykę. Główne zarzuty dotyczyły rozpoczęcia wielu inwestycji centralnych poza narodowym planem (co spowodowało nadmierne wydłużenie cyklu budowy, zamrożenie nakładów i deficyt tych produktów na rynku) oraz przekroczenia zasad bezpiecznego zadłużenia kraju. Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej, którą kierował prawnik Zdzisław Czeszejko-Sochacki, zażądała od oskarżonych pisemnych wyjaśnień.

Czerwone teczki

Po miesiącu nadeszła odpowiedź od Piotra Jaroszewicza. Były premier stwierdził, że skoro od roku jest przetrzymywany w obozie dla internowanych, to nie widzi sensu tłumaczenia się. Pozostali oskarżeni zbyli zarzuty wyjaśnieniem, że są nazbyt lakoniczne i nie pozwalają na podjęcie merytorycznej polemiki. Komisja sprecyzowała zatem, na 150 stronach maszynopisu, do czego odnosi się oskarżenie. A mianowicie: w latach 70. nie przestrzegano perspektywicznego planu gospodarczego kraju. Kiedy Polska otrzymała kredyty zagraniczne, wiele inwestycji zostało wprowadzonych bocznymi drzwiami, na skutek zjednania dla danej koncepcji przychylności różnych znaczących osób. Wizja nieprzerwanie płynącego strumienia kredytów w twardej walucie sprawiła, że kraj zamienił się w wielki plac rozgrzebanej, chaotycznej budowy. I tak tuż po wizycie państwowej w Austrii, kiedy zaproponowano Polsce kredyt pod warunkiem nawiązania współpracy z firmą Steyr, w Lublinie zostały wylane fundamenty pod fabrykę samochodów ciężarowych. Z czasem Steyr wycofał się z kredytowania tego przedsięwzięcia – budowa stanęła, Skarb Państwa poniósł duże straty. W przypadku fabryki nawozów w Policach inspirację stanowiły kredyty francuskie.

Koncepcja spłaty ich nawozami poniosła kompletne fiasko. Już w chwili wyraźnego załamania gospodarczego Jaroszewicz doprowadził w trakcie wizyty w Wielkiej Brytanii do zawarcia bardzo niefortunnego kontraktu na budowę terminalu LOT. Wiele inwestycji trzeba było wstrzymać ze względu na brak pieniędzy. W połowie 1982 r. roboty stanęły na 1628 placach budowy, na których już utopiono (dosłownie, nowe maszyny stały w błocie) 139 mld zł. Były to przedsięwzięcia zaawansowane średnio w 25 proc. Wartość niezagospodarowanych i wyrzuconych potem na złom urządzeń obliczono na 53,1 mld zł. Równocześnie rażąco zaniedbywano modernizacje starych linii technologicznych, co powodowało wielkie straty na skutek przedwczesnego zużycia maszyn, i budynków.

Zadłużenie kraju sukcesywnie wzrastało – stwierdziła Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej. Podczas, gdy w roku 1971 wynosiło 1 489 mln dolarów, w 1980 r. doszło do 24 720 mln dolarów. Trzy lata później Bank Handlowy zmuszony był do finansowania bieżącej płatności kredytami uzyskiwanymi zaledwie na 24 godziny. W notatce do prezydium rządu minister finansów proponował pokrycie deficytu sprzedażą 15 t złota, czyli jednej trzeciej zapasów. Jak wynikało z tajnej notatki Ministerstwa Finansów, w listopadzie 1979 r. kwota tzw. dziennego kredytu doszła do 120 mln dolarów. Na stronie drugiej tej notatki znalazła się informacja, że ujemne saldo obrotów towarowych planowano na 8 mld dolarów, w rzeczywistości wyniosło 12 mld. Coraz mniej osób w kraju znało pełną prawdę o zapaści gospodarczej i zasobach skarbca. Wtajemniczeni otrzymywali tzw. czerwoną teczkę. Kazimierz Secomski, wicepremier od grudnia 1976 do kwietnia 1980, powołany przez Komisję na świadka zeznał: „Sprawa wysokości zadłużenia i wzrostu obsługi kredytów nie była przedmiotem szerszej informacji na posiedzeniach zarówno prezydium rządu, jak i Rady Ministrów. Bilans płatniczy państwa, a zwłaszcza czerwona teczka nie były mi dostępne”.

Podobne oświadczenia złożyli wicepremierzy Jan Szydlak i Mieczysław Jagielski. Z drugiej strony był to czas fałszowania statystyk, a w marcu 1977 r. rząd postanowił ograniczyć system informacji statystycznych. Zarządzeniem premiera powołano zespół do określenia zasad udostępniania danych GUS. Przewodniczącym został Maciej Wirowski, pierwszy zastępca przewodniczącego Komisji Planowania. Z przejętej przez Komisję Odpowiedzialności Konstytucyjnej korespondencji między Wirowskim a Jaroszewiczem wynikało, że objętość dotychczasowej informacji zredukowano o 20 proc., a nakład o 30 proc.

Tylko odpowiedzialność zbiorowa

Odpowiedź oskarżonych prominentów była lakoniczna: „W latach 1971-80 jednolitą strategię rozwoju wyznaczano uchwałami partyjnymi, które następnie akceptował Sejm, udzielając co roku rządowi absolutorium. Poza tym wszystkie decyzje ministerialne kontrolowała NIK i nie było przypadku, aby wnosiła jakieś zastrzeżenia. Zatem, można mówić tylko o odpowiedzialności zbiorowej”. „Wobec takiej postawy obwinionych – napisał Zdzisław Czeszejko-Sochacki w poufnym sprawozdaniu prezydium komisji do marszałka Sejmu – dalsze postępowanie dowodowe będzie musiało polegać na zgromadzeniu jak największej liczby dowodów popartych dokumentami”. W trzy miesiące później komisja przedstawiła już skonkretyzowane zarzuty Piotrowi Jaroszewiczowi.

W dużym skrócie były następujące: Jako premier rządu przypisał sobie kompetencje Sejmu, wprowadzając istotne zmiany w dopiero co uchwalonym narodowym planie społeczno-gospodarczym (NPSG). Doszło do tego, że zostały naruszone zasady prawidłowej polityki inwestycyjnej, a wymyślona na prezydium rządu koncepcja „otwartego planu” wywołała w gospodarce chaos. Doprowadził do nadmiernego zadłużenia kraju w wysokości 24 128 mln dolarów. Spowodował całkowite utajnienie informacji o zagranicznych kredytach, co uniemożliwiło społeczną kontrolę pracy rządu. Tadeusz Wrzaszczyk został obwiniony przede wszystkim o dezynwolturę przy podejmowaniu ministerialnych decyzji. Kiedy w 1975 r. wobec narastającego kryzysu wymyślono tzw. manewr gospodarczy, którego głównym celem było zmniejszenie liczby wielkich placów budowy, wicepremier Wrzaszczyk jako przewodniczący Komisji Planowania zignorował go, decydując o rozpoczęciu kilku poważnych nowych przedsięwzięć inwestycyjnych. Między innymi o uruchomieniu w Piasecznie fabryki telewizorów Polcolor, kopalni rudy żelaza we wsi Krzemionka oraz gazyfikacji węgla w kopalni „Janina”. Wkrótce trzeba było wstrzymać ponad 1600 inwestycji, na które wydano 140 mld zł. Wartość zamrożonych nakładów wyniosła blisko 739 mld zł. Zarzuty postawione Janowi Szydlakowi dotyczyły gospodarki energetycznej. Nie zapobiegł produkcji energochłonnej, w rezultacie czego doszło do deficytu mocy, powodującego straty w gospodarce obliczone na ok. 200 mld zł.

Do częstych ograniczeń w dostawach energii przyczyniły się awarie w elektrowniach, brak węgla lub zła jego jakość oraz opóźnienia w oddaniu do użytku nowych zakładów produkcji prądu. Wicepremier Tadeusz Pyka, w którego gestii był rynek wewnętrzny, miał być rozliczony z decyzji o zlikwidowaniu przemysłu terenowego, w dużej mierze zaopatrującego sklepy. Pyka podporządkował „terenówkę” ciężkiemu przemysłowi, który niewydolny produkcyjnie potrzebował kooperantów. 2 maja 1982 r. ciągle internowany Piotr Jaroszewicz wysłał do Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej list. „Ze względu na bardzo krótki termin dany mi do odpowiedzi – napisał – przy braku dostępu do jakichkolwiek dokumentów, pozbawiony prawa skorzystania z doradców, nie jestem w stanie bronić się przed zarzutami. Przesyłam zatem tylko listę węzłowych zagadnień do rozważenia tym, którzy chcieliby nas postawić przed Trybunałem Stanu. Pierwsze, to uwarunkowania polityczno-ustrojowe, w jakich w latach 70. pracował rząd pod moim kierownictwem. To nie była polityczna próżnia – realizowaliśmy wytyczne partii i stronnictw sojuszniczych.

Nawet po pobieżnym zapoznaniu się z zarzutami komisji pozostaje wrażenie, że w latach 70. w PRL wbrew postanowieniom konstytucji nie działały żadne naczelne władze partyjne, nie istniał system politycznej kontroli nad codzienną pracą rządu. Był tylko premier, który jednoosobowo gruntownie zdezorganizował całą gospodarkę. Tyle że w ciągu dziewięciu lat jego samowładztwa nikt mu na to nie zwrócił uwagi. Nawiasem mówiąc, od grudnia 1976 r. w składzie mojego rządu było 11 wicepremierów. Wystarczy zapoznać się z komunikatami z posiedzeń Biura Politycznego, by mieć obraz, jak szeroki był wachlarz spraw społeczno-gospodarczych podejmowanych z inspiracji instancji partyjnych, a następnie wykonanych na ich polecenie”. Kolejną istotną okolicznością, którą Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej powinna wziąć pod uwagę, nim postawi przed Trybunałem winnych, był zdaniem Jaroszewicza „głęboki kryzys w krajach kapitalistycznych i stąd pogorszenie z tymi państwami naszych relacji handlowej i kredytowej”. Do tych problemów dodał trwającą przez kilka lat w Polsce klęskę nieurodzaju i na koniec – niefortunną decyzję (do której został zmuszony) o poniechaniu pod naciskiem wypadków czerwcowych w 1976 r. podwyżki cen detalicznych. „Zarzuty Komisji uważam za nie do przyjęcia, bo nie są oparte na rzetelnych dowodach, a jedynie na tendencyjnie dobranych materiałach o charakterze publicystycznym” – podsumował swoje wywody.

Napiętnowany

23 czerwca 1983 r. Piotr Jaroszewicz ponownie zwrócił się listownie do przewodniczącego komisji. „Zacznę od sprawy węzłowej: powinienem zapoznać się z przesłanymi mi materiałami dowodowymi. Już z samego spisu treści wynika jasno, że aby podjąć obronę, musiałbym przestudiować ponad 117 teczek z dokumentami, z których wiele liczy po kilkaset stron. W sumie jest to 40 tys. stron gęstego maszynopisu. Poza tym niektóre liczby, na przykład dotyczące handlu zagranicznego i zadłużenia kraju, są rozbieżne w różnych dokumentach, co wymaga żmudnych zestawień i dociekań, które z danych są prawdziwe. Żeby to przeczytać, potrzebowałbym dwóch lat. A ja mam tylko przepustkę z internowania, a nie uchylenie decyzji o odosobnieniu. Na interwencje lekarzy w tej sprawie (przeszedłem zawał) gen. Jaruzelski odpowiedział, że „pozostawienie mnie na wolności narażałoby bezpieczeństwo państwa”. Na końcu listu były premier domagał się, aby w aktach śledczych komisji znalazły się pewne istotne jego zdaniem dokumenty partyjne. 64 pozycje, ok. 50 tys. stron druku formatu A4. Komisja oddaliła wniosek Jaroszewicza i – podobny – Wrzaszczyka. Temu drugiemu z dodatkowym uzasadnieniem, że przez wiele miesięcy nie chciał zapoznać się z aktem oskarżenia. W sprawie Tadeusza Pyki i Jana Szydlaka postępowanie umorzono. Jaroszewicz jeszcze raz zawalczył o swoje dobre imię, zwracając się listownie do posłów, aby odrzucili wniosek komisji o postawienie go przed Trybunałem Stanu. Jako powód podał „poważne nieprawidłowości w dotychczasowym postępowaniu Komisji”. Zwrócił też uwagę na wydźwięk międzynarodowy uruchomienia tak szczególnego sądu. „Nie chodzi o mnie, ja już jestem napiętnowanym, pozbawionym obywatelskiej czci i godności, skazanym przez PZPR i władze państwowe na wieczystą niesławę i polityczną śmierć. Chodzi mi o opinię o Polsce poza granicami kraju” – napisał. Do 30-stronicowego listu była dołączona prośba do ówczesnego marszałka Sejmu Stanisława Gucwy, aby nie wyrzucał korespondencji do kosza, tylko powielił i rozdał wszystkim parlamentarzystom. Jak twierdził Jaroszewicz w wywiadzie rzece z Bohdanem Rolińskim w wydanej w 1991 r. książce pt. „Przerywam milczenie...”, Gucwa oświadczenie wysłał tylko do Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego (WRON) do generałów Jaruzelskiego i jego „przybocznego” Mirosława Milewskiego. List w jednym egzemplarzu pojawił się w kancelarii Sejmu dopiero tuż przed posiedzeniem plenarnym, ale nikt ze spieszących na głosowanie w sprawie wniosku Komisji Odpowiedzialności Konstytucyjnej o tym nie wiedział. 13 lutego 1984 r. Zdzisław Czeszejko-Sochacki zawiadomił posłów o zakończeniu dochodzenia i złożył sprawozdanie z pracy Komisji. – W ponad 100 tomach – wskazał na akta śledcze – mieści się zgromadzona przez nas cząstka wiedzy o tamtych czasach, która przemawia za postawieniem przed Trybunałem Stanu Piotra Jaroszewicza i Tadeusza Wrzaszczyka. Uzasadnienia na 107 stronach druku nie odczytywano. W czasie głosowania znaczna część posłów opuściła salę i marszałek policzył tylko głosy wstrzymujące się oraz „przeciw”. Właściwie nie wiadomo, czy było kworum. Tak czy inaczej, wniosek komisji przeszedł. Do procesu przed Trybunałem jednak nie doszło, bo 21 lipca 1984 r. Sejm uchwalił amnestię. Jeszcze przed głosowaniem nad projektem abolicyjnej ustawy padło pytanie marszałka, czy ktoś z obywateli posłów pragnie zabrać głos w tej sprawie. Nie było chętnego.

Przerywam milczenie

Materiały komisji, z pieczątką „tajne”, zostały schowane w archiwum Sejmu. Dwa lata później obradująca już pod innym przewodnictwem Komisja Odpowiedzialności Konstytucyjnej poprosiła na swe posiedzenie Zdzisława Czeszejko-Sochackiego. Dziennikarzy na salę nie wpuszczono. Udało mi się dotrzeć do stenogramu obrad. Były przewodniczący powiedział: – Wiele uwag poświęciliśmy sformułowaniu pojęcia odpowiedzialności konstytucyjnej. Instytucja Trybunału Stanu była w okresie
międzywojennym, ale niewiele zdziałała. W 1982 r. ścierały się poglądy co do zakresu odpowiedzialności ludzi władzy – przyjęliśmy zasadę, że nie jest ona tożsama z polityczną. Dlatego nie sądziliśmy Edwarda Gierka. Chciałem, aby postępowanie przed komisją przebiegało w sposób godny, żeby obwinieni podali swe argumenty. Tak jednak się nie stało, spory były prowadzone o drobiazgi. I o to, czy komisja ma prawo przesłuchiwać obwinionych.

Wypowiedzi ówczesnego prezesa NIK Mieczysława Moczara, że Izba ma dostateczne dowody na postawienie zarzutów, okazały się bez pokrycia. Musieliśmy sami je zgromadzić. Kiedy byliśmy gotowi, Sejm uchwalił amnestię. Tym samym zakończyła się nasza działalność. Jej wyniki zawarliśmy w lapidarnej uchwale, która zalecała doskonalenie systemu zarządzania państwem. Edward Gierek w „Przerwanej dekadzie” autorstwa Janusza Rolickiego (rok wydania 1900) twierdzi, że za wnioskiem posłów SD o postawienie przed Trybunałem Stanu premiera Jaroszewicza i kilku członków jego rządu stał gen. Jaruzelski. „Sądzę – zauważył były I sekretarz KC – że zniechęcił go list Jaroszewicza. Uświadomił sobie, że nie uniknie kompromitujących go sytuacji i niespodziewanie z oskarżyciela może się przemienić w oskarżonego”.

Piotr Jaroszewicz zapytany przez Bohdana Rolińskiego w „Przerywam milczenie...”, jakie widzi przyczyny reanimowania przedwojennego Trybunału Stanu, rozszerzył hipotezę Gierka. Jego zdaniem fakt, że gen. Jaruzelski już kilkanaście dni po wprowadzeniu stanu wojennego i strzałach w kopalni „Wujek” wystąpił do marszałka Sejmu z wnioskiem o powołanie Trybunału Stanu, dowodzi, że chciał odwrócić uwagę społeczeństwa od dramatycznych wydarzeń w kraju i głębokiego upadku gospodarki w czasie, gdy był premierem i sekretarzem KC. „Zadłużenie kraju to nie skutek polityki lat 70. Kampania propagandowa wokół nadmiernych kredytów z zachodu miała przysłonić niepowodzenia gospodarcze ekipy Jaruzelskiego. Trybunał Stanu byłby sądem specjalnym, jak za Hitlera czy w okresie stalinizmu” – twierdził Gierek. Na końcu książki „Przerywam milczenie...” jest posłowie bohatera wywiadu Piotra Jaroszewicza. Napisane w końcu grudnia 1990 r. Były premier Jaroszewicz pisze: „Przesiadamy się z pociągu jadącego do socjalizmu do pociągu na zachód. Na stacji bieda i chaos. Bardzo wolno idzie przesiadka, giną cenne bagaże. Zanosi się na chaos… To może trwać długo – 5 lat, może 10, albo i dłużej. Kim jako społeczeństwo będziemy w innym ustroju? Czy pójdziemy ku sile kraju i dobrobytu, czy ku narodowemu dramatowi?”. Niespełna dwa lata później autor tych słów nie żył, zamordowany w niewyjaśnionych do dziś okolicznościach.

Artykuł został opublikowany w 11/2016 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.