Z bronią w ręku

Dodano:   /  Zmieniono: 
Twarze ukrywają za kominiarkami. Są zdesperowani i uzbrojeni
Strzelają, gdy wydarzenia nie przebiegają zgodnie z planem. Mówią niewiele. Uzbrojeni gangsterzy napadają na konwoje z gotówką, poczty, banki, stacje benzynowe, lokale rozrywkowe, ośrodki wczasowe i placówki naukowe. Coraz częściej ich ofiarą padają kierowcy tirów, mieszkańcy prywatnych rezydencji, właściciele ekskluzywnych aut. W ostatnim roku liczba napadów z bronią w ręku wzrosła w Polsce o ponad 130 proc. W ciągu siedmiu miesięcy tego roku doszło do 2336 rozbojów z użyciem broni palnej lub niebezpiecznego narzędzia. To więcej niż w całym 1998 r., kiedy odnotowano 2265 napadów. Policji udaje się schwytać zaledwie co trzeciego sprawcę tego typu przestępstw.

Było ich trzech. Jeden przystawił mi broń do głowy. Bez słowa oddałem kluczyki i papiery wozu - opowia- da mężczyzna ze Śląska, który podczas tegorocznych wakacji stracił samochód wart 160 tys. zł. - Spałem na parkingu. Obudził mnie dźwięk rozbitej szyby. Świecili mi w oczy latarką. Wycelowali we mnie pistolet - relacjonuje kierowca tira pracujący dla niemieckiego przewoźnika, obrabowany pod koniec lipca w pobliżu drogi A3 między Świnoujściem a Szczecinem. Podróżujący ze Skandynawii lub przekraczający granicę polsko-niemiecką kierowcy tirów informowani są o zagrożeniu: "Za- trzymując się nocą na poboczu trasy Szczecin-Świnoujście, możesz się stać ofiarą napadu". Młodzi mężczyźni w panterkach i kominiarkach rabują pieniądze i telefony komórkowe. W asfalcie mocują kolce przebijające opony, a sami czekają na ofiarę w pobliskim w lesie. Napadają, gdy kierowca zajęty jest zmianą koła. "Jeżeli musisz się zatrzymać, nie stój na poboczu w cieniu samochodu. Jeżeli możesz, odjedź przynajmniej kilometr"- można przeczytać w kolportowanej przez policję ulotce.
Bandyci grasujący na drogach województwa świętokrzyskiego wykorzystują metodę "na mundur": przebrani w policyjne kamizelki odblaskowe zatrzymują auta "do kontroli". Trzeciego sierpnia napadli w Podzamczu Chęcińskim na jadące z Krakowa ciężarowe volvo i zrabowali transport papierosów. Kierowca tira i jego ochroniarz zostali dotkliwie pobici, wywiezieni do lasu i przywiązani do drzew. Cztery dni później inni przebierańcy wpadli w ręce łódzkiej policji. Zatrzymani na gorącym uczynku dwaj mieszkańcy Gdańska dysponowali nie tylko mundurami, ale także samochodem udającym radiowóz. Do brawurowego napadu doszło w pierwszych dniach sierpnia w domu wczasowym Syrena w Rogowie pod Mrzeżynem. W środku nocy sprawcy (prawdopodobnie trzech mężczyzn) przedostali się na teren pilnowanego przez strażnika, największego w województwie zachodniopomorskim ośrodka, gdzie wypoczywali wojskowi z rodzinami. Jeden z napastników wycelował broń w zaskoczoną recepcjonistkę. Kobietę związano i zakneblowano. Przestępcy poprzecinali kable telefoniczne, zabrali trzy kasetki.
Przed skokiem sprawcy dobrze rozpoznali teren. Wykorzystali moment, gdy strażnik oddalił się od budynku, patrolując odległy teren. - Wiedzieli, że poprzedniego dnia przyjechał nowy turnus. Wczasowicze opłacają pobyt na miejscu, zatem tylko osoby zorientowane mogły wiedzieć, że w kasetkach są pieniądze - sugeruje komisarz Krzysztof Targoński ze szczecińskiej KWP. Dobre rozpoznanie terenu przeprowadzili także sprawcy napadu na Uniwersytet Gdański. W nocy 16 sierpnia trzej zamaskowani bandyci zrabowali telewizory, magnetowidy i komputery o wartości 60 tys. zł. Dwóch pracowników uniwersytetu ogłuszono, na głowy nałożono im foliowe worki.
Przed kilkoma tygodniami w dzień dokonano napadu na stację benzynową w Sarbinowie koło Myśliborza. Padły strzały. Trzej napastnicy zabrali 6 tys. zł utargu i odjechali zrabowanym samochodem. Wóz spalili kilkadziesiąt kilometrów od stacji benzynowej. Forda wykorzystanego podczas napadu spalili również czterej nie zamaskowani sprawcy rabunku w Sulęcinie w woj. lubuskim. W maju ostrzelali oni kasjerkę i konwojentów przewożących ponad 100 tys. zł na wypłatę dla pracowników tamtejszych zakładów mechanicznych. Bandyci ranili w nogę jednego z ochroniarzy. Sprawca lipcowego napadu na urząd pocztowy w centrum Wrocławia nie strzelał. Klientom kazał się położyć na podłodze i uprzedził, że jeżeli go nie posłuchają, może ich pozabijać. Zrabował 10 tys. zł.
Trzej sprawcy napadu na filię Banku Rozwoju Cukrownictwa w Kluczewie, skazani w lipcu przez Sąd Okręgowy w Szczecinie (zrabowali 300 tys. zł), byli uzbrojeni w pistolet gazowy, nóż i atrapę granatu. Brutalnie obeszli się z kasjerkami. Pieniędzy z napadu nie udało się odzyskać - prawie całą gotówkę złodzieje wydali na alkohol i rozrywki. W trakcie procesu wyszło na jaw, że w planowaniu napadu, ustaleniu zasobów banku i rozpoznaniu panujących w nim obyczajów pomagał bandytom mężczyzna mieszkający w pobliżu filii banku. Wobec dwóch przestępców, którzy zdecydowali się na współpracę z organami ścigania i wyznali, że w napadzie brało udział więcej osób, sąd zastosował nadzwyczajne złagodzenie kary - skazano ich na niespełna trzy lata pozbawienia wolności.


O 130 procent wzrosła w Polsce w roku 1998 liczba zbrojnych napadów

- Gdy w napadzie brało udział co najmniej trzech sprawców i któryś z nich opowiedział policji lub prokuratorowi o szczegółach przestępstwa, sąd musi zastosować nadzwyczajne złagodzenie kary - wyjaśnia sędzia Maciej Strączyński, przewodniczący III Wydziału Karnego Sądu Okręgowego w Szczecinie. - Co ma zrobić sąd, gdy oskarżony powie, że uczestników napadu było więcej, ale nie poda ich nazwisk, bo ich nie zna? Trzeba dowieść, że faktycznie tych nazwisk nie zna i ustalić, czy rzeczywiście sprawców nie było więcej. Za "prawdomówność" oskarżony może żądać nadzwyczajnego złagodzenia kary, chyba że udowodni mu się, iż zna nazwiska i rozmyślnie je zataja. Przestępcy dowiedzą się, że napadów trzeba dokonywać trójkami, a gdy schwytanych sprawców jest tylko dwóch, wystarczy wymyślić trzeciego, którego nikt ze świadków nie widział, bo stał na czatach.
W tym roku najbardziej zagrożone napadami są województwa śląskie, mazowieckie i dolnośląskie. W ścisłej czołówce znalazła się również Warszawa. Bandyci ze stolicy specjalizowali się w rabowaniu tirów. Przed sądem udało się postawić dziesięciu członków gangu. Zazwyczaj strzelali oni w opony upatrzonej ciężarówki, wywozili kierowców w odludne miejsca i zostawiali ich w lesie przykutych do drzew. Rabowali papierosy, kosmetyki, telewizory, artykuły spożywcze i sprzęt gospodarstwa domowego. Jednym z gangsterów działających w tej grupie jest Krzysztof A. (pseudonim Twardy), zamieszany w głośny napad na jednostkę wojskową na warszawskim Bemowie.
Wyjątkowo groźną grupę dokonującą rozbojów unieszkodliwili w czerwcu policjanci z Gdańska. Podejrzewają oni, że grupa ta dokonała kilkudziesięciu brutalnych rozbojów, w tym trzydziestu w województwie pomorskim. Znaleziono czternaście sztuk broni, m.in. automatyczne karabinki i pistolety, a także kuszę z celownikiem optycznym. Przed skokiem napastnicy porozumiewali się za pomocą radiotelefonów. Czasami pracowali bez kominiarek, za to ucharakteryzowani. - Łupili rezydencje zamożnych mieszkańców Trójmiasta i okolic, napadali na ekskluzywne sklepy, bogato wyposażone hurtownie i dobrze prosperujące zakłady przemysłowe - opowiada znający kulisy śledztwa policjant.
Przed trzema miesiącami w Sądzie Okręgowym w Warszawie zapadły surowe wyroki dla sprawców napadu w Raszynie. Ofiarami rozboju dokonanego w grudniu 1995 r. stało się małżeństwo przewożące ze swojego kantoru 330 tys. zł. Właściciel kantoru próbował się bronić. Trafiły go cztery kule. Zmarł po przewiezieniu do szpitala. Organizatora napadu, Mirosława J. (pseudonim Szczur), skazano na 14 lat pozbawienia wolności. Dwaj mężczyźni, którzy użyli broni, trafili za kratki na 25 lat. - Nie chciałem zabić, tylko zarobić - wspomina swój skok inny więzień, skazany na 25 lat pozbawienia wolności za zabójstwo podczas napadu. - Chałupa miała być pusta, a jej właściciel za granicą. Nie wiedziałem, że w domu był stróż. Miałem kominiarkę, jednak poznał mnie po głosie. Nie wiem, dlaczego wystrzeliłem. Chyba byłem wściekły, że facet wszystko zepsuł.
Oficer służb kryminalnych przestrzega: - Podczas napadu przestępcy działają w silnym stresie. Wprawdzie nastawieni są jedynie na rabunek, kiedy jednak wydarzenia nie idą po ich myśli, stają się nieobliczalni. Mogą zabić. Ofiara rozboju nie może udawać bohatera. Zamiast stawić opór, powinna skoncentrować uwagę na szczegółach, które pomogą policji w ściganiu sprawców. Twarz bandyty ukryta jest zwykle za kominiarką, ale można zapamiętać jego ręce, sygnet, zegarek, ewentualny tatuaż lub buty. Istotną informacją dla policji jest marka samochodu i numer rejestracyjny. Wiedząc, jakim uciekają autem, możemy blokować drogi, włączyć do akcji śmigłowiec. Najważniejszy jest jednak czas przekazania sygnału o napadzie: szanse bandytów na ucieczkę rosną z każdą minutą, która upłynęła od zdarzenia.
Skuteczność policji w ściganiu sprawców napadów jest w tym roku nieco większa niż w poprzednim: wskaźnik wykrywalności wynosi 39 proc., podczas gdy przed rokiem - 36,7 proc. W ciągu siedmiu miesięcy tego roku zatrzymano 1232 osoby podejrzane o rozbój z bronią w ręku, w roku ubiegłym - 468.

Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.