Letni teatr SPD

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Kłamstwa mają krótkie nogi" - piszą chadecy na swych billboardach, nad których dolną krawędzią widnieje czubek głowy kanclerza Gerharda Schrödera
Niespełna rok po przejęciu władzy niemieccy socjaldemokraci przeżywają wewnętrzny kryzys, znaleźli się też w społecznej niełasce. Gdyby wybory odbyły się dziś, SPD i Zieloni przegraliby je z kretesem.

Gdy we wrześniu 1998 r. różowo-zieloni koalicjanci rozprawili się z rządem Helmuta Kohla, wśród wyborców rozbudzone zostały najróżniejsze oczekiwania: jedni spodziewali się powrotu na opuszczone szlaki państwowej nadopiekuńczości, drudzy widzieli w nowej kadrze przebojowych modernizatorów i naśladowców amerykańskiego sukcesu, jeszcze inni wierzyli w nastanie epoki pacyfizmu i uwolnienie się od energii atomowej. Sam lider SPD Gerhard Schröder chciał być równocześnie bossem towarzyszy i towarzyszem bossów. Jednak socis nie zwyciężyli wyłącznie pod jego przewodnictwem, lecz dzięki tandemowi Schröder-Lafontaine. Ten ostatni - w przeciwieństwie do kanclerza - miał zupełnie inną wizję przyszłych Niemiec. Już sam sojusz tych dwóch postaci: pragmatyka i ideowca, był próbą pogodzenia wody z ogniem i oznaczał przejęcie przez SPD władzy, lecz nie odpowiedzialności. Po przywróceniu wyborcom przywilejów zabranych przez "bezduszną" ekipę Kohla przyszedł czas na własne inicjatywy Schrödera i Lafontaine?a. I tu drogi obu liderów partii musiały się rozejść.
Późniejsze ustąpienie Lafontaine?a z funkcji ministra finansów i szefa SPD nie oznaczało bynajmniej zwycięstwa odnowicieli. Wśród socis partyjni konserwatyści nadal są ogromną siłą, tyle że bez głowy. Schröder, który objął po swym rywalu stanowisko przewodniczącego, próbuje wykorzystać tę okoliczność, ale - jak napisano w "Süddeutsche Zeitung" - "nikt w partii go nie respektuje i nikt się nie boi". W SPD każdy mówi, co chce, a jej linia zaciera się coraz bardziej. Gdy kanclerz Niemiec i brytyjski premier Tony Blair ogłosili w czerwcu osiemnastostronicowe memorandum o potrzebie unowocześnienia socjaldemokracji, na Schrödera spadł grad krytyki z jego własnych szeregów. Detlev von Larcher z lewego skrzydła frakcji SPD w Bundestagu oświadczył, że tezy te "stawiają wartości partii na głowie", Rolf Wernstedt, przewodniczący parlamentu Dolnej Saksonii (rodzinny land Schrödera), określił je jako "niewiarygodny upadek ideowy", a Detlev Hensche, kierujący związkiem zawodowym Medien-Gewerkschaft, uznał strategię kanclerza za "powrót do epoki kamiennej". Poparcie dla Schrödera wyraziły z kolei kręgi gospodarcze i... liberałowie z FDP.


Gerhard Schröder musi podjąć decyzję, czy chce przejść do historii jako "Gerhard Odnowiciel", czy też pozostać w roli barona Münchhausena X

To, co chce osiągnąć przywódca SPD, jest akurat przeciwieństwem tego, czego życzy sobie większość partyjnych "dołów". Wzajemne ataki "twardogłowych" i "postępowców" odbijają się na wynikach społecznych sondaży. Na wschodzie Niemiec popularność partii spadła do wręcz katastrofalnego poziomu. W radzie miejskiej Gery (Turyngia) zasiada dziś więcej członków postkomunistycznej PDS niż SPD. W Saksonii - według badań Infratest - socis popiera zaledwie 16 proc. wyborców, PDS cieszy się uznaniem 20 proc. obywateli, a CDU - 54 proc. Dla "ideologów" z SPD wyniki te są konsekwencją robienia kroków lewą nogą w prawą stronę. Z kolei "pragmatycy" twierdzą, że jest to właśnie rezultat doktrynerstwa. Spór trwa, tymczasem bezrobocie, główny miernik polityki socjaldemokratów, po sezonowym zahamowaniu znów rośnie. Po obu stronach Łaby pracy szuka dziś ponad 4 mln Niemców. Co więcej - zgodnie z przepowiedniami chadeków przywrócenie zasiłków chorobowych i systemu naliczania emerytur sprzed ograniczeń wprowadzonych przez rząd Kohla spowoduje, że w kasach chorych zabraknie do końca roku miliarda marek, a w kasach emerytalnych nawet dwóch miliardów. Równocześnie spodziewane zyski z wprowadzonej przez gabinet Schrödera regulacji dodatkowego zatrudnienia (tzw. 630-Mark-Job), będą prawie o połowę mniejsze niż zakładane. Zdaniem opozycji, reformy SPD to "reformki", partia jest przeideologizowana i niezdolna do sprostania wymogom współczesnej gospodarki.
Za oderwanie od rzeczywistości w czasach kanclerza Helmuta Schmidta socjaldemokraci zapłacili utratą steru rządów na szesnaście lat. Gerhard Schröder nie chce powtórzyć błędów poprzednika. Jego wzorcem jest Tony Blair, współautor "Drogi do przodu dla socjaldemokracji Europy", jednak położenie Schrödera jest trudniejsze niż sytuacja szefa New Labour. Wielka Brytania, dawniej "chory człowiek Europy", po rządach Margaret Thatcher święci triumfy i brytyjscy laburzyści nie mają ochoty na ideologiczne pustosłowie. W Niemczech Schröder musi dokonać niepopularnych przekształceń jednocześnie w państwie i w swojej partii.
Dzięki zaciskaniu pasa ekipa kanclerza Kohla zmniejszyła zadłużenie wewnętrzne kraju z ponad 2 bln DM do 1,5 bln DM. Chcąc utrzymania tej tendencji, minister finansów Hans Eichel żąda okrojenia budżetu o 30 mld DM, co oznacza, że każdy z kolegów z innych resortów musi zrezygnować z 7,5 proc. obecnych funduszy. Nikt jednak nie chce się narazić na zarzut, jaki związkowcy stawiają kanclerzowi: "Mówi jak Kohl!". Poseł Klaus Lennartz ostrzega: "Ideolodzy w niczym nam nie pomogą, przeciwnie - przyczynią się do upadku państwa socjalnego pod ciężarem wydatków". Po niedawnej wypowiedzi Petera Strucka, szefa frakcji SPD w Bundestagu, na temat planowanego radykalnego uproszczenia podatków poprzez wprowadzenie trzech progów (15, 25 i 30 proc.) na nowo rozgorzała dyskusja nad profilem partii. Strucka oskarżono o neo- liberalizm i odstraszanie wyborców, a w kuluarach mówiono o konieczności pozbawienia go funkcji przewodniczącego. Ostatecznie Struck pozostał na miejscu, podobnie jak problem rozdwojenia jaźni w SPD. Zdesperowany Reinhard Klimmt, następca Lafontaine?a na stanowisku premiera Saary, zaapelował tylko, by towarzysze nie brali przykładu z Anglików, lecz z Francuzów, i ubolewał na łamach "Leipziger Zeitung", że brak mu przywódcy lewego skrzydła. Tymczasem lukę po Lafontainie chce wypełnić... Gregor Gysi, który zaprosił socis do wstępowania w szeregi postkomunistycznej PDS. Jak ocenia Gerhard Beier, członek zarządu partii i komisji historycznej, "SPD znalazła się w najtrudniejszej fazie od 50 lat".
Kurt Beck, premier Nadrenii-Palatynatu, wzywa partyjnych kolegów, by zakończyli "letni teatr" i zaprzestali dyskusji za pośrednictwem mediów. Za kilka tygodni odbędą się wybory w pięciu krajach związkowych Niemiec. Martin Bury, sekretarz stanu w Urzędzie Kanclerskim, ostrzega: "Jeśli dziś okazujemy chwiejność, to tak, jakbyśmy już przegrali". Porażka SPD wiązałaby się z utratą przewagi w izbie wyższej parlamentu (Bundesrat) i sparaliżowaniem działań przez opozycję, co oznaczałoby rychły koniec epizodu z różowo-zieloną koalicją rządową w RFN.
Podczas gdy członkowie SPD kruszyli kopie o to, jaką drogą ma podążyć ich partia, jej szef i kanclerz Gerhard Schröder kąpał się w Adriatyku, wypoczywając we włoskiej miejscowości Positano. Jedynym jego problemem zdawał się być brak ulubionych cygar. Na pomoc kanclerzowi pospieszyli dwaj politycy FDP, Eberhard Wolf i Mirko Röder, wysyłając mu cały zapas cygar Cohiba za 1500 marek. Na tym jednak kończy się uprzejmość liberałów, których Schröder wolałby od Zielonych jako koalicjantów. Wolfgang Gerhard, szef FDP, głośno opowiada się za przedterminowymi wyborami i ślubuje wierność chadekom z CDU/CSU. Franz Müntefering, minister komunikacji i budownictwa (notabene typowany na następcę Strucka), uważa propozycje Gerharda za śmieszne: "Jakoś nie mogę sobie wyobrazić, by FDP zdołała zdobyć choćby 5 proc. głosów i przekroczyć próg wyborczy do Bundestagu".
Zgodnie z planem Gerhard Schröder miał zakończyć urlop 23 sierpnia, tymczasem nieoficjalnie pojawił się w centrali partyjnej kilka dni wcześniej. Co prawda, kanclerz nie dał sobie zakłócić wypoczynku, ale zdaje sobie sprawę z coraz gorszych notowań swojego gabinetu i z rozłamu wewnątrz SPD. Zarówno socjaldemokraci, jak i niemieccy wyborcy oczekują od niego demonstracji władzy. Rudolf Dressler, ekspert partii do spraw socjalnych, zwraca uwagę na niebezpieczeństwo załamania się dobrych stosunków socis z centralami związkowymi, zwłaszcza z DGB. Pomruki niezadowolenia pojawiły się już po ogłoszeniu przez Schrödera i Blaira wspólnych tez na temat kierunku rozwoju socjaldemokracji: "Schröder i Blair stawiają państwo socjalne pod znakiem zapytania!". Z kolei Hans-Olaf Henkel, szef niemieckich przemysłowców z BDI, zaapelował do przedsiębiorców o aktywne i mocne wspieranie sił reformatorskich. Socjaldemokraci znaleźli się na rozdrożu, a ich przywódca sam musi podjąć decyzję, czy chce zaryzykować wewnątrzpartyjne trzęsienie ziemi i przejść do historii jako "Gerhard Odnowiciel", czy też raczej pozostać w roli fantasty barona Münchhausena.

Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.