Podwodny świat

Dodano:   /  Zmieniono: 
Polacy schodzą pod wodę
W zeszłym roku uprawnienia do nurkowania zdobyło w Polsce aż dwa tysiące osób. Stać ich już na dobry zachodni sprzęt i wyjazdy na rafy koralowe, a doświadczenie zdobyte w polskich jeziorach procentuje na "łatwych" południowych wodach. Nurkują w Morzu Czerwonym, wzdłuż wybrzeża wschodniej Afryki, na Malediwach, Jukatanie, wyspach Bahama. Odkrywają Wielką Rafę Koralową i kolorowy świat kryjący się w wodach Filipin, Malezji, Indonezji i Borneo.
- Pod wodą osiągasz stan nieważkości i poruszasz się w trzech wymiarach. To inny świat - zachwala Daniel Walczak, dziennikarz, nurek z siedmioletnim stażem. Przyznaje, że przy pierwszych zejściach pod wodę był zajęty głównie obsługą sprzętu. Dość szybko jednak nabrał wprawy i mógł się już przyglądać temu, co go otacza: roślinom, rybom, skałom. - Podczas nurkowania u wybrzeży Marsylii podpłynąłem do wraku XVII-wiecznego statku. Przede mną wprawdzie zwiedzało go wiele osób, poczułem jednak, jakbym to ja był jego odkrywcą.
Większość nurków pragnie przede wszystkim obejrzeć rafę koralową. Jedna z najpiękniejszych znajduje się u wybrzeży Morza Czerwonego. - Mamy szczęście, że to tak blisko Europy - mówią nurkowie. Dahab, Sharm el Naga, Hurghada - miejscowości, które nie robią żadnego wrażenia na wielbicielach starożytnego Egiptu, przez nurków są wymieniane jako największe atrakcje regionu. Niestety, najpiękniej na świecie rozwinięta w pionie rafa przyciąga z roku na rok coraz większe tłumy. Na plażach i pod wodą robi się tłoczno od ubranych w skafandry ludzi. A nurkować trzeba tam, gdzie jest baza i można wypożyczyć sprzęt. Nikt przecież nie zabiera do samolotu ważącej ponad 20 kg butli. Wszyscy ciągną więc w te same miejsca.
- Zaczynałem na Wielkiej Rafie Australijskiej. Dopiero kilka lat później w polskim jeziorze doceniłem jej piękno - mówi Robert Klein, tłumacz, który nurkował także w Chorwacji, Egipcie, Cyprze, Bali, Malezji i Tajlandii. - W Polsce było zimno, woda zamulona. Ludzie cieszyli się, gdy zobaczyli zdechłego raka - wspomina. Ma na swoim koncie zabawy z mureną i rekinem. - Oczywiście z tych mniej drapieżnych gatunków - dodaje ze śmiechem. - Po zanurkowaniu w ciepłym morzu nie chcesz wracać do ponurych polskich jezior - zgadza się Walczak. - Tam widoczność sięga trzydziestu metrów, a w polskich akwenach, zanieczyszczonych do granic przyzwoitości - trzech.
Niektórzy lubią nasze wody. - Przebicie się przez ciemną ścianę planktonu może być wspaniałym przeżyciem - zapewnia instruktor Ireneusz Kątny. W Polsce nurkuje ok. 12 tys. osób, z czego połowa należy do klubów. Polacy są bardzo dobrymi nurkami - twierdzi Kątny. Po szkole, jaką dostają w naszych jeziorach, radzą sobie wszędzie. - Polacy są najlepsi na swoim terenie - uważa Marek Michalak, instruktor z Warszawskiego Klubu Płetwonurków. - Ludzie z zimnych krajów często czują się w ciepłych wodach zbyt swobodnie. Niekiedy szarżują.
W Polsce nurkować rekreacyjnie można do głębokości 50 m. Taką wysokość ma spory wieżowiec. Dla wielu nie jest to jednak dolna granica. Do elity zaliczani są ci, którzy zeszli poniżej setki. - Bicie rekordów jako cel sam w sobie jest nieporozumieniem - mówi Kątny. Dla niego dobry nurek to ten, który zachowuje zimną krew w sytuacjach ekstremalnych. Pod wodą potrzebna jest, według niego, przede wszystkim koncentracja i dyscyplina. - Nurek powinien być spokojny, opanowany i inteligentny. Pod wodą trzeba myśleć, od tego zależy życie - podkreśla Michalak. Jako przykład podaje zaplątanie się w sieci, których za sprawą kłusowników w polskich jeziorach nie brakuje. Jeśli zaczniemy się szarpać, zaplączemy się jeszcze bardziej. Nad nerwami trzeba panować od samego początku nauki nurkowania. Gdy dzieje się pod wodą coś niepokojącego, większość ludzi odruchowo wstrzymuje w płucach powietrze i chce się jak najszybciej wydostać na powierzchnię. A trzeba zachować się dokładnie na odwrót.
- Wiedzy o zachowaniu się pod wodą w trudnych sytuacjach nie da się przyswoić w ciągu kilku dni - mówi instruktor Grzegorz Kowalski. W Polsce płetwonurków szkoli się w systemie CMAS (Confederation Mondiale des Activites Subaquatiges), organizacji non profit, założonej w 1959 r. przez Jacques?a-Yves?a Cousteau. Szkolenie dostosowane jest do lokalnych warunków, a jego program w dużym stopniu zależy od instruktora. Kursy w Polsce trwają około trzech miesięcy. Najpierw trzeba przyswoić sobie dużą dawkę wiedzy, a potem w basenie ćwiczyć zarówno samo pływanie, jak i obsługę sprzętu. Następnie cała grupa na tydzień jedzie nurkować w jednym z polskich jezior. Mekką naszych nurków jest jezioro Hańcza - głębokie i stosunkowo czyste.
Najbardziej rozbudowany program szkoleniowy prowadzą kluby płetwonurków należące do PTTK. Jest ich około trzystu, kurs kosztuje 550 zł. W nielicznych prywatnych szkołach cena wzrasta do 800 zł, a szkolenie trwa tylko dwa tygodnie. Ale bez względu na czas trwania kursu i jego koszt jakość nauczania zależy przede wszystkim od instruktora.

Sezon nie kończy się nigdy. Jeżeli kogoś stać na dobrą piankę lub tak zwany
suchy skafander, nurkować może cały rok


Wielu osobom, szczególnie tym bardziej zapracowanym, szkoda czasu i energii na tak długą i żmudną naukę, tym bardziej że nurkować zamierzają jedynie w ciepłych wodach. To oni są najczęściej klientami szkół uczących nurkowania w systemach PADI czy SSI. Na całym świecie szkolenia te wyglądają tak samo. Podstawowe umiejętności można zdobyć już po pięciu dniach. - PADI jest szkoleniem łatwiejszym, przynajmniej na początku, uznawanym za bardziej przyjazne uczniowi. Za rok będzie tylu nurków PADI, ilu teraz jest wyszkolonych w systemie CMAS - uważa Eugeniusz Buchczyk, szef Górnośląskiego Centrum Nurkowego. - W ubiegłym roku nie przyszedł do mnie nikt, kto chciał być szkolony starą metodą - dodaje. Za kurs w systemie PADI płaci się ok. 450 zł. Razem z wypożyczeniem sprzętu trzeba liczyć się z kosztami rzędu 1000 zł. Podobną kwotę trzeba przeznaczyć na kurs SSI.
Te szkolenia są zbyt liberalne. Nurkowie po nich nie radzą sobie w polskich warunkach - mówią zgodnie instruktorzy. Przyznają, że szkolenie CMAS jest trudniejsze. - I tak teraz jest łatwiej niż dziesięć czy dwadzieścia lat temu - mówi Marek Michalak. - Kiedyś nurkowie byli traktowani jak komandosi. Była to bardzo elitarna grupa - wspomina. - Nikomu nie zależało na liczbie kursantów, bo za tym nie szły żadne dodatkowe pieniądze. Szkolonym dawano wycisk. Z dwudziestoosobowej grupy nurkami zostawało dwóch, trzech najlepszych.
Dziś metody nauki są znacznie łagodniejsze, dlatego też pod wodę schodzi coraz więcej kobiet. Sprzęt na ziemi waży 40 kg, mimo to pod wodą właśnie dziewczyny radzą sobie lepiej niż chłopcy. - Są systematyczniejsze, bardziej odporne psychicznie, a to w wodzie procentuje - mówi Kątny. Do zejścia pod powierzchnię zachęca kobiety miesięcznik "Nurkowanie", jedyne specjalistyczne pismo nurków w Polsce. "Miałam dość pilnowania dzieci na brzegu (nie tylko swoich)" - zwierza się Dana Torebko, sekretarz redakcji. I dodaje: "Pamiętajcie, tylko nieliczne kobiety dobrze wyglądają w piance". - Znam kilka par, które przez ten sport się rozstały - mówi Daniel Walczak. - Nurkowanie organizuje ci życie. Wyjeżdżasz na wakacje tylko tam, gdzie możesz nurkować. Pieniądze zamiast na lodówkę wydajesz na sprzęt. Większość twoich znajomych to nurkowie, a pod wodą najbliższa jest ta druga osoba w skafandrze - dodaje. Nigdy nie nurkuje się bowiem samemu. Pod wodę schodzą co najmniej dwie osoby. - To sport zespołowy. Od drugiej osoby może zależeć twoje życie - mówi Grzegorz Kowalski.
Zdzisław Sićko z Krajowego Ośrodka Medycyny Hiperbarycznej zapewnia, że nurkowanie, jakie uprawia większość ludzi, jest sportem bezpiecznym. - Zdarza się tu mniej urazów niż na przykład w narciarstwie, jeśli jednak dojdzie do wypadku, jest on na ogół poważniejszy - przyznaje. - Liczba nurków rośnie, nie zwiększyła się jednak gwałtownie liczba wypadków. Przez 24 godziny działa w Gdyni alarmowy telefon pogotowia nurkowego, przez który można się konsultować w trudnych sytuacjach. Najczęstsze przypadłości nurków to choroba dekompresyjna oraz urazy spowodowane zbyt dużym ciśnieniem wody; są groźne dla płuc, uszu, a nawet źle zaplombowanych zębów.
Emocje pod wodą bardzo ludzi łączą. Być może dlatego również na powierzchni trzymają się razem. Cytują teksty z kultowego filmu "Wielki błękit" i otaczają się drobnymi przedmiotami przypominającymi o nurkowaniu. Może to być mała płetwa przy kluczach, naklejka z postacią nurka na samochodzie. Kupują je razem z pianką i butlą. - Coraz ważniejsza jest w tym sporcie nie tylko jakość sprzętu, ale i wygląd - mówi Grzegorz Kowalski z Techniki Podwodnej. - Kiedyś nurek chciał mieć wszystko czarne, bo czuł się twardzielem. Teraz liczy się kolor.
Na sprzęt trzeba wydać co najmniej cztery tysiące złotych. Jeżeli kogoś stać na dobrą piankę lub tzw. suchy skafander, nurkować może cały rok. W polskich jeziorach najlepsza widoczność jest zimą, kiedy są one skute lodem. Sezon nie kończy się nigdy.

Więcej możesz przeczytać w 35/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.