Epidemia epidemii

Dodano:   /  Zmieniono: 
Opinie na temat ryzyka wybuchu epidemii duru brzusznego czy cholery na terenach objętych trzęsieniami w Turcji są podzielone
Erik Noji, wysłannik Światowej Organizacji Zdrowia (WHO), zapewniał na konferencji w Stambule kilka dni temu: "Epidemie jako następstwo trzęsień ziemi to mity". Również turecki minister zdrowia zaprzeczył pojawiającym się licznie pogłoskom o możliwości wybuchu epidemii w różnych miejscach kraju. Innego zdania są obecni na miejscu korespondenci agencji prasowych.

Francuska Agencja Prasowa donosi: "Smród unoszący się nad takimi miastami, jak Golcuk, Adapazar, Izmit, Yalowa, mówi sam za siebie". Większość zabitych znajduje się jeszcze pod gruzami. W wielu regionach sytuację pogarszają ulewne deszcze, które zaczęły padać cztery, pięć dni po trzęsieniu i zatkały odpływy uszkodzonej sieci kanalizacyjnej. W Sakarya, miejscu najsilniejszych wstrząsów, nie działają wodociągi i kanalizacja, są trudności z usuwaniem odpadków, pojawiły się stada szczurów. W miejscowościach Golcuk i Degirmendere wprowadzono kwarantannę z obawy przed rozszerzeniem się biegunki.
Reprezentant WHO zapewniał jednak, że pojemniki ze świeżą wodą zostały wysłane do siedmiu prowincji dotkniętych katastrofą. Zdaniem tureckiego ministerstwa zdrowia, możliwe są zachorowania na czerwonkę, natomiast spekulacje dotyczące wybuchu epidemii tyfusu i cholery nie mają żadnych podstaw. Według Petera Basketta i Robina Wellera, autorów "Medicine for Disasters", najważniejszej publikacji w dziedzinie tzw. medycyny katastrof, zagrożenia epidemiami w wypadku trzęsień ziemi nie można lekceważyć. Podobnego zdania jest prof. Janusz Jeljaszewicz, specjalista w zakresie mikrobiologii lekarskiej, dyrektor Państwowego Zakładu Higieny. čródłem epidemii może być nie tyle duża liczba rozkładających się ciał, ile brak czystej wody i zakażenie żywności. W zanieczyszczonej wodzie pitnej mogą się rozmnażać bakterie powodujące dolegliwości układu pokarmowego, m.in. drobnoustroje wywołujące dur brzuszny. Istnieje również groźba pojawienia się przecinkowca cholery. Epidemia mogłaby wówczas wybuchnąć w ciągu kilku dni. Zagrożenie stanowi także żółtaczka typu A. Jeśli do wody przenikną odchody zwierające wirusy żółtaczki, choroba zacznie się rozprzestrzeniać. Poważnym zagrożeniem jest również nie kontrolowane mnożenie się i migracja gryzoni oraz owadów.
Z ponad 30 tys. osób, które uległy zranieniu, część - mimo największych starań lekarzy - może się zakazić bakteriami Bacillus anthracis, czyli laseczkami wąglika. Występują one w glebie i mogą wnikać do organizmu przez uszkodzoną skórę, wywołując tężec. Jest to groźne zwłaszcza dla ludzi nie szczepionych wcześniej przeciwko tej chorobie. Nic więc dziwnego, że wśród materiałów medycznych i sanitarnych, o których przysłanie poprosił rząd turecki, na pierwszych miejscach znalazły się przenośne toalety, środki dezynfekcyjne, chlor w tabletkach i w płynie oraz worki na śmieci.
Trzeba pamiętać, że wciąż przegrywamy w wyścigu z mikrobami. Katastrofa, jaką jest trzęsienie ziemi, uprzytamnia nam, jak krucha jest równowaga między możliwościami obrony przeciwbakteryjnej czy przeciwwirusowej a siłą ataku mikrobów. Raporty Światowej Organizacji Zdrowia z sierpnia tego roku informują o kilku takich zmasowanych atakach. Epidemia zapalenia opon mózgowych w Rumunii rozpoczęła się w czerwcu i do połowy sierpnia zarejestrowano ok. 800 zachorowań. Zakażenie przenosi się drogą pokarmową, zalecane jest więc surowe przestrzeganie zasad higieny. W rejonie Aralska, na obrzeżu pustyni Kara-Kum, kilka osób zapadło na dżumę.
Cholera, najostrzej przebiegająca choroba zakaźna, nadal jest groźna. W 1998 r. dotknęła ona ponad 290 tys. osób, z czego 10,5 tys. zmarło. Zachorowania zanotowano w 74 krajach. Najwięcej, bo 72 proc., w Afryce, przede wszystkim w Ugandzie, Mozambiku, Republice Konga i Kenii. Cholera dociera także do Europy, przeważnie zapadają na nią osoby, które przebywały w rejonach epidemii. Lokalne ogniska wystąpiły w Rosji (10 zachorowań) i we Włoszech (2).
Dr Andrzej Kotłowski z Instytutu Medycyny Morskiej i Tropikalnej w Gdyni radzi turystom przed wyjazdem do krajów zagrożonych cholerą wykonać wszystkie zalecane szczepienia. Wprawdzie dają one tylko 60 proc. bezpieczeństwa, ale w razie zakażenia przebieg choroby jest łagodniejszy. Nie mniej ważną sprawą jest przestrzeganie rygorów sanitarnych. Należy zrezygnować z jedzenia potraw oferowanych na ulicach, pić tylko wodę butelkowaną, a owoce spożywać po dokładnym sparzeniu lub zdezynfekowaniu.


Po trzęsieniach ziemi wzrasta zagrożenie cholerą, tyfusem i czerwonką. W Polsce najgroźniejsza jest salmonella

- Cholera czy inna groźna choroba zakaźna w każdej chwili może zostać zawleczona do Polski. Wielu naszych turystów jeździ bowiem do Afryki, Azji i Ameryki Południowej, gdzie tych zarazków jest najwięcej, czy do Turcji, zagrożonej epidemią po trzęsieniu ziemi - mówi prof. Danuta Naruszewicz-Lesiuk, zastępca kierownika Zakładu Epidemiologii Państwowego Zakładu Higieny. - Tylko żółtą febrę ogranicza niska temperatura, rozwój innych utrudnia przestrzeganie zasad higieny. Prawdopodobieństwo wystąpienia epidemii cholery jest jednak w naszym kraju niewielkie, ponieważ nikt nie pije surowej, brudnej wody, domy mają łazienki, a wodociągi są pod stałym nadzorem służb sanitarnych.
Ostatnia epidemia cholery wybuchła w Polsce na początku XX wieku. W ciągu 76 lat odnotowano tylko dwa pojedyncze zachorowania, jedno przed 18 laty, drugie w 1994 r.; w obydwu wypadkach choroba została przeniesiona z Indii, a pacjenci szybko znaleźli się w szpitalu i zostali odizolowani. - Gdy zdarzają się zachorowania w odległym od nas rejonie, obowiązkowe badania po powrocie do kraju przechodzą jedynie osoby tam zatrudnione, a także marynarze. Nie dotyczy to turystów, im zalecamy badania po wystąpieniu dolegliwości jelitowo-żołądkowych i gorączki - wyjaśnia prof. Naruszewicz-Lesiuk. - Jeżeli jednak dochodzi do groźnej epidemii w kraju, który odwiedza wielu naszych turystów, władze sanitarne Polski są przygotowane zarówno do stosowania kwarantanny, jak i uruchomienia wielu innych mechanizmów utrudniających rozprzestrzenianie się choroby. Stacje sanitarne w każdym województwie są przygotowane do przeprowadzenia potrzebnych analiz, przeszkoleni są też lekarze pierwszego kontaktu i zespoły w pogotowiach. Taką ostrą mobilizację ogłoszono u nas w roku 1990 i 1991, podczas epidemii cholery w Rumunii, a także w 1994 r., gdy jej zarazki dostały się do wodociągów na Ukrainie. Wtedy na przejściach granicznych inspektorzy sanitarni kontrolowali wszystkich podróżnych i zatrzymywali chorych. Pozostali byli poddawani nadzorowi sanitarnemu po przybyciu do miejsca zamieszkania. Udało się wychwycić pojedyncze wypadki zachorowań i uniemożliwić zarażenie innych osób. Równie skutecznie polski sztab sanitarny poradził sobie z zagrożeniem epidemią dyfterytu, która wybuchła osiem lat temu w krajach powstałych po rozpadzie Związku Radzieckiego.
W Polsce prawie całkowicie został zlikwidowany dur brzuszny (tylko kilka zachorowań rocznie), ale nadal ludzie zapadają na czerwonkę, typową chorobę brudnych rąk. Epidemia czerwonki wybuchła na początku lat 90. w Olsztynie (kilkanaście tysięcy zachorowań), gdy jej zarazkami zostały zakażone wyroby miejscowej mleczarni. Ostatnio choroba ta ma łagodny przebieg i - zdaniem epidemiologów - wielu zakażeń w ogóle się nie rejestruje.
Od kilkunastu lat największym zagrożeniem w naszym kraju jest salmonella, którą zaraża się ponad 26 tys. osób rocznie. Wiele z nich wymaga hospitalizacji. Zakażenia salmonellą odnotowywane są od połowy lat 80., kiedy sprowadzano z importu skażone pasze dla drobiu. Wtedy chorowało dwukrotnie więcej osób, przeważnie po zjedzeniu lodów. Gdy ich producenci zrezygnowali ze stosowania surowych jaj, grupowe zatrucia salmonellą zdarzały się tylko na domowych przyjęciach. Ostatnio na niechlubną listę trucicieli wpisali się znów cukiernicy. W Olsztynie 50 osób trafiło do szpitali po zjedzeniu ciastek z kremem. Cukiernik nie tylko użył surowych jaj do przygotowania kremu, ale też przechowywał ciastka podczas upałów poza urządzeniami chłodniczymi. Jak tłumaczy prof. Wiesław Magdzik, kierownik Zakładu Epidemiologii Państwowego Zakładu Higieny, wysoka temperatura sprzyja rozwojowi wszelkich bakterii, także chorobotwórczych (po 20-30 minutach ich liczba podwaja się).
W naszym kraju jesteśmy również narażeni na zatrucia gronkowcem. Rocznie z tego powodu leczy się 300-450 osób. W ubiegłym roku na rynek trafiła duża partia mleka w proszku z gronkowcem; pracownicy sanepidu wycofali ze sklepów 6 ton. Nosicielem tej bakterii jest człowiek. Z wyliczeń epidemiologów wynika, że w populacji ludzkiej znajduje się 20-30 proc. stałych nosicieli i tyleż okresowych. Brak dbałości o higienę w wielu polskich zakładach spożywczych i nieskuteczne kontrole powodują, iż jest to ciągle poważne zagrożenie.

Więcej możesz przeczytać w 36/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.