Rewolucja robotnicza

Rewolucja robotnicza

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jak pracownicy Fabryki Żelatyny SA w Brodnicy "wzięli sprawy we własne ręce"
W tym roku żelatynę zaczęliśmy produkować dopiero podczas strajku - informują z dumą protestujący pracownicy Fabryki Żelatyny SA w Brodnicy. Strajk rozpoczął się wyrzuceniem z pracy dyrektora. Od prawie trzech miesięcy trwa w zakładzie "robotnicza rewolucja", rządzą wszyscy, a zarobione na sprzedaży żelatyny pieniądze dzielone są "sprawiedliwie" - równo.
Fabryka w Brodnicy jest jednym z ponad tysiąca przedsiębiorstw państwowych sprywatyzowanych poprzez przekazanie mienia specjalnie utworzonej spółce do odpłatnego korzystania. W1993 r. pracownicy zawiązali spółkę z prywatnym inwestorem, który za 500 tys. zł nabył 80 proc. udziałów. Pozostałe trafiły do 120 pracowników. Oficjalnie głównym udziałowcem został Józef Dziobak, nieoficjalnie mówiło się, że jest nim Kazimierz Grabek. Budował on wówczas żelatynowe imperium, a gdy Urząd Antymonopolowy nie zgodził się, by udziałowcem fabryki została jego żona, podstawił Dziobaka.
- Grabek kilka razy przyjeżdżał do zakładu i zawsze wydawał jakieś polecenia - wspominają pracownicy. - Nie mieliśmy wątpliwości, kto tu rządzi - mówi January Zowczak, od dwudziestu lat pracujący w zakładzie jako główny energetyk, a przez niespełna rok członek zarządu spółki; obecnie jeden z 30 strajkujących.
Robotnicy nie wiedzą, kiedy zaczęły się problemy. W 1995 r. władze fabryki zdecydowały się wykupić ją od skarbu państwa. Zgodnie z umową leasingową spółka, której wartość oszacowano na 900 tys. zł, miała spłacić skarbowi państwa raty (ok. 70 tys. zł kwartalnie) przez pięć lat. Właściciel zakładu zobowiązał się też, że w ciągu dwóch lat na inwestycje przeznaczy 2,5 mln zł. - Spółka nie wywiązała się z tych zobowiązań i zgodnie z umową powinna zapłacić karę w wysokości 3,5 mln zł - informuje Waldemar Szczepański, dyrektor delegatury Ministerstwa Skarbu Państwa w Toruniu. Obecnie w sądzie toczy się spór o to, czy i ile faktycznie zainwestowano w rozwój fabryki. Pracownicy uważają, że w zakładzie nie było żadnych inwestycji. Przez cztery lata w zakładzie wyprodukowano 160 t żelatyny, choć możliwości przerobowe fabryki wynoszą 500 t rocznie. Nikt nie wie, dlaczego produkcja była ograniczana. Jeden z protestujących sugeruje, że to celowe działanie Grabka, który po zlikwidowaniu ceł na importowaną żelatynę specjalnie pozamykał swoje zakłady, by pokazać rządowi, że produkcja w takiej sytuacji jest nieopłacalna.
W czasie wielomiesięcznych przestojów fabryka w Brodnicy skupowała surowiec do produkcji żelatyny, a następnie sprzedawała go zakładom należącym do Grabka lub jego rodziny. - Nigdy na tym nie zarabialiśmy, sprzedawaliśmy po kosztach lub taniej - żalą się pracownicy. W rozliczeniu brodnicka fabryka otrzymywała... żelatynę. - Informowano nas, że jeśli chcemy otrzymywać pensje, musimy sami znaleźć odbiorców - wspominają pracownicy z działu zakupów.
Od początku tego roku zakład w Brodnicy zaprzestał produkcji. W maju zaczęło brakować pieniędzy na wypłaty. - 16 czerwca zapadła jednogłośna decyzja o strajku - mówi January Zowczak. Na początku nie myślano o wznowieniu produkcji. Strajkujący bardziej obawiali się zwolnień z pracy. Informacje o zlikwidowaniu przez Grabka zakładu w Puławach upewniły ich, że postępują słusznie. - Z niepokojem czekaliśmy, co zrobi główny udziałowiec - wspominają protestujący. Obawiali się interwencji policji, natychmiastowych zwolnień dyscyplinarnych. Przez pierwszy tydzień nikt się ze strajkującymi nie skontaktował. - Postanowiliśmy wziąć sprawy w swoje ręce i zamiast bezczynnie czekać na reakcję większościowego udziałowca, rozpoczęliśmy produkcję - wyjaśnia Maria Rogalska, która w zakładzie przepracowała 32 lata; teraz reprezentuje załogę w radzie nadzorczej spółki.
Dotychczasowi kontrahenci nadal kupowali żelatynę w Brodnicy. Wykorzystując zapasy surowca i zakupując na kredyt nowe dostawy, 1 lipca ponownie uruchomiono produkcję. Przez dziesięć dni, pracując na trzy zmiany, wyprodukowano ponad 22 tony żelatyny. Sprzedano 10 t (20 tys. zł za tonę). Część zarobionych pieniędzy przeznaczono na płace, część wydano na spłatę długów. Pieniędzy nie wystarczy jednak na poprawę sytuacji finansowej spółki. Jej zadłużenie przekracza wartość majątku szacowanego na 2,2 mln zł.
Pieniądze ze sprzedanej żelatyny dzieliła specjalnie powołana komisja. - Sprawiedliwie, każdemu taką samą kwotę - mówi członek komisji. Przyznaje jednak, że niektóre osoby kierujące strajkiem dostały trochę więcej. - Wiemy, że działamy nielegalnie, ale nie mamy innego wyjścia - stwierdza Zowczak. I dodaje, że wypłacane pieniądze traktują jako pożyczkę, która zostanie zwrócona, gdy pracownicy otrzymają zaległe pensje. Protestujący zdają sobie sprawę, że na własne ryzyko zamawiają surowce i sprzedają towar. Nie wiedzą, czy nadal są pracownikami spółki i kto jest jej rzeczywistym głównym udziałowcem.
Pod koniec czerwca dotarła do protestujących informacja, że Grabek oficjalnie kupił udziały od Dziobaka i powołał nowego prezesa fabryki. Został nim Janusz Kamiński, który kierował fabryką żelatyny w Puławach. Kilka dni później w wypowiedzi dla PAP Grabek, oceniając protest w Brodnicy, stwierdził, że cieszy się z uruchomienia produkcji. W tym samym czasie Kamiński wysłał faks do protestujących, by wstrzymali produkcję. Na początku sierpnia Grabek uczestniczył także w posiedzeniu rady nadzorczej spółki. Pod koniec sierpnia Janusz Kamiński, członek jednoosobowego zarządu, przesłał do delegatury MSP kolejne pismo, informując, że nie wyraził zgody na zakup udziałów przez Grabka. Nie chciał jednak podać przyczyn swojej decyzji. - To zwykła dezinformacja i wprowadzane organu nadzorczego w błąd - uważa dyrektor Szczepański. Przyznaje jednak, że przedstawiciele MSP nigdy nie wnikali w sprawy wewnętrzne spółki. - Nas interesuje, czy spółka wywiązuje się z umowy leasingowej i czy mienie państwowe jest odpowiednio zabezpieczone - dodaje.
Protestujący przyznają, że najgorsze jest zawieszenie w próżni. Nie wiedzą, jak długo uda im się produkować i sprzedawać żelatynę. Chcieliby rozmawiać z głównym udziałowcem, ale nie wiedzą, z kim negocjować. Nowy prezes fabryki, nie pojawił się dotychczas w zakładzie. Jego biuro jest w Warszawie w siedzibie Kazimierza Grabka. Tu również "od czasu do czasu" bywa Józef Dziobak, z którym nie udało nam się skontaktować.
Janusz Kamiński, pytany, co będzie z protestującą załogą i czy produkcja w Brodnicy będzie kontynuowana, odpowiedział faksem, iż opowiada się "za kontynuowaniem produkcji, ale winna być ona efektywna ekonomicznie. Analiza kosztów wskazuje, że obecnie nie jest opłacalna". W jego ocenie "część inicjatorów i przywódców protestującej załogi postępuje niezgodnie z prawem. Zaciąga zobowiązania, wykorzystuje do produkcji nie swoją własność, a co najgorsze łudzi załogę". Protestujący odpierają zarzuty, twierdząc, iż są udziałowcami spółki. - Pracownicy dopuścili się przestępstwa - uważa Wojciech Kornowski, prezydent Konfederacji Pracodawców Polskich. Konstytucja chroni prywatną własność, a pracowników obowiązują zasady kodeksu pracy. Muszą się też podporządkować decyzjom zarządu firmy. Jeśli tego nie robią i na dodatek wyrzucają dyrektora, sprawą powinna się zająć prokuratura. Zdaniem Jerzego Langera, wiceprzewodniczącego Komisji Krajowej NSZZ "Solidarność", mimo prawnych wątpliwości, załoga wykazała dużo odpowiedzialności i determinacji w ratowaniu miejsc pracy. - Trudno się dziwić ludziom, którzy nie otrzymują pensji, że kontynuują produkcję. Okazali się aktywniejszymi udziałowcami niż ten, który posiada 80 proc. udziałów - dodał Langer.
Nie czekając na decyzje władz spółki, strajkujący postanowili utworzyć nową firmę - Brodnickie Zakłady Żelatyny sp. z o.o. - Po rejestracji chcemy wystąpić do zarządu i głównego udziałowca, by zgodzili się na wydzierżawienie nam majątku, jeśli nie są zainteresowani produkcją - mówią w zakładzie. Przedstawiciel MSP przyznaje, że to nie jest najlepsze rozwiązanie. Do maja 2000 r. obowiązuje strony umowa leasingowa. Jej rozwiązanie będzie możliwe, jeśli sąd uzna, że spółka Fabryka Żelatyny SA nie wywiązuje się z zobowiązań.
Jeśli wszystko będzie zgodne z prawem, w czerwcu przyszłego roku mienie zakładu stanie się rzeczywiście własnością spółki pracowniczej. Dla głównego udziałowca nie będzie to jednak najlepsze rozwiązanie. Spółka ma długi i wielu wierzycieli, a wówczas jej majątek może zostać przejęty przez urząd skarbowy.

Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.