Puch marny

Dodano:   /  Zmieniono: 
Matki, zamiast wpajać córkom, że nic nie ma takiej siły sprawczej jak samodzielnie zarobione pieniądze, namawiają je do dobrego zamążpójścia. Skazując "puch marny" na mężowski grosz
Dlaczego ciągle nie dajemy sobie prawa do wyrażania prawdziwych uczuć" - napisałam parę miesięcy temu w jednym z felietonów. Kilka dni temu przyszedł list, a w nim takie zdanie: "Takie prawo, my, kobiety z nieudanych związków mamy i jesteśmy go świadome, ale nie stać nas na ten komfort, by powiedzieć "nienawidzę cię, nie szanuję i odchodzę", bo" - i autorka listu wylicza - "nie ma, gdzie odejść ( brak samochodu, mieszkania), kobiet nie stać na wynajęcie samodzielnego mieszkania, pozostaje lęk przed agresywną reakcją męża, który jest silniejszy fizycznie itd.".
"To wszystko nie jest więc, pani Małgosiu, takie proste. Aby się czuć kobietą wyzwoloną, trzeba mieć ku temu warunki! Wyrażając "prawdziwe uczucia", można zapłacić wysoką cenę, jaką jest brak środków do godnego życia, nie kończące się upokorzenia psychiczne i fizyczne na co dzień. Ale czyżby pani o tym nie wiedziała?".
I tak oto kolejny raz byt określa świadomość. Chociaż podobno nic tak nie odbiera kobiecie czaru, jak chłodny racjonalizm. Oczywiście w największym stopniu ten dotyczący finansów. Kobieta, "puch marny", nie powinna więc pytania "Czy mnie kochasz?" stosować zamiennie z tym, dotyczącym stanu konta przyszłego oblubieńca. Dlatego wiele matek, zamiast wpajać swoim córkom, że nic nie ma takiej siły sprawczej, jak samodzielnie zarobione pieniądze, namawia je do dobrego zamążpójścia. Skazując "puch marny" na mężowski grosz - początkowo dany z dobrego serca, potem z przyzwoitości, a bywa, że i z łaski. A potem już to materialne uzależnienie uzależnia kobietę od wszystkiego innego. Nie tylko od samochodu, mieszkania, ale i charakteru mężczyzny. I wówczas waloru brutalnej prawdy nabiera stwierdzenie, że aby być kobietą wyzwoloną, trzeba mieć do tego odpowiednie warunki. Warto się więc przyglądać życiorysom tych kobiet, które oddają serca mężczyźnie, ale swego rozumu od niego nie uzależniają. Zarabiają większe lub mniejsze - ale własne - pieniądze, walczą o własne miejsce w życiu, a kandydatów na męża poznawały, gdy już wiedziały, kim w życiu nie chcą być.
Już słyszę te oburzone głosy: po co wyważać otwarte drzwi? Przecież taki jest naturalny podział ról. Ona - domowe ognisko, a on - jego finansowe rozniecanie. Nie wszystko to takie proste, ale czy tylko w wypadku kobiet? Czy i sam mężczyzna, obarczony jednoosobową odpowiedzialnością za szczęśliwe życie partnerki, nie może się śmiertelnie zmęczyć? Zwłaszcza gdy piętrzące się oczekiwana wobec niego systematycznie zaciskają się na jego szyi? I tak grosz początkowo dany z dobrego serca, potem bywa z przyzwoitości, a w końcu - z łaski.
Milva - Różowa Pantera, jak nazywają ją Włosi - nie ukrywa, że gdy miała pięćdziesiąt lat i opuścił ją o dziesięć lat młodszy mężczyzna, ziemia usunęła się jej spod nóg. Dlaczego? Ponieważ całkowicie się od niego uzależniła. Co prawda nie miała problemów mieszkaniowych i samochód stał w garażu, ale... chora była jej dusza. Cena, jaką zapłaciła za swoje wyzwolenie? "Jest dla mnie oczywiste, że już nigdy nie oddam swego życia w ręce mężczyzny. Za długo uczyłam się życia od nowa. Solidnie odrabiałam lekcję z samodzielności".
Śledzę wymianę argumentów tzw. kobiecych autorytetów w ogólnopolskiej prasie. Ostatnio dotyczą tego, czy wcześniejsza emerytura je dyskryminuje, czy też nie. Czy poprzez swoje zawodowe pragnienia jedne kobiety są mniej kobiece od tych drugich, niewyemacypowanych? Czy powinny zarabiać tyle, ile ich koledzy, czy też realizować się w rodzinie? Czy powinny robić badania prenatalne, czy zdawać się na los? Pytania słuszne, tylko szkoda, że w tym wszystkim brakuje przyzwolenia na bycie kobietą taką, jaką się chce. W żadnej, ale to w żadnej polemice nie znalazłam próby zrozumienia argumentów drugiej strony. Jeden sposób myślenia wyklucza drugi. Jakby obok siebie żyły, rodziły dzieci, cierpiały kobiety z dwóch różnych światów. Co może je połączyć?
"Nie trzeba nam programu" - pisze w "Beyond Power" Marylin French. "Program to krata rzucona na ludzi, zabija tych, którzy znajdują się pod jej ciężarem. Ujednolica, reguluje, zakazuje. Potrzebne nam są ogólna koncepcja i wyczucie jako ogólny przewodnik w budowaniu kolejnego kroku; elastyczna, emocjonalnie trafna koncepcja zdolna do przystosowania się do ludzkich potrzeb i pragnień, kiedy te prowadzą do sprzeczności".
Warto pamiętać, że feminizm wyrósł na gruncie kobiecej solidarności. To właśnie sisterhood miało dać kobietom emocjonalne wsparcie i siłę do przeprowadzenia niezbędnych w ich życiu zmian. Nikt jednak nie obiecywał, że będzie łatwo. Miało być prościej. A czy jest, gdy zostawiając na moment w spokoju mężczyzn, nie przeoczymy kobiecego mobingu, czyli osaczania innych kobiet niechętnym słowem, pomówieniem, fałszywą interpretacją i głupią plotką.
Kiedy po śmierci Spencera Tracy?ego do jego żony zadzwoniła wieloletnia przyjaciółka aktora, Katherine Hepburn, z propozycją, że po tylu latach mogłyby zostać przyjaciółkami, w odpowiedzi usłyszała: "No, cóż sądziłam, że była pani jedynie plotką". Nikt nie obiecywał, że będzie łatwo.
Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.