Milion do wygrania

Dodano:   /  Zmieniono: 
Utrzymuję się z wygranych w teleturniejach
Traktuję to zawodowo" - wyznał Marek Krukowski, co wywołało niemałą sensację. Ma dyplom filozofa. Dotychczas m.in. dziesięć razy zwyciężył w "Wielkiej grze" i raz pokonał wszystkich konkurentów w teleturnieju "Miliard w rozumie". Wybiera te formy rywalizacji szarych komórek, w których stawki są wysokie i wypłacane w złotych.
Profesjonalne traktowanie udziału w teleturniejach stało się zaraźliwe. Pewien tramwajarz w ten sposób dorabia do pensji. Sprzęt AGD, meble kuchenne i sypialne, samochody - te wygrane interesują już inną grupę amatorów telewizyjnego hazardu. Stacja TVN zapowiada kolejną teleturniejową sensację. Zamierza pobić dotychczasowe rekordy wysokości wygranych. Na antenę wchodzi teleturniej "Milionerzy". Najwyższą stawką jest milion złotych i każdy - jak twierdzą producenci programu - może się stać jego posiadaczem!
W oryginalnej angielskiej wersji teleturnieju najwyższa wygrana wyniosła do tej pory 125 tys. funtów i padła zaledwie dwa razy. Zasady konkursu są proste. Losowo, bez zgłoszeń telefonicznych, wyłania się dziesięć osób. Podczas inauguracyjnej emisji zadzwoniło 3 mln chętnych. Wyłoniona grupa uczestniczy w półfinałach rozgrywających się w studiu z udziałem publiczności. Gdy grający ma wątpliwości, który z czterech wariantów odpowiedzi wybrać, może poprosić o pomoc publiczność, wyposażoną w odpowiednie tabliczki. Nie koniec na tym - szczególną atrakcją zabawy jest możliwość zatelefonowania ze studia do przyjaciół w razie kompletnego impasu. Odpowiedź musi paść w ciągu 30 sekund. Stopniowo stawki za kolejne odpowiedzi wzrastają, a skala trudności rośnie. Pytania obejmują szeroki zakres wiedzy. Zaskakują nawet najbardziej pewnych siebie. Można się spodziewać wszystkiego. Na przykład tuż po pytaniu o największą przegraną bitwę Napoleona pada następne: "Z jaką prędkością jechał zagrożony wybuchem bomby autobus w filmie "Speed - niebezpieczna prędkość"?"
"Milionerzy" powstali w Anglii i szybko zdobyli popularność. Jedną z edycji oglądało aż 18 mln widzów. W Polsce rekordowa liczba widzów teleturniejowych zmagań nie przekroczyła dotychczas 10 mln. Jedyną grą, która przez krótki czas miała czternastomilionową publiczność, była "Idź na całość". Teraz od dłuższego czasu program ten ma stałe grono widzów, liczące ok. 8 mln osób. To dobry rezultat, jeśli zważyć, że program jest nadawany od dwóch lat. Wystarczy zresztą przyjrzeć się atmosferze w studiu podczas nagrania. Pary wygrywające najwyższą nagrodę - samochód - ściskają i obejmują prowadzącego teleturniej, jakby to on osobiście podarował im auto. Uczestnicy teleturnieju, pytani, jakie - poza finansowymi - powody skłoniły ich do wystąpienia w programie, który wymaga m.in. najdziwniejszych przebieranek, odpowiadają najczęściej, że chcieli spotkać prowadzącego. Wymieniana jest też chęć pokazania się w telewizji. Zygmunt Chajzer, gospodarz "Idź na całość", uosabia telewizyjny ideał, o którym marzą szefowie wszystkich stacji. Prowadzący powinien być całkowicie akceptowany przez widza i uczestnika, traktowany niemal jak członek rodziny. To wyzwala reakcje, jakie normalnie oglądają wyłącznie domownicy. Chajzer swoim familiarnym i niezobowiązującym sposobem bycia wielu razi, ale nikt w czasie programu nie obruszył się, gdy usłyszał: "No, Halinko, jesteś pewna, że wybierasz bramkę numer jeden, a może jednak numer dwa?". Doceniając huraganową karierę programu, warto jednak pamiętać, że to tylko zabawa. Niezależnie od tego, co tracą lub zyskują uczestnicy, nie muszą wykazać się żadną - poza intuicją - umiejętnością. Dla wyrobionego widza i amatora gier telewizyjnych to jak guma do żucia.
Wśród teleturniejów z prawdziwymi pytaniami i odpowiedziami zdecydowanym faworytem jest "Jeden z dziesięciu". Pięć lat obecny na antenie, może się pochwalić dość liczną i wierną widownią - 4,5-5,5 mln widzów trzy razy w tygodniu zasiada przed telewizorami, by sprawdzić, czy... wygraliby, gdyby sami stanęli przed kamerą. Spośród nich właśnie rekrutują się kolejni uczestnicy teleturnieju. Tyle że tu nie wystarczy intuicja, by wygrać na przykład peugeota 206. Ten quiz sprawdza wiedzę totalnie. - Do tej pory ułożono ok. 50 tys. pytań - oblicza producent programu, niepokojąc się, że powoli zaczyna im brakować dziedzin i tematów. W tym teleturnieju "zawodowi wygrywacze" nie mają jednak czego szukać. W "Jednym z dziesięciu" można startować tylko raz. Ale czy to godne potępienia, że marnie opłacany z kasy państwowej naukowiec znalazł wreszcie miejsce, gdzie jego wiedza i zdolności mogą być godziwie nagradzane?


Miliony widzów siadają przed telewizorami, aby udowodnić sobie, że oni też potrafiliby
wygrać teleturniej


Realizatorzy innego teleturnieju - "Va banque" - na początku rozbawili wszystkich do łez. Przyczyną była nie spotykana wcześniej formuła quizu. Prowadzący wygłasza stwierdzenie, a uczestnik gry uzupełnia brakującą informację w dowolnej formie pytającej. Pierwsi startujący konsekwentnie powtarzali jedną konstrukcję: "Co możemy powiedzieć o...", traktując to jako obowiązującą regułę. Liczna widownia telewizyjna, nie tylko teleturniejowcy, nie darowała. Dziś "Va banque" ma stałych wielbicieli i zajmuje przyzwoite miejsce wśród telewizyjnych gier. Znaczna część oglądających włącza odbiornik z powodu Kazimierza Kaczora. Świetny aktor, ze swadą wcielający się w rolę gospodarza teleturnieju, uczynił z niego prawdziwe widowisko. Jemu również księga telewizyjnych anegdot wiele zawdzięcza.
Każda gra telewizyjna to mimowolna okazja do lapsusów i wpadek, które zresztą bardzo cieszą oddanych amatorów tej formy telewizyjnej rozrywki i są przez nich oczekiwane. Nawet "Wielka gra", dostojna królowa matka rodzimych teleturniejów, potrafi wzbudzić nagłą, zupełnie niezamierzoną wesołość. W jednej z ostatnich emisji Stanisława Ryster, gawędząc po wygranej batalii ze zwycięzcą, spytała: "Czy żona panu pomagała? Czy pana przepytywała?". W pierwszej chwili indagowany zbaraniał i zapadła nieznośna, w telewizji szczególnie "głośna" cisza. Kiedy wreszcie ochłonął, nadal onieśmielony usiłował dać do zrozumienia, że udział w "Wielkiej grze" to nie klasówka z Kochanowskiego. Jak widać, nawet największym zdarzają się wpadki, nieoczekiwanie wzbogacające sztywną formułę wszelkich gier.
Ostatnie lata dostarczyły nowej, wręcz kabaretowej rozrywki w dziedzinie konkursów audio-tele. Ich nieprawdopodobne powodzenie najdobitniej potwierdza zmiany kulturowo-obyczajowe, jakie dokonały się w całej telewizji. Zawstydzające prostactwo pytań jest magnesem, na który liczą pomysłodawcy audio-tele. Zwróćmy uwagę na koszt połączenia. Mechanizm, raz uruchomiony, jest samo- napełniającą się skarbonką. Jak wielką, zależy tylko od wielkości przynęty, czyli nagrody. Dziś autorzy wielu programów telewizyjnych, chcąc zapewnić sobie szersze audytorium, organizują konkursy audio-tele. - Ale dziennikarzy do finału trzeba brać z "łapanki" - zwierza się jedna z najpopularniejszych dziennikarek. Nikt nie chce się skręcać przed kamerą z przyklejonym obowiązkowym uśmiechem, przepytując telewidza z jego danych osobowych. Nie zawsze zresztą trafia się na właściwą osobę. A fason trzeba trzymać do końca. Jedynie Katarzyna Dowbor otwarcie przyznawała, że lubiła tę zabawę.
Jeszcze niższych lotów rozrywkę oferują konkursy telefoniczne. Pod wyświetlony na ekranie numer telefonu w studiu dzwonią wszyscy. I ci znający odpowiedź na pytanie, i ci, którzy nie mają o tym żadnego pojęcia. Warto wtedy widzieć minę prowadzącej lub prowadzącego program. Świadomi wieluset par oczu wpatrujących się z napięciem w ekran telewizora, nie mogą najzwyczajniej zmieść dowcipnisia z powierzchni ziemi, tylko z grzecznym uśmiechem informują, że im przykro i czas ucieka.
Światem telewizji rządzi syndrom obecności - dzisiaj nie wypada nie być w telewizji. To obowiązek towarzyski. Wszystko jedno, jakim sposobem, trzeba się tam dostać lub choćby przez telefon za pośrednictwem telewizji pozdrowić wujka Henia czy zaimponować dziewczynie. Dobrze, że stacje telewizyjne rezygnują z powierzania spikerom prowadzenia programu przez cały dzień. Być może wielu amatorów szklanego ekranu i tu widziałoby dla siebie miejsce. 

Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.