Rozbrajanie bomby

Dodano:   /  Zmieniono: 
Czy przyszłość świata należeć będzie do narodów ubogich, ale licznych i młodych?
Hałaśliwe skutery, wszechobecne riksze i ciżba pieszych zawzięcie rywalizują każdego dnia o przestrzeń w Delhi, przeludnionej stolicy Indii. Nic dziwnego, że w tych warunkach trudno radośnie świętować bardzo znaczące wydarzenie w historii tego wielkiego, lecz biednego kraju. Według szacunków ONZ, liczba mieszkańców Indii - jako drugiego po Chinach państwa na świecie - przekroczyła niedawno miliard osób.
Już prawie co szósty mieszkaniec Ziemi jest Hindusem. Na obszarze odpowiadającym dwóm piątym powierzchni Stanów Zjednoczonych mieszka cztery razy więcej ludzi niż w USA. Żeby policzyć ich wszystkich podczas ostatniego krajowego spisu powszechnego, który odbył się w 1991 r., potrzeba było aż dwóch milionów osób! Rocznie w tym kraju przybywa 16 mln nowych obywateli - prawie połowa całej ludności Polski, podczas gdy na całej Ziemi - ponad 80 mln, czyli tyle, ile liczą Niemcy.
W ciągu półwiecza niepodległych Indii ich populacja zwiększyła się trzykrotnie, co tylko komplikuje ogromne problemy, z jakimi boryka się ten najludniejszy kraj: dotkliwą biedą i niedożywieniem, brakiem miejsc pracy, odpowiedniego wykształcenia (400 mln Hindusów to analfabeci) i opieki zdrowotnej. Kurczą się zasoby wodne i powierzchnia lasów. Wielkość plonów na osobę spadła o połowę w porównaniu z latami 60. Ziemia uprawna jest rozdrabniana na coraz mniejsze działki, wypychając wielkie masy ludzi do pęczniejących w zastraszającym tempie miast, w których zasiedlają oni dzielnice slamsów, gdzie chyba tylko much jest więcej niż ludzi. Aż 23 hinduskie miasta mają powyżej miliona mieszkańców, z czego trzy - Kalkuta, Bombaj i Delhi - ponad 7 mln.
Nie ma żadnych wątpliwości - podstawowym problemem władz Indii jest rozbrojenie "demograficznej bomby". Zdaniem niezależnych ekspertów, dotychczasowa państwowa polityka ograniczania przyrostu naturalnego, choć prowadzona już od lat 50., poniosła porażkę. Stało się tak, mimo że uciekano się nawet do drastycznych metod. W połowie lat 70. władze naciskały na lekarzy, by dokonywali tylu zabiegów sterylizacji, ile tylko możliwe. Wielu najbiedniejszych Hindusów zostało zmuszonych do sterylizacji, innych poddano zabiegowi bez ich wiedzy. Obecnie większy nacisk rząd kładzie na edukację, zwłaszcza młodzieży, oraz dostępność środków antykoncepcyjnych. Według zapowiedzi demografów, liczba ludności Indii będzie jednak nadal szybko rosnąć i jeszcze przed rokiem 2040 Hindusów będzie więcej niż Chińczyków (tych ostatnich jest obecnie prawie 1,3 mld).
Chiny mają ten sam dylemat: jak pogodzić rosnącą liczbę ludności z kurczeniem się obszaru gruntów nadających się pod uprawę. Chiny muszą wyżywić jedną piątą ludności świata, mając mniej niż 7 proc. światowej ziemi uprawnej. Dziewięć na dziesięć miast chińskich nie spełnia nawet miejscowych, dość liberalnych standardów czystości powietrza. Brak czystej wody do zaspokojenia codziennych potrzeb doskwiera 60 mln ludzi (co odpowiada ludności Francji). Tymczasem, mimo drakońskiej "polityki jednego dziecka", średnia rodzina ma przynajmniej dwoje dzieci. W tej sytuacji utrzymywanie wysokiego tempa wzrostu gospodarczego nie jest tylko życzeniem władz, ale kwestią "być albo nie być".
Czy zatem sytuacja dwóch najludniejszych krajów, gdzie mieszka więcej niż jedna trzecia ludzkości, dowodzi, że XIX-wieczny demograf Tomasz Malthus miał rację? Czy światu prędzej czy później istotnie grozi klęska głodu (według Malthusa liczba ludności rośnie w postępie geometrycznym, a ilość żywności - tylko w arytmetycznym)?
W XX wiek weszliśmy z dwoma miliardami ludzi, teraz jest nas ponad 6 mld. Na osiągnięcie ostatniego miliarda czekaliśmy zaledwie dwanaście lat, podczas gdy na trzeci - trzydzieści lat, a na pierwszy - od początku ludzkości aż do XIX wieku. Czy w następnym stuleciu liczba ludności będzie się zwiększać równie lawinowo jak w obecnym, które śmiało możemy nazwać wiekiem eksplozji demograficznej? Odpowiedź demografów brzmi: prawdopodobnie tak, ale nie wszędzie. Jeśli prognozy się sprawdzą, to w następnym wieku liczba ludności nadal będzie szybko rosła, lecz już niemal wyłącznie w niektórych krajach rozwijających się. Aż dwie trzecie państw znajdzie się bowiem albo poniżej, albo na poziomie prostej odnawialności populacji.
Zaledwie 25 lat temu ze studiów prowadzonych pod auspicjami Klubu Rzymskiego wynikało, że presja populacyjna może doprowadzić do zniszczenia świata. Nic takiego się jednak nie stało - te kasandryczne przestrogi traktujemy dziś z przymrużeniem oka, niczym przepowiednie Nostradamusa. Dlaczego zatem eksperci się pomylili? Nie przewidzieli, że nawet w takich krajach jak Włochy - gdzie dominował model rozgałęzionej katolickiej rodziny - wskaźnik dzietności (liczba dzieci przypadających na każdą kobietę w wieku rozrodczym) wynosić będzie obecnie niespełna 1,2, co jest najniższym przyrostem naturalnym w dziejach ludzkości. Włochy są najszybciej starzejącym się krajem świata, zaraz za nimi plasują się Grecja, Japonia, Hiszpania i Niemcy.
Demografowie nie mieli też na przykład pojęcia, że rozpadnie się potężne imperium radzieckie, wskutek czego zostanie zahamowany przyrost populacji na olbrzymim obszarze Eurazji, aż po Władywostok. Ponadto w dzisiejszym świecie coraz więcej kobiet podejmuje pracę, a środki antykoncepcyjne są szeroko stosowane (nawet w krajach rozwijających się używa ich prawie połowa kobiet), co ma fundamentalne znaczenie. Już w następnej generacji mogą się pojawić kraje, w których jedynymi krewnymi większości ludzi będą ich rodzice.
Zmiany społeczne, jakie w krajach rozwiniętych dokonywały się w długim okresie, w Trzecim Świecie następują dziś za życia jednego pokolenia. Zasadnicze dla przyszłości świata pytanie brzmi: ile dzieci spłodzi ponaddwu- miliardowa rzesza młodych ludzi w wieku poniżej 20 lat, zamieszkujących kraje słabo rozwinięte? W krajach bogatych, zwłaszcza w Europie, populacja będzie raczej maleć niż wzrastać. Do grona starzejących się społeczeństw dołączyła w ostatnich latach także Polska. Politykom Unii Europejskiej w coraz większym stopniu będzie spędzać sen z powiek dylemat: jak utrzymać dobrobyt i nadal się rozwijać w obliczu rosnącej liczby starych ludzi zdanych na opiekę społeczną. Jeśli utrzyma się dotychczasowa tendencja, w 2050 r. ludzi starych będzie dwa razy więcej niż młodych. Za pół wieku Europejczyków ma być o 100 mln mniej niż obecnie.
Dla Stanów Zjednoczonych nie jest to jeszcze aż tak ostry problem. Ale i tam wskaźnik dzietności jest niski (wynosi niespełna 2,1), dlatego USA praktykują politykę przyjmowania imigrantów z krajów biedniejszych. W Europie rośnie natomiast fala niechęci wobec przybyszów z Afryki i Azji. Unia nadal obawia się "inwazji" z krajów dawnego bloku wschodniego, ale problemem jest przede wszystkim Afryka. Oba kontynenty, które dzieli Morze Śródziemne, mają teraz porównywalną liczbę ludności. Jeśli jednak utrzymają się obecne tendencje, w 2050 r. na każdego Europejczyka przypadnie trzech Afrykanów. Do tego czasu liczba nowych miejsc pracy, które Indie będą musiały zapewnić swoim obywatelom, przekroczy liczbę wszystkich Europejczyków. Włochy będą miały ponad połowę mieszkańców w wieku powyżej 50 lat., podczas gdy w Iranie już dziś większość ludzi ma mniej niż 25 lat.


Konflikt między Północą a Południem będzie nie tylko rywalizacją bogatych z biednymi, ale i starych z młodymi

Ponad 90 proc. światowego przyrostu naturalnego przypada na kraje słabo rozwinięte. Eksplozja demograficzna Afryki, Azji i Ameryki Łacińskiej po II wojnie światowej była i długo jeszcze pozostanie jednym z głównych zjawisk polityki międzynarodowej (w Strefie Gazy, gdzie na jedną kobietę przypada prawie dziewięcioro dzieci, rozrodczość jest postrzegana jako jedna z głównych broni w rywalizacji z Izraelem). Obawy, które głośno wypowiedział Kazimierz Kapera, przychodzą dziś do głowy niejednemu europejskiemu politykowi.
Po upadku żelaznej kurtyny zapowiadano, że konflikt Wschód-Zachód zostanie zastąpiony konfliktem Północ-Południe. Gdyby tak się miało stać, byłby to nie tylko konflikt między bogatymi a biednymi, ale także między starymi a młodymi. Problem masowych migracji już wkrótce może wywołać dramatyczne pytania o ogólnoludzką solidarność, gotowość do wyrównywania szans oraz potencjałów ludnościowych, gospodarczych i surowcowych. Coraz trudniej będzie odmawiać prawa przyjazdu ludziom z krajów biedniejszych i przeludnionych, zwłaszcza że już dziś od wymarzonych miejsc osiedlenia się dzieli ich zaledwie kilka godzin podróży samolotem lub statkiem.
Zgoda na masowe migracje będzie prawdopodobnie nieodzowna również w interesie starzejących się bogatych społeczeństw. Ktoś musi zapracować na utrzymanie dobrobytu przyszłych pokoleń. Coraz trudniej będzie bowiem kurczącej się liczbie zatrudnionych pogodzić rosnące koszty edukacji dzieci z wydatkami na opiekę nad armią emerytów, ochronę zdrowia i koniecznością wypracowania własnej emerytury. Rządy już dziś zmuszane są do zaspokajania żądań "rewolucji siwych głów".
Bomba demograficzna nie musi wcale wybuchnąć. Okazało się, że możliwy jest nie tylko skokowy wzrost liczby ludności, ale i produkcji rolnej (oraz produkcji w ogóle). Udowodniła to "zielona rewolucja". Dzięki szerokiemu zastosowaniu nawozów sztucznych, środków ochrony roślin, a także nowych, bardziej wydajnych odmian upraw plony zostały zwielokrotnione. Niefrasobliwe zachłyśnięcie się tymi możliwościami spowodowało jednak znaczne straty w naturalnym środowisku i nie pozostało bez wpływu na długofalowe możliwości jego wykorzystania. Problemem nie jest więc brak zdolności do wyżywienia nawet sześciu i więcej miliardów ludzi w skali całego globu. Tym bardziej że jesteśmy świadkami następnej, choć jeszcze bardziej kontrowersyjnej rewolucji w dziedzinie produkcji żywnościowej, jaką jest genetyczne modyfikowanie roślin.
Mimo nowych możliwości, ludzkość musi się jednak liczyć z niedostatkiem żywności, wody i innych zasobów. Są one bowiem nierówno dostępne. Rolnicy produkują dziś wystarczająco dużo, by wyżywić wszystkich mieszkańców globu, a mimo to co szósty człowiek jest niedożywiony albo wręcz głoduje, przede wszystkim w subsaharyjskiej Afryce i południowej Azji, w tym w Indiach. W zachodniej Azji gwałtowny przyrost naturalny idzie w parze z deficytem wody, podczas gdy Skandynawowie mają niskie tempo rozmnażania, a wody pod dostatkiem. Przyczyną głodu, biedy i braku perspektyw jest nie tyle niedostatek żywności, ile niedorozwój systemów sprawowania władzy i organizacji życia społecznego, który sprawia, że nadwyżki żywności nie mają szansy dotrzeć tam, gdzie są potrzebne. Albo ludzie są zbyt biedni, by kupić żywność, która jest teoretycznie dostępna, albo brakuje im ziemi do samodzielnego uprawiania.
Łatwiej nad tym ubolewać, niż znaleźć jakąś receptę. Dlatego demograficzna eksplozja nadal może być straszakiem. Najbardziej niepokoi to, że przyrost naturalny w skali całego świata jest nieproporcjonalny. Liczba ludzi żyjących w dotkliwej biedzie (co piąty mieszkaniec globu) rośnie, zamiast się zmniejszać, co tylko potęguje problemy gnębiące obszary, na których koncentruje się bieda. Ma to zabójczy wpływ na ludzi i środowisko. Wraz ze wzrostem poziomu życia na danym obszarze niektóre problemy związane z dostępem do czystego środowiska są łagodzone - łatwiej o czystą wodę, poprawia się stan sanitarny. Inne z kolei są potęgowane, na przykład rośnie ilość odpadów. Generalnie jednak sytuacja się poprawia, gdyż bogatsze społeczeństwa mogą przeznaczać więcej na ochronę środowiska. Tam, gdzie panuje bieda (zwłaszcza jeśli idzie w parze z rosnącą gęstością zaludnienia), postępująca degradacja środowiska jest nieuchronna.
Czy to Malthus, a nie Napoleon miał rację? Czy to demografia, a nie polityka jest naszym przeznaczeniem? W Afryce lub południowej Azji widmo przepowiedni Malthusa jest nadal groźne. Pojawia się wiele wątpliwości. Czy w przyszłości starzejące się społeczeństwa są skazane na porażkę, gdy nie będą już w stanie dźwigać ciężarów związanych z kosztowną obroną i globalnym bezpieczeństwem, międzynarodowym porządkiem politycznym i systemem gospodarczym? Czy młodsze narody dotknięte tak wieloma plagami zdołają przejąć prymat?

Więcej możesz przeczytać w 37/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.