Mózg na minie

Dodano:   /  Zmieniono: 
"Milionerzy" lansują nowy telewizyjny stosunek do wiedzy: relatywizm. Może masz rację, a może nie, ale i tak ważniejsze są silne nerwy niż wiadomości. Żeby nie dać sobie zamieszać w głowie
Mam wrażenie, że rzeczywistość staje się dla telewizji niewygodna. Prawda coraz częściej wydaje się nużąca i drażniąca, pozbawiona wystarczająco silnego elementu rozrywkowego. Dlatego telewizja coraz częściej przemyca relatywizm, który ma rzekomo uatrakcyjnić widowisko. Choćby nowy teleturniej "Milionerzy" w TVN, który okazał się połączeniem "Wielkiej gry" i "Koła fortuny". Uczestnicy tego programu zasiadają w nowoczesnych fotelach naprzeciwko monitorów, na których wyświetlane są pytania sformułowane mniej więcej tak jak w egzaminacyjnych testach. Zrazu za poprawną odpowiedź można dostać 100, 200 i 400 złotych, ale po półgodzinie stawka jest naprawdę wysoka - milion nowych złotych. Oczywiście pod warunkiem, że uczestnik zabawy po drodze nie odpadnie. Pierwsze pytania mają charakter erudycyjny - sprawdzają wiedzę. Na przykład: czy stolicą Austrii jest Wiedeń czy Klagenfurt? Albo - czy piosenkę "Help" śpiewali Beatlesi czy Rolling Stonesi? Potem egzamin niepostrzeżenie zamienia się w zgaduj-zgadulę. Im wyższe stawki, tym więcej trzeba mieć szczęścia, a nie wiedzy, by trafić we właściwą odpowiedź. Za 8 tys. zł trzeba było odpowiedzieć na pytanie: ile procent terytorium Niemiec stanowią lasy? 15 proc.? 21 proc.? 24 proc.? Ciekawe, co trzeba będzie wiedzieć, żeby wygrać milion? Przypuszczam, że wystarczy znać odpowiedź na pytanie w rodzaju: ile procent Eskimosów zadeklarowało, że śpi bez piżamy? 2 proc.? 14 proc.? 15 proc. czy 21 proc.?
Takie jednak są prawa tego, który rozdaje pieniądze. Może sobie utrudniać konkurencję, jak chce. Zastanawia mnie wszakże zastosowany w programie "Milionerzy" system mieszania telewidzom w głowie. Prowadzący teleturniej Hubert Urbański zadaje pytania, a potem... odstawia teatr tajemniczych min. Jakie miasto jest stolicą Austrii? Wiedeń - odpowiada całkiem pewnie uczestnik teleturnieju. Czyżby? - podnosi brew Urbański. Czy jesteś pewny? Zastanów się dobrze! Możesz poprosić o pomoc publiczność - głos prowadzącego aż łamie się od dramatycznego napięcia. "Kosmiczna" muzyka, którą słyszymy od początku do końca programu, natęża się w budzącej trwogę fermacie. Na twarzy gracza widać już pot i przerażenie. Włosy zlepiają mu się na czole w żałosne farfocle, mięśnie żuchwy pulsują, oczy uciekają w rozbieżnego zeza. Panika. Trwożne myśli wypełniają głowę: Może się mylę? To nie Wiedeń? Więc co? Może coś się wczoraj zmieniło, a ja nie oglądałem "Wiadomości"? Boże, co za wstyd. Co powie rodzina i znajomi? Ale chyba Wiedeń. No przecież, że Wiedeń. Oczywiście - Wiedeń!
Masz jeszcze chwilę na zastanowienie - nie kończy horroru Urbański. Wydaje się zrozpaczony rozwojem sytuacji. Chciałby pomóc graczowi, a ten z uporem twierdzi, że stolicą Austrii jest Wiedeń. Może zadzwoń do przyjaciela i zapytaj go o radę, masz do tego prawo - podsuwa wielkodusznie.
Ja też już wtedy siedzę przed telewizorem cały spocony. Tyle że z zażenowania. Oto na moich oczach ktoś robi ze zwyczajnego faceta głąba. Na dodatek sieje wśród telewidzów wątpliwość co do oczywistości. Denerwuje mnie i nudzi to przedłużające się zwodzenie, wychodzę więc na chwilę do kuchni po herbatę. Gdy wracam, pada już następne pytanie. Więc jednak to był Wiedeń - domyślam się z ulgą. Ale ilu znudzonych widzów nie wróciło już przed ekran i pozostało z tą wątpliwością? Ilu w czasie podawania odpowiedzi zagapiło się i zapamiętało tylko pełną żalu i bólu twarz Huberta Urbańskiego, mówiącego w takt muzyki wieszczącej nieszczęście: Czy naprawdę upierasz się, że stolicą Austrii jest Wiedeń?
Pamiętam przed laty podobne chwile napięcia w "Wielkiej grze". Padało trudne pytanie. Gracz pocił się i męczył. Trwała pełna oczekiwania cisza i wreszcie - odpowiedź. Tak!!! Dobrze!!! - krzyczała Joanna Rostocka i rzucała się graczowi na szyję. Co za wiedza! Co za opanowanie! Jestem z pana dumna! Wtedy warto było coś wiedzieć i umieć. Dziś za dobrą odpowiedź można otrzymać jedynie krzywy uśmiech prezentera i cierpką uwagę, że jest jeszcze czas, aby się poprawić. No, można też dostać trochę gotówki. Tyle że pieniądze są tylko dla gracza, a wątpliwości i niesmak - dla wszystkich telewidzów.
"Milionerzy" lansują nowy telewizyjny stosunek do wiedzy: relatywizm. Może masz rację, a może nie, ale i tak ważniejsze są silne nerwy niż wiadomości. Żeby nie dać sobie zamieszać w głowie. Jeśli "Milionerzy" utrzymają się na antenie, po jakimś czasie okaże się, że widzowie TVN niczego nie będą pewni. Żadnej oczywistości ani żadnego fragmentu swojej wiedzy. Nowy teleturniej udowadnia nam, że niczego naprawdę nie wiemy, skoro wszystko może zakwestionować mina prezentera. Że erudycja, a nawet inteligencja nie są w telewizji tak malownicze jak pot i nerwy. Jeśli tak, to ja wolałbym wygrać ten milion złotych w zwyczajnego i nie strojącego min totolotka.
Więcej możesz przeczytać w 38/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.