Na straty

Dodano:   /  Zmieniono: 
Zakładany na ten rok deficyt budżetu ma wynieść 12,8 mld zł, a deficyt obrotów bieżących już przekroczył 24 mld zł - to wystarczyło, by uznano, że zagrożone są finanse państwa
Zadłużenie przedsiębiorstw państwowych i jednoosobowych spółek skarbu państwa osiągnęło 2,2 mld zł tylko z tytułu nie zapłaconych podatków. Czterokrotnie większe (ok. 9 mld zł) jest ich zadłużenie wobec ZUS, kas chorych i funduszy pozabudżetowych, na przykład PFRON czy Narodowego Funduszu Ochrony Środowiska. To więcej niż roczne wydatki budżetu państwa na obronę narodową (8,3 mld zł) oraz edukację (6,98 mld zł). Równie wielka jest skala marnotrawstwa publicznych pieniędzy: właściwie każda kontrola NIK ujawnia niefrasobliwe wydawanie dziesiątków milionów złotych, setki nietrafnych inwestycji, finansowanie projektów nie wartych nawet rozpatrywania, kupowanie urządzeń, których nigdy nie uruchomiono lub są wykorzystywane w 20-30 proc. itp. W ciągu ostatnich kilku lat w Polsce zmarnowano środki, które wystarczyłyby na sfinansowanie czterech wielkich reform rządu Jerzego Buzka.
- Zakłady i instytucje państwowe działają na podstawie decyzji urzędniczych. Urzędnik nie wycofa się z raz podjętej decyzji, nawet jeżeli wie, że jest ona błędna. Na wielu szczeblach administracji państwowej dostrzegalne jest też zjawisko korumpowania ludzi, czyli sprzedawania i kupowania niepotrzebnych rzeczy, ponieważ akurat komuś tak "pasuje" - mówi Bogdan Wyżnikiewicz, wicedyrektor Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Pieniądze marnotrawią ministerstwa, urzędy centralne, samorządy, rządowe agencje, jednostki budżetowe. Przodował w tym resort zdrowia i agencje rolne, ale swój udział mają też ministerstwa kultury, edukacji, obrony, a nawet Komitet Badań Naukowych. Ministerstwo Kultury dofinansowuje przecież czytane przez kilka osób pisma branżowe, nikomu niepotrzebne przeglądy i festiwale, utrzymuje deficytowe teatry, wspiera "księżycowe" inicjatywy samorządów. MEN tolerowało budowę niepotrzebnych szkół, dotowała złe podręczniki, wspomagało przedziwne hobby szkolnych samorządów itp. Nawet mający mało środków Komitet Badań Naukowych przeznaczał je na projekty, które prof. Łukasz Turski umieścił pod wspólnym szyldem "wagony nie rozlewające piwa", czyli projekty nie mające żadnego znaczenia ani dla nauki, ani dla gospodarki. Z Kasy Rolniczego Ubezpieczenia Społecznego wypłacono z kolei w ubiegłym roku 1,2 mln zł na zasiłki rodzinne i pielęgnacyjne, choć nie było do tego podstaw prawnych. PFRON przyznawał - niezgodnie z prawem - zakładom pracy chronionej subwencje z nadwyżek podatku od towarów i usług oraz umarzał pożyczki.
Z raportu Najwyższej Izby Kontroli dotyczącego służby zdrowia wynika, że połowa skontrolowanych zakładów opieki zdrowotnej niewłaściwe wykorzystywała specjalistyczną aparaturę medyczną, co doprowadziło do uszczuplenia funduszy o 4,5 mln zł. Opóźnienia w uruchamianiu zakupionej aparatury sięgały od roku do pięciu lat. Dotyczy to aparatów rentgenowskich, elektrokardiografów, a nawet tomografu komputerowego i sztucznej nerki. W ramach zamówień centralnych zakupiono za 14 mln zł akcelerator do radioterapii dla Centrum Onkologii w Warszawie. Od września ubiegłego roku urządzenie to nie pracuje, gdyż nie przygotowano specjalnego bunkra, w którym powinno być umieszczone. W Szpitalu Wojewódzkim w Bielsku-Białej nie zainstalowano 137 urządzeń, m.in. rezonansu magnetycznego wartego 3,1 mln zł. W Wojskowej Akademii Medycznej w Łodzi od roku leży w skrzyniach nowy tomograf komputerowy, a w Centralnym Szpitalu Klinicznym w Katowicach - mammograf z automatyczną ciemnią. W Państwowym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku przez długi czas na uruchomienie czekało dziesięć systemów monitorowania pacjentów i cztery respiratory. W lubelskim ZOZ nie korzystano z aparatury wartej 6,5 mln zł.
Tylko 38 proc. z 994 skontrolowanych urządzeń, które już działają, wykorzystywano przez 25 godzin w tygodniu, a 19 proc. uruchamiano jedynie na półtorej godziny. W Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Bielsku-Białej przeważnie raz w tygodniu, przez 5-6 godzin, korzystano z aparatu do usuwania kamieni, a także urządzenia do badań naczyniowych. W Specjalistycznym Szpitalu Miejskim Stalownik w Bielsku-Białej w ogóle nie włączano bronchofiberoskopu, a na aparacie rentgenowskim nadającym się do badań naczyniowych przez trzy lata nie wykonano ani jednej angiografii - z powodu braku automatycznej strzykawki.
Kontrolerzy NIK ujawnili dwanaście wypadków nieprawidłowego - ze szkodą dla szpitali - współdziałania szpitali z fundacjami i stowarzyszeniami zajmującymi się problemami zdrowotnymi. Centrum Onkologii w Warszawie nie zapewniło sobie należnych wpływów od Polskiej Fundacji Europejskiej Szkoły Onkologii, która przez cztery lata bezpłatnie wykorzystywała sprzęt medyczny szpitala. Wojewódzki Szpital Dziecięcy w Bydgoszczy stosował wobec podmiotów prywatnych zryczałtowane, nie zmienione od 1993 r. stawki za najem pomieszczeń i aparatury, co nie wystarczało nawet na pokrycie kosztów eksploatacji ponoszonych przez szpital.
NIK skontrolowała także 21 inwestycji służby zdrowia. W dwóch jednostkach - Szpitalu Zachodnim w Grodzisku Mazowieckim oraz Szpitalu Chirurgii Plastycznej w Polanicy Zdroju - inwestorzy kredytowali wykonawców, udzielając znacznych zaliczek i przedpłat na zakup maszyn i urządzeń. W dziewiętnastu wypadkach terminy zakończenia inwestycji zmieniano dwukrotnie, a w Szpitalu Wojewódzkim w Siedlcach i Wojewódzkim Szpitalu Specjalistycznym w Częstochowie - nawet dziesięciokrotnie.
Aż 141 z 259 podpisanych w ubiegłym roku kontraktów menedżerskich na dyrektorów szpitali i ZOZ zawarto w grudniu, a 69 nawet 30 i 31 grudnia. Podpisali je pełnomocnicy ds. tworzenia kas chorych, którzy od 1 stycznia 1999 r. przestali pełnić swe obowiązki i dziś nie ponoszą za nic odpowiedzialności. Zasadnicze wynagrodzenie wynegocjowane w kontraktach wynosi 10-16 średnich krajowych pensji (na przykład ponad 20 tys. zł miesięcznie w Jaśle i Krośnie) i jest ono co kwartał indeksowane. Jak wynika z ustaleń NIK, nie przewidziano procedur odpowiedzialności dyrektorów za złe wykonanie powierzonych im zadań, nie określono też zasad oceny kandydatów na te stanowiska, co gwarantowałoby wybór osób o najwyższych kwalifikacjach. Umowy menedżerskie podpisywane były także z kierownikami zadłużonych placówek. Co ciekawe, były one zgodne z wzorem opracowanym przez Ministerstwo Zdrowia i Opieki Społecznej.


Rafał Zagórny wiceminister finansów

Aby ukrócić proceder niepłacenia podatków i uzyskać dokładną wiedzę o dłużnikach, Ministerstwo Finansów stworzyło system monitorowania ściągania należności podatkowych. Dzięki temu co kwartał przedstawiamy informację na temat ściągalności wszystkich podatków pośrednich i bezpośrednich, oraz co miesiąc informujemy rząd o grupie 83 największych dłużników skarbu państwa. Obecnie ok. 20 przedsiębiorstw z tej grupy na bieżąco realizuje swoje zobowiązania finansowe wobec państwa, co dowodzi, że praktyka bardzo dokładnego przyglądania się dłużnikom daje efekty. Za wiedzą na ten temat musi iść działanie wobec tych, którzy trwale uchylają się od regulowania należności. Polega ono nie tylko na zajmowaniu kont bankowych - urzędy skarbowe dokonują także egzekucji udziałów i akcji posiadanych przez firmę dłużnika oraz nieruchomości, czyli na przykład domów wczasowych. Nie może być bowiem tak, że firma nie płaci podatków, a utrzymuje z naszej kieszeni rozbudowaną bazę socjalną. Najlepszą metodą zdyscyplinowania dłużników jest jednak prywatyzacja. Na liście największych dłużników praktycznie nie ma firm prywatnych. Prywatny właściciel wie, że upadłość firmy oznacza stratę pieniędzy. W przedsiębiorstwie państwowym tak nie jest. Tam najważniejsze są środki na wypłaty - nawet kosztem zakładu czy należności skarbu państwa. Każdej firmie można i należy dać szansę wyjścia z dołka: przez restrukturyzację, rozłożenie płatności na raty, a nawet umorzenie pewnej części długu. Przedsiębiorstwo takie musi jednak konsekwentnie realizować założony plan. Jeśli tego nie robi, trzeba podjąć zdecydowane działania, z ogłoszeniem upadłości włącznie.


Z pieniędzy przeznaczonych na zakupy uzbrojenia i sprzętu wojskowego Dowództwo Śląskiego Okręgu Wojskowego kupiło kaczkę tryskającą wodą, fińską saunę, wodospad Płetwa, zmywarkę do szkła, dwanaście krajalnic i odśnieżarki samobieżne (o łącznej wartości 162,6 tys. zł). "Okazuje się, że w ramach wydatków na realizację programu modernizacji technicznej sił zbrojnych wojsko kupuje wedle zasady: "są pieniądze, to się coś kupi"" - mówił na konferencji prasowej Janusz Wojciechowski, prezes NIK. Śląski Okręg Wojskowy, gdzie - jak ustaliła NIK - nie było nawet planów zakupów, nie jest wyjątkiem. Wojska lotnicze i obrony powietrznej kraju ze środków, które miały być wydane na uzbrojenie, zakupiły sprzęt medyczny, regały chłodnicze i obieraczki do ziemniaków. Marynarka wojenna z tej samej puli pieniędzy kupiła swoim oficerom kordziki, które kosztowały 73 tys. zł.
Przynajmniej kilkanaście milionów złotych stracił budżet państwa w wyniku umów zawieranych w latach 1995-1997 między kierownictwem Poczty Polskiej a gdyńską spółką Banpol. Poczta była głównym klientem Banpolu, a za zakupione urządzenia płaciła 100-200 proc. więcej niż wynosiły ceny rynkowe. Dzięki temu mniejszym klientom spółka mogła proponować rewelacyjnie niskie ceny. Okręgowa Dyrekcja Poczty w Katowicach wydzierżawiła od Banpolu 240 wag do listów, płacąc 3160 zł za sztukę, podczas gdy innym klientom urządzenia te Banpol oferował po 2000-2600 zł. Przy zakupie kilkuset sztuk można było wynegocjować cenę nawet poniżej 1600 zł. Tylko na tej transakcji poczta straciła ok. 400 tys. zł.
Dyrekcja poczty w Gdańsku podpisała umowę na dostawę 300 niszczarek do papieru HMS 100S (po 1155 zł za sztukę). Innym klientom ta sama niszczarka oferowana była za 627 zł. Co ciekawe, rejonowe urzędy pocztowe działające w gdańskim okręgu poczty zgłosiły zapotrzebowanie zaledwie na 20 niszczarek. Jeszcze bardziej hojna była dyrekcja okręgowa w Olsztynie, która kupiła kilkadziesiąt liczarek do banknotów (Manager 35) po 7600 zł za egzemplarz. To samo urządzenie można było nabyć w Banpolu już za 2568 zł. Gdyńska spółka zarobiła w ten sposób ok. 200 tys. zł.
Publiczne pieniądze są również marnowane z powodu niesprawności systemu informatycznego ZUS, za który zapłacimy ponad 600 mln zł - obsługa kredytów zaciąganych przez ZUS obciąży przecież podatników. Podatnik płaci za chybione inwestycje Państwowego Fundusz Rehabilitacji Osób Niepełnosprawnych (44 mln zł stracono na przykład wskutek upadłości Agrobanku) oraz za kredyty udzielane kolegom członków rady nadzorczej funduszu, a następnie umarzane. - Marnotrawstwo publicznych środków wynika z tego, że trudno znaleźć winnych i właściwie nikomu nie przeszkadza to, że trwonione są nasze, podatników, pieniądze. Proces ten będzie trwał dopóty, dopóki nie zmieni się nasza mentalność lub wszystkie zakłady i instytucje nie znajdą właściciela - mówi prof. Cezary Józefiak, członek Rady Polityki Pieniężnej.
Marnotrawstwo publicznych pieniędzy jest też skutkiem pobłażliwości, z jaką służby skarbowe podchodzą do ściągania należności od państwowych molochów. Należności te są w istocie ogromnymi, nieformalnymi dotacjami, które najczęściej i tak nie ratują nierentownych kopalń, hut, zakładów sektora zbrojeniowego czy przemysłu włókienniczego. Firmy te nie liczą się z regułami wolnego rynku, a kolejne rządy nie mają odwagi, by przeciwstawić się wyrzucaniu w błoto pieniędzy podatnika. Gdyby w wielu dziedzinach gospodarki podjęto radykalne decyzje (zamknięto zakłady, a zwolnionym pracownikom przyznano zasiłki w wysokości ostatniej pensji), przez lata nie marnowano by środków na nie mające szans powodzenia zabiegi restrukturyzacyjne. Podobnie korzystniejsze byłoby nieumarzanie długów wobec ZUS, a tym samym wymuszenie zmian w zarządzaniu firmami lub wręcz doprowadzenie do ich upadku. - Dyscyplina finansowa jest fundamentem ulepszania polityki gospodarczej - mówi prof. Stanisław Gomułka, doradca ministra finansów, wykładowca London School of Economics. - Jeżeli firmom udaje się nie płacić, działa to jak zaraza: inni zaczynają postępować w ten sam sposób. Jako ekonomista jestem przeciwny nawet oddłużaniu, gdyż sprzyja to niefrasobliwości w polityce finansowej.
Marnotrawstwo publicznego grosza wiąże się też z handlem długami państwowych firm. Tylko na wierzytelnościach Zakładów Metalowych Łucznik skarb państwa stracił 2,6 mln zł. Od lat najbardziej poszukiwane są jednak długi jednostek budżetowych i kopalń. Wierzytelnościami tych ostatnich - często udaje się je nabyć nawet za połowę nominalnej ceny - można płacić na przykład za węgiel. W ten sposób firmy prywatne mogą oferować na rynku tańszy surowiec niż kopalnie. Nic więc dziwnego, że w Polsce handlem węglem zajmuje się 700 firm, podczas gdy w Niemczech - sześć. W 1995 r. długami Katowickiego Holdingu Węglowego handlował nawet pierwszoligowy klub piłkarski GKS Katowice. Handel długami, znany na całym świecie, nie podlega u nas mechanizmom rynkowym, lecz jest rodzajem pasożytowania na finansach państwa.
Osoby zaciągające długi nie ponoszą tymczasem żadnej odpowiedzialności, a zobowiązania zawsze w ostateczności pokrywa państwo, czyli podatnik. Państwo nie ma zresztą wyboru: nie wykupione długi oznaczają bowiem lawinowe narastanie karnych odsetek (w 1998 r. wynosiły one ok. 35 proc., obecnie - ok. 20 proc.). Właśnie dlatego w budżecie trzeba znaleźć środki na przykład na wykupienie 7 mld zł długów służby zdrowia, choć suma ta wystarczyłaby na radykalną poprawę jakości usług medycznych. Obsługa tych długów jest więc marnowaniem pieniędzy, które można by przeznaczyć na cele prorozwojowe.

Więcej możesz przeczytać w 39/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.