Republika Arafata

Dodano:   /  Zmieniono: 
Jeśli Izrael i Palestyńczycy nie zdołają się porozumieć w najbardziej istotnych kwestiach do połowy lutego 2000 r., będzie to oznaczać, że nie uda się zawrzeć - przynajmniej w obecnych warunkach - układu o ostatecznym statusie Autonomii...
- przekonywał w ostatnich tygodniach izraelski premier Ehud Barak. On też jest autorem pomysłu, by do tego czasu obie strony wstępnie spróbowały się porozumieć w sprawie końcowego układu pokojowego, który zostałby sfinalizowany we wrześniu 2000 r. w Waszyngtonie. Podpisując układ w Szarm el-Szejk, Jaser Arafat przyjął kalendarz rokowań Baraka, wiedząc, że administracja Clintona chciałaby wykorzystać ewentualny sukces na Bliskim Wschodzie w kampanii wyborczej przed przyszłoroczną batalią o fotel prezydenta USA. Zgodnie z ustaleniami z Szarm el-Szejk, dokładnie sześć lat po zawarciu pierwszego izraelsko-palestyńskiego traktatu w Waszyngtonie (13 września) na przejściu granicznym Erez rozpoczęły się oficjalne rozmowy o końcowym porozumieniu.
Izraelczycy i Palestyńczycy muszą rozwiązać najbardziej palące problemy, które dotyczą Jerozolimy wschodniej, granic Autonomii, uchodźców palestyńskich i statusu żydowskich osiedli na Zachodnim Brzegu. Te zagadnienia celowo odkładano, aby uniknąć załamania się procesu pokojowego i umożliwić postęp w omawianiu kwestii nie wywołujących tak silnych emocji.
Według Izraela, układ z Szarm el-Szejk powinien być punktem wyjścia do rokowań dotyczących ostatecznego statusu Autonomii. W ramach tego porozumienia Palestyńczycy zaczęli przyłączać do Autonomii kolejne tereny Zachodniego Brzegu. W styczniu będą kontrolować 41 proc. tych obszarów. W Szarm el-Szejk ustalono też, że na początku października tego roku rozpoczną się prace przy budowie portu morskiego w Gazie i otwarty zostanie pierwszy korytarz lądowy łączący Strefę Gazy z Zachodnim Brzegiem. Izrael daje do zrozumienia, że nie chciałby, aby Jaser Arafat ogłosił powstanie niepodległego państwa, zanim zostaną zakończone rokowania nad końcowym porozumieniem pokojowym. - Nie zamierzamy proklamować niepodległego państwa do września przyszłego roku - uspokaja Jaser Abed-Rabbo, palestyński minister informacji, mianowany przez Arafata szefem ekipy negocjującej z Izraelem.
Palestyńczycy najwyraźniej podejrzewają, że rząd Baraka zainteresowany jest odroczeniem rozstrzygnięć w najbardziej newralgicznych kwestiach i mógłby wykorzystać jednostronną proklamację państwa palestyńskiego jako pretekst do przerwania rokowań nad traktatem pokojowym. Równocześnie władze Autonomii obawiają się, że - jak wynika z uporczywych przecieków w Jerozolimie - rząd Baraka może się zgodzić na proklamowanie państwa palestyńskiego w zamian za "...odroczenie o 25 lat rozstrzygnięć dotyczących Jerozolimy i uchodźców".
Według UNRWA (agendy ONZ ds. uchodźców), na emigracji przebywa 3,4 mln Palestyńczyków, z czego 2,26 mln żyje w krajach arabskich. Ocenia się, że jedynie około miliona z nich zechce się osiedlić - po powstaniu państwa - w Strefie Gazy i na Zachodnim Brzegu, gdzie już teraz mieszka 2,5 mln ludzi. - Oni muszą mieć możliwość zamieszkania w Palestynie, a trwałego rozwiązania ich problemów nie należy szukać w państwach arabskich - zadeklarował Jaser Arafat.


Zwalczanie wpływów islamskich będzie jednym z najważniejszych problemów w wolnej Palestynie

Wykorzystując argument, że emigranci powinni mieć możliwość powrotu do kraju, Palestyńczycy będą chcieli uzyskać od Izraela jak najwięcej terenów na Zachodnim Brzegu. Ludzie Arafata wiedzą jednak, że bez pomocy Izraela i USA nie zdołają zapewnić wychodźcom godziwych warunków życia. Do Autonomii nie przeniosą się przecież zamożni Palestyńczycy z państw zachodnich, lecz głównie biedota wegetująca od dziesięcioleci w obozach w krajach arabskich.
Pewne jest natomiast, że obozy dla uchodźców - ze względu na panującą tam od lat "kulturę nędzy" - to najlepsza gleba dla fundamentalistów islamskich, usiłujących za wszelką cenę zablokować proces pokojowy. Nie ulega wątpliwości, iż zwalczanie wpływów islamskich będzie jednym z najważniejszych problemów w wolnej Palestynie. Tym bardziej że schorowany Arafat w każdej chwili może się odsunąć od władzy, po którą mogliby sięgnąć wspierani przez Iran hamasowcy. - Najlepszym sposobem na islamistów jest ugruntowanie przekonania wśród Palestyńczyków, że są panami swego losu na tym skrawku ziemi, będącym ich wyśnionym, suwerennym i demokratycznym państwem - argumentuje dr Mahmud Halifa, szef Departamentu Informacji Autonomii w Strefie Gazy, który notabene uzyskał dyplom na polskim uniwersytecie. - Palestyńczycy nie zyskają takiego przeświadczenia dopóty, dopóki na każdym kroku będą się natykać na izraelskie wojsko chroniące osiedla żydowskie nie tylko na Zachodnim Brzegu, ale i w Strefie Gazy, o której wszyscy na świecie sądzą, że przeszła pod władzę Autonomii. W rzeczywistości wzdłuż wybrzeża ciągną się - otoczone zasiekami i wieżyczkami strażniczymi - osiedla bloku Katif, gdzie mieszka ponad 7 tys. osadników izraelskich.
Na pytanie "Wprost", czy Palestyńczycy byliby gotowi zgodzić się na wymianę terenów - blok Katif za ustępstwa terytorialne na Zachodnim Brzegu, Halifa mówi: - Na razie nie! Nieoficjalnie można jednak w Gazie usłyszeć, że nie będzie w przyszłości innego wyjścia. Swego rodzaju "kompromis terytorialny" można by też zastosować w wypadku Jerozolimy wschodniej, którą rozszerzono by o kilka podmiejskich miejscowości arabskich. Palestyńczycy mogliby tam utworzyć swoją stolicę o nazwie Al-Quds (tak brzmi nazwa Jerozolimy po arabsku), a mieszkańcy mieliby swobodny dostęp do meczetów na Wzgórzu Świątynnym.
Kilka lat temu z takim pomysłem wystąpił ówczesny wiceminister spraw zagranicznych Josi Bejlin, zyskując aprobatę Abu Mazena, zastępcy lidera Autonomii. W zeszłym tygodniu w trakcie inauguracji rozmów nad końcowym porozumieniem Abu Mazen zaprzeczył wprawdzie, jakoby kiedykolwiek przyjmował propozycję Bejlina, ale wiele wskazuje na to, że tzw. plan Bejlina-Abu Mazena to bodaj jedyne realne rozwiązanie.
- Nawet w Gazie nie jesteśmy całkowicie gospodarzami. Co dopiero mówić o Zachodnim Brzegu, gdzie dysponujemy jedynie "kantonami", a ciągłość terytorialna pozostaje kwestią przyszłości - tłumaczy Halifa. Mimo to już na pierwszy rzut oka widać, że w Gazie nastąpiły znaczące zmiany. Wyasfaltowano wiele ulic, trwa budowa przelotowej arterii im. Salah A-Dina, która będzie przecinać Strefę Gazy z północy na południe. Wzdłuż wybrzeża morskiego zbudowano wieżowce mieszkalne i wioski turystyczne.
W centrum Gazy najbardziej rzuca się w oczy, że jest o wiele czyściej, a przypadkowo spotkani ludzie mają pogodniejsze niż dawniej twarze. Najwyraźniej coś się zaczęło polepszać, a mieszkańcy nie czują bez przerwy izraelskiej obecności. Bolączką jest natomiast bezrobocie, któremu władze Autonomii starają się zaradzić - przynajmniej doraźnie - mobilizując jak największą liczbę młodych ludzi do policji palestyńskiej i nadmiernie rozbudowując aparat administracyjny.
Władze Autonomii zainteresowane są ścisłą współpracą ekonomiczną z Izraelem, ale na zasadach partnerskich. Palestyna jako kraj Trzeciego Świata nie miałaby Izraelowi nic do zaoferowania poza półfabrykatami, tanią siłą roboczą i rynkiem zbytu na podstawowe artykuły. Najpilniejszą potrzebą jest budowa fabryk. Warto też rozwijać infrastrukturę turystyczną, wykorzystując wspaniałe, dzikie plaże, jakich od dawna nie ma już w Izraelu.
Według ekspertów izraelskich, Palestyńczycy powinni się jednak nastawić głównie na rozwój przemysłu high-tech. Potwierdza to prosperujący od ponad pół roku w Nablusie na Zachodnim Brzegu zakład koncernu Samsung. Zbudowano go w centrum miasta, tuż koło starej kazby, która jeszcze na początku lat 90. była jednym z głównych ośrodków intifady. - Na razie wytwarzamy tylko 50 telewizorów dziennie, ale będziemy też produkować odkurzacze, kuchenki mikrofalowe, aparaturę stereo, telefony komórkowe, a nawet komputery - mówi wykształcony w Stanach Zjednoczonych 32-letni inżynier Zahaj Suleiman. Argumentem zachęcającym do rozwoju high-tech w Autonomii jest wysoka motywacja Palestyńczyków i względnie tania siła robocza (zakłady Samsung-Nablus płacą 350 USD miesięcznie). Ludzie rozchwytują nasze telewizory, bo chcą widzieć napis made in Palestine - tłumaczy Suleiman.


Więcej możesz przeczytać w 39/1999 wydaniu tygodnika Wprost.

Archiwalne wydania tygodnika Wprost dostępne są w specjalnej ofercie WPROST PREMIUM oraz we wszystkich e-kioskach i w aplikacjach mobilnych App StoreGoogle Play.

Autor: